feat - the order 1886 recenzja

The Order: 1886 – recenzja gry



The Order 1886 było jedną z najbardziej oczekiwanych gier na PS4. Steampunk, Londyn, rycerze Króla Artura, wilkołaki, Nicola Tesla. Co mogło pójść nie tak? Okazuje się, że jednak całkiem sporo.

Zacznę od tego, o czym mówią i piszą wszyscy. Od tego, co widać na pierwszy rzut oka. The Order 1886 jest przepiękne. Animacje, miejscówki, tekstury, efekty, wszystko co widzimy zapiera dech w piersiach. Niedawno mówiło się, że Destiny jest śliczne i do schrupania, jednak przy The Order ta kosmiczna strzelanka wygląda jak kupka nieszczęścia. Patrząc na nową grę Ready at Dawn człowiek zastanawia się, co jeszcze można wycisnąć z PS4, skoro już na początku żywota tej konsoli pojawiają się takie cuda. Wiedząc jak wygląda „cykl graficzny” gier konsolowych, można się spodziewać za jakiś czas grafiki, którą ciężko będzie odróżnić od rzeczywistości. W The Order zadbano o każdy graficzny szczegół. Nie ma tu miejsca na fuszerkę. Każda „pierdółka” musi się zgadzać.

Również udźwiękowienie stoi na bardzo wysokim poziomie. Nie tylko pod względem muzycznym, ale również w kwestii dubbingu. Angielskie głosy są po prostu rewelacyjne. Słychać, że aktorzy dali z siebie wszystko. Polska wersja wypada w porównaniu nieco słabiej, ale i tak bardzo porządnie. Co prawda trafimy na momenty, gdzie naszych rodzimych „podkładaczy” nieco ponosi teatralność, jednak da się to przeżyć.

rec - the order 1

Niestety, to mniej więcej koniec zachwytów. Reszta gry prezentuje się znacznie gorzej. The Order 1886 było tworzone przez pięć lat. Chwilę po ukończeniu gry, ma się wrażenie, że w ciągu tego czasu pracowano jedynie nad grafiką, a kwestię grywalności odłożono na bok.

Grę możemy podzielić na trzy części. 1/3 rozgrywki to cut scenki z masą QTE, które wstawiono tam, abyśmy nie szli w ich trakcie do toalety, ale musieli siedzieć przed telewizorem. 1/3 gry to z kolei przechadzanie się po Londynie. Z jednej strony cudownie, bo możemy podziwiać niezwykłe miejscówki, z drugiej strony jest to całkowicie zbędna rzecz, bo gra jest tak liniowa, że jeszcze chwila i byłaby shooterem na szynach. Ostatnia 1/3 gry, to trzecioosobowa strzelanka z osłonami. Taki Gears of War, tylko w innych ciuchach i z innymi giwerami. Koniec.

rec - the order 4

Ale chwila! Przecież to, że gra ma takie trzy części składowe, nie oznacza, że jest zła. Zbierając do kupy te trzy elementy można zrobić całkiem porządny produkt. Zgadza się. Jednak trzeba te elementy też zrobić porządnie.

Zacznijmy od QTE. Nie twierdzę, że ten element w grach jest zły. Ba! Jest fajny i przydatny, jeśli jest stosowany z rozwagą. The Order ma QTE po to, żeby były. Większość momentów, gdzie mamy wcisnąć przycisk, jest zupełnie zbędna i bez sensu. Bez pudła wskażecie takie, które wrzucono po to, aby gracz nie odwracał wzroku od telewizora w trakcie cut scenki. I będzie ich cała masa.

rec - the order 3

O eksploracji już lekko nadmieniłem. Piękne okoliczności przyrody zawsze miło się zwiedza, ale dobrze, jeśli ma to jakiś sens. Sens pojawia się w sandboxach. Niestety, The Order to linijka od początku do końca. Irytują też niektóre przedmioty, które można podnieść i dokładnie zbadać. Problem w tym, że owo badanie, to tylko nic nie wnoszące do rozgrywki dokładne obejrzenie zdjęcia czy czegoś w tym stylu. Nie znajdziemy tam nic ciekawego. Może ma to zagłębić gracza w świat gry, ale mnie nie chwyciło. Popsuto też moim zdaniem znajdźki, jakimi są audiologii. Przesłuchać je można jedynie z menu opcji. Wybaczcie, ale nie będę pauzował gry, żeby przebić się przez owe nagrania.

rec - the order 6

W końcu jest i strzelanina. Jak to w grach akcji. Przyznam, że jest całkiem porządnie. Pod względem mechaniki, oczywiście, bo nie można przecież zepsuć czegoś, co działało w Gears of War. Czy aby na pewno? Okazuje się, że dla chcącego nic trudnego: wystarczy popsuć wszystko wokół tej mechaniki.

