Ocena: 7,0
Plusy:
+ mnóstwo konkurencji
+ kolejna obowiązkowa produkcja na imprezy
+ potrafi rozbawić
+ kilka nowych i ciekawych sposobów na wykorzystanie Kinecta
Minusy:
- niektóre konkurencje są wręcz niegrywalne
- nierówny poziom oprawy
- szybko zanudzi samotników
Czy spotkaliście się z sytuacją, w której postać drugoplanowa kradnie cały splendor dla siebie, spychając głównych bohaterów na dalszy plan? Na przykład Kevin Spacey w „Podejrzanych”, czy choćby Gary Oldman w „Leonie Zawodowcu”. Okazuje się, że w branży elektronicznej rozrywki takie sytuacje również mają miejsce, a najlepszym przykładem na autentyczność tej tezy są Szalone Kórliki. Złośliwe i mnożące się na potęgę zwierzaki debiutowały na konsolach w roli adwersarzy nikogo innego, tylko samego Raymana. Z czasem stały się na tyle rozpoznawalne, że w kolejnych grach nie potrzebowały już wsparcia pozbawionego przegubów bohatera. Najnowszym tytułem z serii, a zarazem pierwszym wykorzystującym Kinecta, jest recenzowany właśnie Rabbids: Na Żywo I W Kolorze.
Ciężki żywot artysty.
Michel Ancel jest jednym z najzdolniejszych francuskich projektantów gier. Patrząc przez pryzmat najnowszego Rayman Orygins, czy też fenomenalnego Beyond Good & Evil, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z prawdziwym artystą branży. Nad każdą ze swoich produkcji spędza wiele lat i choć zyskuje uznanie w oczach krytyków, jego gry nie zawsze dobrze radzą sobie na rynku. W celu zdobycia funduszy na swój kolejny ambitny projekt (konkretnie chodzi o tworzone w bólach Beyond Good & Evil 2), Ancel musiał odpracować pańszczyznę i stworzyć coś, co przyciągnie przed ekrany miliony spragnionych prostej rozrywki graczy. Idealnym targetem dla Rayman Raving Rabbids byli posiadacze Nintendo Wii i właśnie od tej platformy szturm na rynek rozpoczęły Kórliki. Każdy tytuł z ich udziałem był zestawem prostych gier, w lepszy lub gorszy sposób wykorzystujących innowacyjny wówczas kontroler konsoli Wii. Lata mijały, a Kórliki sukcesywnie zdobywały nowych miłośników serii spod znaku Rabbids. Pojawienie się zatem nowych kontrolerów ruchowych sprawiło, iż twórcy z UbiSoft (już bez Ancela, który wrócił do prac nad nowym Raymanem) postanowili spróbować tchnąć w swoją serię trochę nowych pomysłów i ich wybór padł na Kinecta. Tak narodziło się Rabbids: Na Żywo I W Kolorze (z ang. Alive and Kicking).
Skoki, biegi i inne wygibasy…
…czyli wszystko to, do czego przyzwyczaiły nas inne gry wykorzystujące Kinecta (z wyjątkiem Forza Motorasport 4). Nowa produkcja Ubi to pokaźny zestaw rozmaitych gierek, w których twórcy zmuszają nas do intensywnej interakcji z wydarzeniami obserwowanymi na ekranie. Szacunek należy się im przede wszystkim za różnorodność wyzwań, przed jakimi jesteśmy stawiani. Każda z kilkudziesięciu konkurencji oferuje inny rodzaj zabawy i trzeba szczerze przyznać, że pomysłowości autorom nie zabrakło. Cóż zatem przyjdzie nam robić? Na początku proponuję zasłonić okna, ponieważ nasze ruchy przed ekranem mogą zostać uchwycone przez sąsiadów i umieszczone na wiocha.pl. Uwagę zwraca nowy sposób poruszania się po menu gry, w którym poruszając prawą ręką w górę i dół wybieramy interesujące nas tryby, zaś energiczny ruch w lewo służy do zatwierdzenia wyboru. To jednak tylko przystawka przed daniem głównym, którym oczywiście są mini gry.
