Ocena: 4,5
Plusy:
+ Star Trek
+ oryginalna historia, zamiast zrzynki z filmu
+ muzyka i voice acting
Minusy:
- grafika
- grywalność
- SI
- w zasadzie reszta gry
Czuję się źle pisząc tę recenzję. Niech za wstępne uzasadnienie mojego złego samopoczucia, posłuży Wam fakt, iż aby zrecenzować Star Trek: The Video Game, odpuściłem recenzję Injustice: Gods Among Us i Dragon’s Dogma: Dark Arisen. Po prostu dałem innym osobom tamte gry, aby móc spokojnie zrecenować Star Treka. Bo wierzyłem, że może nie będzie to blockbuster, ale przynajmniej fajna strzelanka TPP. Miałem rację w 50%. To nie jest blockbuster. Niestety, nie jest to też fajna strzelanka TPP.
Ale zacznijmy tam, gdzie zacząć się powinno, czyli od początku.
Star Trek: The Video Game, to gra osadzona w najnowszym universum Star Treka, czyli tym stworzonym przez J.J. Abramsa w reboocie z 2009 roku. Mamy więc alternatywną linię rzeczywistości, gdzie Kirk i Spock też służą na Enterprise, choć początki mieli ciężkie. Mi osobiście, jako nie tak hardcore’owemu fanowi Star Treka, pomysł Abramsa nawet się spodobał, bo dzięki temu uniknięto pułapki powtarzania starych odcinków w nowej formie. No ale wracajmy do gry.
Choć gra, dzieje się w świecie wykreowanym przez Abramsa, to na szczęście unika koszmaru wielu gier na licencji, czyli bycia przeniesieniem filmu na komputer/konsolę. Zamiast odgrywać sceny z pierwszego Star Treka z nowej serii, dostajemy zupełnie nową opowieść, która w dodatku może być nazwana kanoniczną, ponieważ rozgrywa się po zakończeniu pierwszego filmu, a przed rozpoczęciem Into Darkness.
Historia jest banalna. Enterprise dostaje wezwanie pomocy ze stacji badawczej, na której trwają badania (bo to przecież stacja badawcza) nad „stworzeniem” planety New Vulcan. Pomóc ma w tym potężne ustrojstwo zwane Helios Device. Niestety coś idzie nie tak, stacja zaczyna wymykać się spod kontroli i zmierza w objęcia podwójnego słońca, co może się kiepsko skończyć dla zgromadzonych tam naukowców. Chwilę później trafiamy na New Vulcan, aby zobaczyć co jest nie tak z Helios Device i zbadać wyrwy w przestrzeni, które zaczęły sie pojawiać. A tam natykamy się na głównego przeciwnika w grze, rasę Gorn. To dość ciekawe i śmiałe posunięcie, aby na głównego przeciwnika wybrać rasę, która w całym filmowym świecie Star Treka, zaistniała tylko w jednym odcinku (odcinek nosi tytuł Arena i jest częścią pierwszego sezonu Star Trek the Original Series). W dodatku stała się częścią najgorszej sceny walki w całym chyba kinie SF. Ale z drugiej strony, Borg, Romulanie, czy Klingoni są na tyle „zużyci”, że może Gorn był dobrym wyjściem.
No dobra, Gorni zabierają Helion Device i pojawia się niebezpieczeństwo, że jak rozgryzą to urządzenie (znaczy zakumają jak działa, a nie przeżują i wyplują), to staną się niepokonani, bo będą mogli pojawiać się w każdym miejscu, bez ostrzeżenia. No i kto musi uratować wszystko dokoła? Tak jest, Kirk ze swoją dzielną załogą.
WEP9MWZND2JWNL7HZXCQNNXZT
O ile fabuła w shooterach nigdy nie była jakoś specjalnie ważna (no dobra, trochę kłamię, ale wiecie o co mi chodzi), to sama rozgrywka już stanowiła o być, albo nie być danej gry. W założeniach Star Trek wygląda dobrze. Gra została stworzona do kooperacji. Wszędzie poruszamy się we dwójkę, Kirk i Spock. Gracz na początku rozgrywki, wybiera kim chce sterować i przez resztę gry trzyma się wybranego bohatera. Zastanawia mnie czy wybór ma głębsze konsekwencje, niż tylko startowa broń, bo są miejsca, gdzie jest szansa na lekką zmianę rozgrywki dla poszczególnych postaci. Jednak nie chciało mi się dwa razy przechodzić gry, by to sprawdzić, bo jest spore prawdopodobieństwo, że różnic nie ma żadnych.
Skąd takie przypuszczenie? Bo widziałem grę. I wiem jak była tworzona. Odpowiednie określenie to „na kolanie”.
Z początku jest całkiem fajnie. Chodzimy, biegamy, przeciskamy się przez wąskie szyby, łazimy po krawędziach jak Nathan Drake, chowamy za osłonami i nawet wykonujemy różne akcje dwójkowe. Strzelanie do wrogów też nie jest z początku tragiczne. Można nosić dwie bronie, z których każda ma dwa tryby strzału. Do tego dwa rodzaje granatów i jest całkiem sympatycznie. Tylko bardzo szybko wszystko się wali.
