Ocena: 9,0
Plusy:
+ doskonały i wymagający system walki
+ prawdziwa encyklopedia MMA
+ bardzo dobra oprawa
+ brak Najmana, Burneiki i Pudzianowskiego
Minusy:
- nie wybacza błędów
- nie dla każdego
W oczekiwaniu na zbliżającą się wielkimi krokami „walkę tysiąclecia”, w której to zmierzą się Marcin „El Testosteron” Najman i Robert „Hardkorowy Koksu” Burneika, postanowiłem rzucić wyzwanie własnym kciukom i zmierzyłem się z UFC Undisputed 3. Seria, która od zawsze wymagała od graczy maksymalnego zaangażowania, jest bez wątpienia jedną z najlepszych i najbliższych rzeczywistości produkcji sportowych. Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w wirtualnym ringu jestem gotów, by podzielić się wrażeniami z gry w recenzji, którą poniżej przeczytacie. Fanów wymienionych na początku „wojowników” muszę jednak z góry uprzedzić, że nie znaleźli się oni w gronie ponad 150 obecnych w grze zawodników MMA. Ufff, cóż za ulga.
Renesans okładania się po twarzach
Kilkanaście lat temu obok mego wysłużonego telewizora CRT 21″ usadowiła się niepozorna konsola, powszechnie nazywana Dreamcastem. Jako wielbiciel gier popularnie zwanych „mordobiciami”, setki godzin spędziłem przy Soul Calibur i Dead or Alive 2. Sielanka przerwana została pojawieniem się na scenie gry Ultimate Fighting Championship. Brutalna otoczka walk w klatkach była niczym w porównaniu z niesamowicie rozbudowanym systemem walki, który niejednokrotnie doprowadzał mnie na skraj załamania nerwowego. W tamtych czasach MMA przedstawiane było w mediach jako nielegalne starcia, w których niejednokrotnie dochodziło do tragicznych w skutkach nokautów. Mimo nieprzychylnej prasy, japońska federacja Pride dwoiła się i troiła, by konfrontacje mieszanych sztuk walki zyskiwały na świecie nowych widzów. Niestety los dla prekursorów bywa okrutny, bo wspomniana już organizacja nie doczekała czasów współczesnych, w których gale MMA przyciągają przed ekrany telewizorów więcej widzów, niż najgłośniejsze walki bokserskie. W przyrodzie jednak nic nie ginie. Wraz z powolnym upadkiem Pride, na sile przybierało amerykańskie UFC i to właśnie oni odpowiedzialni są za olbrzymią popularność Mixed Martial Arts na świecie. Fenomen ten przejawia się także na rynku konsolowym. Ultimate Fighting Championship (wydany dwanaście lat temu na Dreamcasta, a także PlayStation 1 i 2) uznawany był w swoich czasach za tytuł niszowy, natomiast ostatnie trzy odsłony UFC Undisputed znalazły wielomilionową grupę nabywców. Znak czasów.
Niech poleje się krew
Mixed Martial Arts, czyli mieszane sztuki walki, to temat niezmiernie trudny do zrealizowania w formie gry komputerowej. Wrzucenie do jednego worka kilkunastu różnorodnych stylów i stworzenie jednego uniwersalnego systemu sterowania to nie lada wyzwanie. Nie sprostało mu choćby EA Sports, którego MMA okazało się finansową klapą. Tymczasem wydawca UFC Undisputed 3, czyli amerykański koncern THQ, doskonale zna receptę na stworzenie idealnej produkcji poświęconej słynnym walkom w klatkach. Zdobycie licencji najpotężniejszej federacji MMA to tylko jeden z głównych składników. Drugim, znacznie ważniejszym, jest przekazanie prac w odpowiednie ręce. THQ wzięło przykład z Apple i produkcję swojego flagowego tytułu zleciło pracowitym Azjatom. Nie można tu jednak w żadnym przypadku mówić o taniej sile roboczej, ponieważ w przeciwieństwie do pracujących w fabrykach Foxconn Chińczyków, odpowiedzialni za serię UFC Undisputed Japończycy ze studia Yuke’s dostają za swoją pracę sowite wynagrodzenie. Nie ma się czemu dziwić. Posiadają olbrzymie doświadczenie w produkcji gier o tej tematyce i zdecydowanie nie mają na rynku godnej konkurencji. Cóż zatem przygotowali dla zgłodniałych wielbicieli MMA w tym roku? Odpowiedź jest prosta. Jeszcze bardziej dopracowany produkt, w którym wprowadzono kilka miłych nowości. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy czytający ową recenzję mieli do czynienia z dwiema poprzednimi odsłonami serii (UFC Undisputed 2009 i 2010), dlatego pokrótce postaram się przedstawić fenomen produkcji Yuke’s Future Media Creators.
Zawartość cukru w cukrze
Po efektownym wstępie uraczeni zostajemy samouczkiem, który zawiera kilkadziesiąt istotnych dla systemu walki lekcji. Nowicjusze powinni poświęcić trochę czasu i zaliczyć tutorial, ponieważ gra nie wybacza najmniejszych błędów i wciskanie przycisków „na Jana” skończy się dla nich smutnym widokiem masakrowanej facjaty własnego zawodnika. Technik, zarówno ofensywnych, jak też defensywnych, jest od groma. Uderzenia rękoma, kopnięcia, klincz, rzuty, walka w parterze, obrona przed ciosami i dźwigniami. To nie Fight Night, w którym prawą gałką pada wyczynialiśmy cuda na ringu. Tutaj utopieni zostajemy kombinacją przycisków i wychyleń analogów do tego stopnia, że łatwo zapomnieć, czego uczyliśmy się kilkanaście minut wcześniej. Po przebrnięciu przez samouczek oczom naszym ukaże się w końcu menu główne. Samotny gracz może odtworzyć przebieg klasycznych pojedynków, skonstruować turniej, walczyć o mistrzostwo i bronić takowego. Głównym daniem jest jednak tryb kariery. Możemy stworzyć własnego zawodnika, lub wybrać spośród ponad 150 wojowników znanych z ringu i oktagonu. Są wśród nich prawdziwe legendy MMA i nie widzę sensu wymieniania tutaj wszystkich. Najbardziej znani to: Alistair Overeem, Antonio Rodrigo „Minotauro” Nogueira i jego brat Antonio Rogerio, Bob Sapp, Brock Lesnar, Chuck Liddell, Mauricio „Shogun” Rua, Mirko „Cro Cop” Filipović, a także znany z kinowej wersji „Drużyny A” Quinton „Rampage” Jackson, który zastąpił Mr. T w roli B.A. Baracusa. Jest zatem kim (i komu) obijać głowy i korpusy, wykręcać kończyny, czy dusić do nieprzytomności.
W trybie kariery zaczynamy jako żółtodziób, który rozpoczyna swoją karierę w federacji WFA (World Fighting Alliance). Kreator postaci umożliwia nam ingerencję w wygląd, personalia, kategorię wagową i preferowany styl walki. Pierwsi rywale nie będą w stanie wyrządzić nam zbytniej krzywdy, jednak niedocenienie przeciwnika może się skończyć w przykry sposób. Na szczęście gra informuje nas o silnych i słabych stronach najbliższego oponenta. Grając zapaśnikiem powinniśmy unikać wymian ciosów z bokserem i skorzystać z atutów w parterze. Pomiędzy walkami mamy możliwość doskonalenia zarówno parametrów „hodowanego” fightera, jak też i technik. Te pierwsze podnosimy poprzez różnorodne treningi (proste mini-gry zręcznościowe, np. obijanie worka, lub przerzucanie opony), drugie natomiast opanujemy biorąc udział w obozach treningowych. Największym atutem trybu kariery jest to, że nigdy do końca nie wiadomo, czego spodziewać się po rywalu. Niepozorny chudzielec z wąsem jest w stanie zawiązać nasze kończyny na supeł, zaś zaokrąglony pan potrafi jednym ciosem zwalić z nóg i pozbawić złudzeń w kilka sekund. Rzadko kiedy trafią się takie same walki. Sztuczna inteligencja potrafi napsuć krwi, a skomplikowany system kontroli potrafi przytłoczyć nawet starych wyjadaczy. Dlatego liczy się cierpliwość. Walka w stójce to całkiem inna para kaloszy, niż przytulanie się w parterze. Zanim będziemy w stanie powiedzieć, że stworzyliśmy prawdziwego potwora, zostawimy na macie hektolitry potu. Zużyjemy też przy okazji kilka tubek maści na odciski.