Jak już wcześniej wspomniałem, programiści UbiSoftu przygotowali rzeczywiście imponujący zestaw konkurencji, które w dużej mierze opierają się na dwóch patentach. Pierwszy z nich to wykorzystanie rzeczywistości rozszerzonej (z ang. augmented reality). Termin ten odnosi się do systemu łączącego świat rzeczywisty z cyfrowym, wobec czego na ekranie widzimy lustrzane odbicie własnego pokoju, zaś konsola generuje na tym obrazie dodatkowe obiekty (przede wszystkim tytułowe Kórliki). Najlepszymi gierkami wykorzystującymi rozszerzoną rzeczywistość są Guitar Zero, Whack A Rabbid, Big Brother i Silou-Wet (celowo używam oryginalnych nazw, ponieważ polskie tłumaczenie nie zawsze jest w stanie odpowiednio się skojarzyć). Pierwsza z nich, jak sama nazwa wskazuje, jest parodią zapomnianego już nieco hitu Activision, czyli Guitar Hero. Po wybraniu jednej z pięciu piosenek (nie spodziewajcie się przebojów znanych z MTV), na ekranie pojawia się nasze cyfrowe odbicie, dzierżąc w rękach pokaźnych rozmiarów gitarę. Z góry zaczynają spadać prostokąty w trzech kolorach, a my musimy poruszać jedną z rąk po gryfie i trafiać w odpowiednim momencie w trzy wirtualne przyciski odpowiadające kolorom prostokątów. Druga ręka służy oczywiście do uderzania w wyimaginowane struny. Pierwsze utwory są banalnie proste, jednak kolejne stanowią już nie lada wyzwanie. Zaliczanie poszczególnych akordów jest jeszcze w miarę proste, lecz w trakcie grania solówek musimy dodatkowo przybierać sugerowane pozy. Po zakończeniu gra ocenia nasze popisy odpowiednią ilością punktów, co daje motywację do rywalizacji z innymi graczami, lub poprawiania własnych wyników. Whack A Rabbid przypomina znane z wesołych miasteczek i galerii handlowych automaty, przy których pociechy uderzają pluszowym młotkiem w głowy pojawiających się kretów. Tym razem jednak naszym orężem są kończyny dolne, a fauna próbuje przedostać się do naszego pokoju poprzez dziury w podłodze. Kórliki można zdeptywać, skakać im po głowach, kopać. Z każdą kolejną sekundą jest ich coraz więcej, wobec czego czeka nas także sporo biegania po pomieszczeniu. Big Brother polega na unikaniu świateł z reflektorów. Czasem trzeba się schylić, innym razem podskoczyć. Nie muszę chyba wspominać, iż tempo rozgrywki jest wprost proporcjonalne do czasu spędzonego na unikaniu światła. Ostatnia ze wspomnianych konkurencji, czyli Silou-Wet, swoimi zasadami przypomina znany z TV4 program rozrywkowy Hole In The Wall (na jego podstawie powstała także gra pod tym samym tytułem). Na kotarze od wanny narysowany został kształt, a zadaniem uczestników jest idealne wpasowanie się w jego kontury. Kinect tym razem odwzorowuje w całości nasze ciało, wobec czego czeka nas niemała porcja gimnastyki. Kształty są rozmaite – słoń, krokodyl, czy też siekiera.