Po pierwsze, jak już napisałem, gra jest stworzona do kooperacji. Co więcej, mam wrażenie, że twórcy uznali, że nikt nie będzie grał samotnie, dlatego SI naszego towarzysza jest na poziomie kartonu brukselki. Potrafi nie wykonać polecenia, zgubić się w korytarzu i zostawić nas samych na długie minuty, nawet w trakcie walki z siłami wroga. Nie potrafi także podsadzić nas do jakiegoś otworu wentylacyjnego. Kiedy wyda mu się takie polecenie, przyjdzie na miejsce, ale będzie się kręcił jak sami wiecie co w przeręblu i nie zrobi nic. Dopiero kiedy gracz postanowi pomóc jemu dostać się w trudno dostępne miejsce, z chęcią pomoc przyjmie. O tym, że potrafi w krytycznych momentach blokować drogę, nawet nie wspominam, bo myślałem, że tego typu błędy wyeliminowano z gier już jakiś czas temu.
Do pary z naszym przybocznym idzie też SI wrogów. Osłony to sprawa opcjonalna. Najlepiej szarżować z pianą na pysku wprost na nasze pozycje. Co prawda przy przewadze liczebnej i dość dobrej odporności na broń Kirka i Spocka, ma to miejscami sens. Co ciekawe, jeśli już zdecydują się z osłon skorzystać, to bywa, że potrafią tam siedzieć i nie zwracać na nic uwagi. Ileż to razy zaszedłem kolesia od tyłu, tak po prostu idąc po otwartym terenie, a on zareagował dopiero po drugim ładunku fazera wsadzonym pod ogon.
Irytuje też mnóstwo miejsc, gdzie gra nie pozwala na zrobienie tego, co w zasadzie powinno się zrobić. Spock holuje mnie do stacji medycznej. Nie wiemy, gdzie ta stacja jest, ale dowiadujemy się, że wgrano jej lokalizację na Tricoder. No to użyjmy Tricodera, żeby ją znaleźć. Nic z tego, nie da się. Gra nie pozwala. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Miejsca, w których lata się jak kot z pęcherzem, bo w zasadzie ni cholery nie wiadomo co zrobić. Pojawiające się elementy gry, do których nie było wcześniej samouczka i nie wiesz, że da się coś takiego zrobić. Możesz podejrzewać, ale czasem to za mało. Raz za razem, gra sprzedaje graczowi liść w twarz. Bo tak.
Oczywiście kooperacyjnie najlepiej zagrać ze znajomym. Niestety moi znajomi czuli pismo nosem i nie kupili Star Treka. Dlatego zostają mi rozgrywki z nieznajomymi. Gra umożliwia grę po sieci na zasadzie Quick Match i Custom Match. Quick, to po prostu szybkie wejście do pierwszej lepszej gry. W Custom możemy określić poziom trudności, postać jaką chcemy prowadzić, a także miejsce w grze, w które chcemy wskoczyć (w obrębie tego co sami już ukończyliśmy). A właśnie. Kiedy zaczyna się grę pojedynczą, można określić, czy jest ona prywatna, dostępna tylko na zaproszenia, czy publiczna, i może do niej dołączyć każdy.
Tak przy okazji. Gość, który wymyślił sposób przyłączania do gry w sieci zasługuje na chłostę. Kiedy znajdziemy grę, pojawia się czarny ekran z informacją, że nie można dołączyć, zanim partner nie dotrze do checkpointa. Super, rozumiem, ale czemu nie dano podglądu na to co się dzieje. Mamy tylko czarny ekran i słyszymy jak ktoś w grze dyszy. Zupełnie jak ci zboczeńcy w słuchawkach, co dzwonią, żeby sobie posapać komuś w ucho. Nie wiadomo nawet, czy gość, na którego czekamy cokolwiek robi, czy jest daleko od checkpointu, czy może poszedł do toalety, a jego postać stoi w miejscu. Po prostu czarne tło, dyszenie i tak czekamy nawet kilka minut.
Myślicie może, że sytuację ratuje grafika. W końcu to 2013 rok. Nic bardziej mylnego. Mass Effect wygląda lepiej niż Star Trek. Nie widać tego z daleka, w trakcie gry, ale kiedy trafimy na filmik na silniku gry, to oczy bolą. Chyba tylko Spock wygląda w miarę jak on sam. Kirk ma twarz jak po bójce, Scotty i McCoy zupełnie do siebie niepodobni. Uhura jeszcze ratuje sytuację. Irytuje też praca kamery, przez którą nie raz zginąłem, bo nie mogłem znaleźć ważnego elementu, czy dostrzec zagrożenia.
Całość stara się ratować udźwiękowienie. Muzyka jest świetna, a głosy podkładają aktorzy, występujący w filmie. Słychać, że to ludzie, którzy są zżyci z postaciami. Oni nie tyle podkładają pod nie głos, co grają. To zdecydowany plus dla gry. Szkoda tylko, że jeden z nielicznych.
Niestety gry nie ratują też dość fajne pomysły, które w nią włożono. Hackowanie urządzeń polegające na znalezieniu dwóch identycznych sygnałów. Dopasowanie nakładających się fal, czy przeprowadzenie strumienia energii z punktu A do B. To niezłe pomysły, tylko w tej grze szybko zaczynają irytować i zamiast samemu rozwiązywać te puzzle, kazałem to robić SI (do tego się nadaje świetnie). Za dużo w Star Treku niedoróbek, które irytują i powodują, że bardzo szybko gra przestaje bawić, a zaczyna wkurzać. A szkoda, bo miała szansę być jedną z lepszych gier na licencji. Niestety potwornie tę szansę zmarnowała.
I na sam koniec mam dla Was małe ćwiczenie. Wyobraźcie sobie, że z własnej woli oddajecie komuś Injustice: Gods Among Us i Dragon’s Dogma: Dark Arisen, bo liczycie na dobrą zabawę w Star Treku. Rzewny płacz w kącie nie poprawia mi już nastroju. Poprawi mi nastrój to, że ostrzegę Was przed tą grą. Nie warto, nawet jeśli jesteście fanami Star Treka.