Ciężką przeprawę w hierarchii zawodników umilą nam filmy, w których legendy ringów opowiadają o swoich pierwszych walkach, zwycięstwach, czy porażkach. Złudzenie uczestnictwa w świecie MMA jest niesamowite i nie sposób się nudzić. Oprócz WFA, przyjdzie nam także walczyć w nieistniejącej już federacji Pride, w której panują zmienione zasady (inna ilość i długość rund, możliwość kopania głowy leżącego rywala). Kulminacją kariery jest oczywiście mistrzostwo tytułowej federacji UFC, jednak zanim ten cel osiągniemy, długa i wyboista droga przed nami. Nie sposób jednak narzekać na znużenie. Warto też sprawdzić swoje siły z żywym rywalem. Kanapowe posiedzenia to jedno, natomiast tryby online to już wyższa szkoła jazdy. Prawdopodobieństwo natrafienia na nowicjusza jest niewiele większe, niż trafienie szóstki w totka. Dopiero krwawe batalie z żywymi rywalami uświadomiły mi, jakich wytrwałych fanów ma seria UFC Undisputed. Żeby rywalizować z najlepszymi, musiałbym rzucić pracę, przestać grać w inne gry i czekać kilka lat, dopóki nie znudzi im się gra. Wtedy może bym „przykozaczył”. Na obecną chwilę spełniam raczej rolę worka treningowego. Jest trudno, tak jak uprzedzałem we wstępie, jednak gra wynagradza czas jej poświęcony z nawiązką. Im więcej potrafimy, tym większe cuda nasz wojownik potrafi wyczyniać na ringu. Nie raz obserwowałem w zwolnionym tempie co bardziej widowiskowe akcje mego wirtualnego alter ego.
Co nowego?
Najważniejszym aspektem wyróżniającym UFC Undisputed 3 na tle poprzedników jest powrót federacji Pride. Wspominałem o innych zasadach, ale autorzy zmienili w turniejach nawet komentatorów. Zmagania na japońskich ringach komentuje Bas Rutten i Stephen Quadros. Wrażenie robi cała oprawa azjatyckich gal. Światła, krzyczący w ringu announcer (ciężko mi użyć słowa zapowiadacz) i szalejący tłum robią kolosalne wrażenie. Kolejną nowinką jest system poddawania rywala. Przyjmując dominującą pozycję można założyć dźwignię, której skuteczność uwarunkowana jest naszymi osiągnięciami w mini-grze. Na środku ekranu pojawia się oktagon, po którego obwodzie poruszają się dwa punkty. Zadaniem atakującego jest ściganie punktu ofiary, broniący się musi natomiast jak najdłużej unikać kontaktu. Mi to rozwiązanie przypadło do gustu, choć nie brak głosów krytykujących to lekkie ułatwienie. Autorzy znacznie udoskonalili animacje ciosów i przygotowali olbrzymią ilość nowych ruchów. Te wszystkie dodatki wraz z poprawionym trybem kariery powodują, że UFC Undisputed 3 to tytuł wyraźnie lepszy od swych dwóch poprzedników. Dla laików przygotowano również uproszczony system sterowania, w którym kręcenie półokręgów prawym analogiem zastąpiono prostszymi sekwencjami góra-dół. Z tego rozwiązania nie radzę jednak korzystać, by nie ograniczać sobie kontroli nad zawodnikiem.
Oprawa
Do tej pory pisałem o grze w samych superlatywach i podtrzymuję swoje zdanie. Nie będę jednak zachwycał się oprawą, co nie znaczy, że gra wygląda źle. Wręcz przeciwnie. Twarze i sylwetki zawodników prezentują się świetnie, jednak w porównaniu do Fight Night: Champion widać, że graficy w Yuke’s muszą się jeszcze wiele nauczyć od EA Sports. Brakuje widowiskowych powtórek ciosów, po których w zwolnionym tempie zobaczyć możemy tryskający pot i krew, oraz targaną siłą ciosu skórę policzków. Takich smaczków w UFC Undisputed 3 nie ujrzymy, ale produkcje Electronic Arts zawsze znane były z niesamowitej widowiskowości, która wielokrotnie maskowała inne braki ich tytułów (ostatnim przykładem może być Need For Speed: The Run). Produkcja THQ trzyma równy poziom od wielu lat i nie uświadczymy tu żadnej rewolucji. Poprawiono co nieco tu, doszlifowano coś tam. Silnik pozostał nietknięty, lecz trzeba wziąć pod uwagę, że większa ingerencja w kod mogłaby zepsuć idealny balans, którego opracowanie zajęło twórcom tyle czasu. Grafika trzyma wysoki poziom i chyba jednak trochę się czepiam. Do dźwięku zastrzeżeń mieć już nie mogę. Wizytom w menu towarzyszą ostre gitarowe riffy, komentatorzy dobrze wykonują swoją pracę, a odgłosy walki potrafią zjeżyć włosy na plecach.
Brać i grać!
Miłośników MMA namawiać chyba nie muszę. Dla nich Undisputed 3 to tytuł obowiązkowy. Pozostali powinni się zastanowić, czy będą w stanie poświęcić tej grze wystarczająco dużo czasu. Produkcja THQ jest jak z kobieta. Poświęcenie jej niedostatecznej uwagi może grozić frustracją. Jednak UFC Undisputed 3 postrzegana powinna być jako kobieta idealna, o którą warto walczyć. Może nie najpiękniejsza, ale posiadająca w sobie to coś, co nie pozwoli o niej zapomnieć.