Drugi ze wspomnianych patentów to już standardowe wykorzystanie naszego ciała do sterowania w grach. Tutaj mamy do czynienia z kilkoma sposobami interakcji. Możemy sterować widocznym na ekranie awatarem, celowniczkiem, a nawet kursorami przypisanymi do kończyn (zarówno rąk, jak też nóg). Niestety właśnie w tych mini grach łatwo trafić na takie, w których sterowanie nie do końca wydaje się przemyślane. Dwuosobowa zabawa w przepiłowywanie Kórlika jest chyba tego najlepszym przykładem, podobnie jak wariacja na temat prehistorycznego Ponga. Wyraźnie większą frajdę sprawia wcielanie się w konduktora walącego pasażerów na gapę, czy odpieranie ataku Kórlików na hipermarket. Na uwagę zasługuje znana z Rayman Raving Rabbids zabawa w zatapianie zbliżających się futrzaków za pomocą pompki z sokiem pomarańczowym. Jedną z rąk pompujemy napój do węża, a druga służy do celowania. Jest też parodia Lemmings, w której to każda z kończyn odpowiada za jeden z czterech kursorów na ekranie.
Szczegółowe opisanie wszystkich składników Rabbids: Na Żywo I W Kolorze mija się z celem, ponieważ konkurencji jest tu naprawdę sporo. Jedne są lepsze, inne trochę zasysają, ale każdy z graczy powinien znaleźć co najmniej tuzin godnych uwagi. Oczywiście wszystko rozbija się o gusta, a te, jak wiemy, są przecież różne.
Zwieńczenie
Oprawa gry wywołała u mnie mieszane odczucia. Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy projektanci w UbiSoft dysponują talentem na miarę Michela Ancela i to widać. Projekty Kórlików są przezabawne, podobnie jak ich animacja. Są one jednak dziełem wspomnianego przed momentem Francuza. Postacie, którymi przyjdzie nam kierować, nie prezentują już tak fachowego poziomu wykonania i poruszają się z lekka graślawo. Dźwięk to przede wszystkim krzyki i piski Kórlików przy akompaniamencie nie zapadającej w pamięć muzyki. Jedynie utwory w Guitar Zero prezentują wyższy poziom. Co z fabułą? W zasadzie to nie ma żadnej. Wybieramy konkurencję i zaczyna się zabawa. Miasto (wzorowane na San Francisco) zostało zalane zmasowaną falą zwierzaków i trzeba temu jakoś zaradzić.
Na zakończenie zatem powinienem zadać pytanie – czy warto? Kwestia gustu. Odnoszę wrażenie, że autorzy z lekka przesadzili z ilością mini gierek, przez co nie wszystkie prezentują równy poziom. To nie Kinect Sports, chociaż i tam zdarzały się dyscypliny słabsze. Gra broni się mimo wszystko wesołym klimatem i niesamowitym wręcz potencjałem imprezowym, dlatego też jestem jak najbardziej na tak. Kinect Adventures już dawno kurzy się na półce, a w napędzie mojej 360-tki płyta z Rabbids: Na Żywo I W Kolorze towarzyszy niemal każdej imprezie. Im więcej partnerów do zabawy, tym gra zapewnia lepsze wrażenia. Samotnicy szybko o tym tytule zapomną. Niecałe 200 złotych to spora suma, lecz biorąc pod uwagę deficyt i ogólnie niski poziom tego typu produkcji na Kinecta, powinniście przeanalizować kupno recenzowanej tu gry. Zbyt szybko równie ciekawa produkcja się nie pojawi. Niezdecydowanym proponuję zapoznanie się z demem.
Ocena? Będę obiektywny, choć tutaj rozbieżność w mediach jest olbrzymia, o czym świadczy średnia z Metacritic. Nie zawsze mam możliwość poświęcenia się w pełni graniu, ponieważ od czasu do czasu w domu pojawia się żona, ewentualnie znajomi. Wtedy tego typu gry są jedynym powodem do podtrzymania konsoli przy zasilaniu. Dla mnie zatem to siódemka z małym minusem i nie boję się pod taką cyferką podpisać. Szczególnie gdy przypomnę sobie zdjęcia, które w trakcie co głupszych akrobacji wykonał bezlitosny Kinect.