Dwa dni temu skończyłem The Walking Dead Season 2. Zagrałem w całość „jednym tchem”, czyli jeden rozdział dziennie. To co przeczytacie poniżej, to nie recenzja, a moje przemyślenia na temat drugiego sezonu tej opowieści. A także kilka przemyśleń sięgających wstecz, do sezonu pierwszego i 400 Days. Uwaga, będą spoilery i to olbrzymie. Ale zakładam, że jeśli to czytacie, to też skończyliście tę grę i chcecie się podzielić swoimi odczuciami. Ale jeśli nie graliście, to dalej CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ! Ostrzegałem.
Zacznę od pewnego rozczarowania. Kiedy grałem w 400 Days i starałem się sprawić aby wszystkie postaci przyłączyły się do Tavii, miałem nadzieję, że to zaowocuje w drugim sezonie. Że buduję nową grupę, z którą będę mógł się zaprzyjaźnić. Okazało się jednak, że większość mojego wysiłku była psu na budę. Jedyna postać z 400 Days, która liczyła się w drugim sezonie, to Bonnie. Reszta to tylko kilkusekundowe epizody w trzecim odcinku. Totalne rozczarowanie i poczucie straconego czasu przy graniu „łącznika”. Zwłaszcza, że grałem go kilka razy, aby skończyć z wszystkimi w nowym obozie.
Jeśli chodzi o sam drugi sezon, to mam mieszane uczucia.
O ile każdy odcinek pierwszego sezonu zostawiał mnie z opadem szczęki, bijącego się z myślami, i zastanawiającego nad tym czego byłem świadkiem, o tyle sezon drugi takiego wrażenia na mnie nie zrobił. Wszystkie wybory jakich musiałem dokonać w trakcie gry wydawały się strasznie mdłe. Może to dlatego, że nie poczułem tu żadnej więzi z postaciami, które przetoczyły się przez grupę, z którą wędrowała Clementine. Zupełnie inne były też odczucia związane z główną bohaterką. Do Clem przywiązałem się w pierwszym sezonie, kiedy jako Lee musiałem się nią zaopiekować. Może fakt, że sam jestem ojcem (choć moja córka jest starsza) jakoś wspomógł ten proces. Jednak w drugim sezonie czułem się dziwnie. Nie czułem, żebym miał jakiś cel. Oczywiście oprócz tego, aby przeżyć. Niby wszyscy co chwila pytali się mnie o coś, albo oczekiwali mojej pomocy, ale kiedy pojawiały się naprawdę ważne wybory, czy sytuacje, w których chciałem coś zrobić, okazywało się, że nikt mnie nie słucha, albo nie daje mi dojść do głosu. Zachowania grupy były cokolwiek irracjonalne, nawet biorąc pod uwagę, że sytuacja w jakiej znalazła się ludzkość, nie jest czymś normalnym. Czułem w tym wszystkim potężny chaos, ale nie taki, który wynikał z ludzkiej słabości, strachu, czy niezdecydowania, ale ze słabego scenariusza.
W pierwszym sezonie grupa była siłą gry. Więź jaka wytworzyła się między Lee a Clem, napędzała cały scenariusz. Tu o więzi w zasadzie nie było mowy. Żadna z nowych postaci w grupie nie zdobyła mojej sympatii. Mojej jako gracza. Cała grupa była nudna i przewidywalna. Jedynie Kenny okazał się tu jaśniejszym punktem. Był z jednej strony kimś kogo znamy z pierwszego sezonu, a z drugiej kimś zupełnie nowym i nieprzewidywalnym. Był barwny, ciekawy i najbardziej ludzki ze wszystkich. Był odbiciem tego, kim w pierwszym sezonie był Lee. Reszta była tylko sztucznym tłem. W dodatku z bolesną pewnością mogłem wskazywać kto kiedy zginie.
No dobra, były dwie postacie, które mogły by dorównać obsadzie sezonu pierwszego, gdyby dano im więcej szansy. Nick i Jane. Te dwie osoby gdzieś trąciły we mnie jakąś strunę zainteresowania, jednak według mnie zostały one tak ustawione przez scenarzystów, że nie dało się rozwinąć tego „uczucia” w coś większego. Po prostu w pewnym momencie zostały przeze mnie odhaczone na liście ofiar. Bez większego żalu.
Jedynym prawdziwie przejmującym momentem była końcówka piątego rozdziału. To tam musiałem podjąć jedyne decyzje, które naprawdę okazały się kluczowe dla Clem. Dopiero w trakcie ostatnich kilku minut gry poczułem napięcie, jakie towarzyszyło mi przez cały pierwszy sezon. I właśnie dlatego nie strzeliłem do Kenny’ego.
Czy będzie trzeci sezon? Nie wiem. Nie wiem czy chciałbym, aby powstał. Moim zdaniem gra staje się coraz bardziej przewidywalna, a hasło o tym, że dostosowuje się do wyborów gracza wydaje się coraz bardziej puste. Nawet te zestawienia procentowe po każdym odcinku nie były dla mnie tak ciekawe jak poprzednio. Drogie Telltale. Jeśli chcecie zrobić trzeci sezon The Walkin Dead, spójrzcie na to co zrobiliście w pierwszym i spróbujcie odtworzyć to napięcie. Inaczej, zabawa nie ma sensu.
Teraz zabieram się za The Wolf Among Us. Choć po TWD2 nieco się obawiam.
A jak wyglądają Wasze przemyślenia po drugim sezonie The Walking Dead? Podzielcie się.