Po pierwsze wrogowie. Zwiastuny obiecywały mrok, siły nadnaturalne, wilkołaki i takie tam. Gra oferuje tonę rebeliantów. Znaczy ludzi. To ten sam problem, jaki pojawił się w Alien: Colonial Marines. Chcę walić z mojej giwery do potwornych nadnaturalnych bestii, a nie do standardowego mięcha armatniego.

Po drugie SI naszych towarzyszy. W zasadzie nie istnieje. Ktoś tam obok nas drepta, ale w czasie walki to gracz jest odpowiedzialny za rozwalenie wszystkich wrogów. Nasz towarzysz siedzi za osłoną bez ruchu, a jeśli zaczyna już strzelać, to trafia we wrogów tak często, jak Steve Wonder. Choć mam wrażenie, że ten drugi miałby tu większe szanse.

rec - the order 2

Po trzecie walki z bossami. Są dwie. Tak, dobrze czytacie. Całe dwie. Choć i to jest kłamstwem. Bo te dwie walki nie dość, że nie są prawdziwymi walkami, tylko festiwalem QTE, to na dodatek są identyczne. Czyli walka jest jedna… Ale całe dwa razy! Nawet nie mam siły na komentarz.

Cały The Order 1886 to wielki festiwal zmarnowanych szans. Mamy tu naprawdę świetnie wymyślony świat, który daje olbrzymie możliwości. Połączenie steampunka, ryczerzy Króla Artura i sił nadnaturalnych to naprawdę miks, na którym można oprzeć wspaniałą grę. I co najgorsze widać, że twórcy mieli przebłyski geniuszu. Nicola Tesla, jako koleś od wynalazków, który wyposaża naszego bohatera w broń. Kilka łamiących monotonię gry minigier w otwieranie zamków, a nawet coś w rodzaju hakowania. Niestety, wszystko to ginie w 7-10 godzinach dość niechlujnej historii. Może fabuła byłaby ciekawa, gdyby twórcom chciało się ją pociągnąć od początku do końca. Zakończenie gry jest nie tyle „cliffhangerem”, co bezczelnym stwierdzeniem: „Podobał się Wam prolog? To poczekajcie na sequel, który może będzie prawdziwą grą. Może wtedy coś wyjaśnimy”. Tak się nie robi. To prawie jak strzał w twarz wymierzony graczom. Mogłoby to przejść, gdyby The Order miał cenę jak prolog. Jednak tak nie jest. To tytuł, za który trzeba zapłacić jak za każdą inną grę AAA. I naprawdę nie chodzi mi tu o długość rozgrywki jako taką. Bo są gry, które w trakcie 7-8 godzin, potrafią dać niesamowite ilości akcji, adrenaliny i całkiem porządnej fabuły, która ma początek, środek i zakończenie. The Order: 1886 tego, niestety, nie potrafi. Z łatwością można było przedłużyć żywot tej produkcji dając graczom do dyspozycji kilka zakończeń. Jednak nikt o tym nie pomyślał.

rec - the order 5

Teraz zapewne oczekujecie na wielkiego Czerwonego Smoka. Przecież po takiej ilości wylanego jadu nie może być inaczej. Jednak nie. Przyznam, że byłem bardzo bliski rzucenia czerwienią, jednak byłoby to dość niesprawiedliwe dla tej gry. The Order nie jest popsuty, niegrywalny czy idiotyczny. To po prostu niechlujnie zrobiony shooter, który chciałby być interaktywnym filmem, ale nie bardzo wie, jak to osiągnąć. Ma swoje momenty, ale generalnie jest daleki od tego, co obiecywali twórcy, a także od wykorzystania zbudowanego potencjału. Mogło być pięknie w całości, a jest tylko pięknie wizualnie. Co z resztą? To rozgrywka raptem na dwa wieczory, do której po ukończeniu nie ma po co wracać. Zupełnie zepsuta nie jest, więc może się Wam spodoba w takiej formie. Dlatego też przyznany smok jest biały. Należy jednak pamiętam, że jest tak blisko czerwonego, że powinien być różowy.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Ta gra jest piękna. Do tego brzmi całkiem dobrze. Jednak najważniejszym jest, że została osadzona w bardzo ciekawym świecie, który daje mnóstwo możliwości.
Liniowość, niewykorzystany potencjał, brak wilkołaków, denne walki z bossami i nudne sekwencje QTE
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze