Ocena: 8,0
Plusy:
+ model jazdy
+ grafika
+ świetna zabawa
+ tryby gry
+ multi
Minusy:
- tylko 21 ilość tras
- cena
Elektroniczne wyścigi można w zasadzie podzielić na dwie grupy. Pierwsza to niemal symulatory jazdy, takie jak GTR, czy najnowsze Gran Turismo. Tam nie da się jechać z gazem wciśniętym do końca, tylko trzeba umiejętnie hamować i pracować biegami. Te gry nie są dla mnie. Druga grupa, to gry czysto arcade. Ot takie NFS’y, czy Burnout. Tu model jazdy jest potraktowany dużo lżej. Ot, po prostu dociśnij i uważaj tylko na drzewa, albo innych użytkowników drogi. Tego typu gry pasują mi bardziej, choć w najnowszych NFS’ach nie potrafię się odnaleźć. I tak własnie gry wyścigowe były w moim rankingu dość daleko. Do czasu, gdy nie odpaliłem Ridge Racer 7.
Wielu z was zapewne zna tę serię bardzo dobrze, wszak opisywana przeze mnie gra jest już opatrzona numerem 7. Jednak dla wszystkich, którzy tak jak ja sam dopiero teraz poznają tę scigałkę, kilka słów wyjaśnienia. Ridge Racer zabiera graczy do fikcyjnego miejsca, zwanego Ridge State. Odbywają się tam niesamowite wyścigi, w których kluczowym elementem jest Drift, czyli wchodzenie w zakręt kontrolowanym poślizgiem. Muszę przyznać, ze gdy się o tym dowiedziałem już miałem grę odłożyć na półkę, bo Drift’u w wyścigach nienawidzę, ale jednak postanowiłem dać tej pozycji szansę i, jak się okazało, nie było to błędem.
Bardzo szybko stało się jasne, że RR7 to gra z typu, który lubię. Nogę z gazu zdejmuje się tam tylko kilka razy w ciągu wyścigu, a i to na dosłownie sekundę. Cały czas należy utrzymywać maksymalną prędkość, żeby myśleć o wysokiej pozycji. A kiedy zdejmujemy nogę z gazu? Tuż przed rozpoczęciem Driftu. No właśnie. Kluczowy element rozgrywki, został wykonany tak prosto i intuicyjnie, że w pewnym momencie zaczyna się go robić podświadomie. Cały „problem” polega na tym, aby utrzymać samochód skierowany tam gdzie chcemy jechać, a cały Drift robi się za nas. Jak to wygląda technicznie? Prosto – dojeżdżamy do zakrętu, w momencie, gdy samochód zacznie zakręcać puszczamy na moment gaz. Fura wpada w Drift i w tym momencie należy znowu wcisnąć gaz do dechy, jednocześnie kontrując kierownicą tak, aby maska celowała w tę stronę, w którą jedziemy. I tyle, niemal automagicznie przejeżdżamy najostrzejsze nawet zakręty, czy całe ich serie. Fakt, początki mogą być trudne, ale szybko da się złapać w czym szum. Potem wystarczy tylko wyczucie momentu, kiedy puścić przyspieszenie i kiedy znowu depnąć do podłogi.
Umiejętne Driftowanie to nie tylko sposób na szybkie pokonywanie zakrętów. To również metoda na głoda Nitro. Jak w każdych arcade’owych wyścigach, tak i w RR7 fury są wyposażone w dopalanie. Mamy wskaźnik Nitro, który wypełnia się w miarę wykonywania Driftów. Wskaźnik składa się z trzech części, bo dopalać można furę na trzy sposoby. Do wyboru mamy pojedynczy dopał, który działa krótko i jest dość słaby, nieco lepszy dopał podwójny i w końcu potrójny strzał, który działa dość długo i daje naszej maszynie niesamowitego kopa.
Inną metodą na przyspieszenie samochodu w trakcie wyścigu jest tak zwany Slipstreaming. Po naszemu to wykorzystanie tunelu powietrznego. Polega to na tym, że za jadącym samochodem tworzy się tunel aerodynamiczny. Jeśli uda się nam w taki ciąg wskoczyć, to zmniejszy się opór powietrza, jaki nasz wóz musi pokonać i dzięki temu szybciej można przyspieszać, a także da się osiągnąć nieco wyższą prędkość końcową. Dzięki Slipstreamingowi, można jechać przez chwilę w „aerodynamicznym cieniu” przeciwnika, by w odpowiednim momencie odbić w bok i przemknąć obok niego jak rakieta.
Skoro już mniej więcej wiadomo jak się jeździ, to warto by napomknąć, w jakich trybach dane jest graczom wykazywać się umiejętnościami. Głównym trybem dla pojedynczego gracza jest Ridge State Grand Prix. To nic innego jak seria różnych wyścigów, gdzie z reguły ukończenie jednego, daje dostęp do kolejnych. Lekką bolączką może być dla niektórych fakt, że dostępnych jest tylko 21 różnych tras, choć samych wyścigów jest dużo więcej. Można na upartego policzyć aż do 42, bo każdą można jechać w dwóch kierunkach, jednak jeśli chodzi o ścisłość, to dostajemy tylko 21 sztuk. Szkoda, mogło być więcej. No ale nic, ile by tych tras nie było, jedno jest pewne. Jeździmy, zdobywamy kasę, sławę i uznanie u producentów podzespołów, dzięki czemu możemy zaopatrywać się w nowe fury i w części zamienne do nich. Więcej o producentach za chwilę.
Obok trybu Grand Prix, mamy do dyspozycji jeszcze zwykłe tryby, takie jak Time Attack, czy zwykły tryb Arcade, w którym można bawić się do woli. Dla osób nie podłączonych PS3 do sieci jest Multi na podzielonym ekranie, a dla tych, którzy są osieciowani przygotowano rewelacyjny tryb online. 14 zawodników w jednym wyścigu. Możliwość zawodów każdy na każdego, lub dwie drużyny przeciw sobie. Niezwykle ciekawym i trudnym trybem jest jazda parami. Dwaj zawodnicy mają wspólny wskaźnik Nitro. Za ładną synchroniczną jazdę wskaźnik ten zapełnia się dużo szybciej niż normalnie. Jedynym mankamentem takich drużynowych zabaw jest brak możliwości komunikacyjnych w trakcie jazdy. Rozmów za pomocą „zaprogramowanych” zdań w lobby nie liczę.
Dwa akapity wcześniej wspomniałem o producentach. W Ridge Racer 7 nie uświadczymy markowych wózków. Dostajemy za to całą gamę fikcyjnych producentów. Producenci ci dostarczają nam samochody, ale także części, dzięki którym można furę ulepszyć. Jednak do takiego ulepszenia są potrzebne dwie rzeczy. Pierwszą są pieniądze, które zdobywa się jeżdżąc jak najlepiej w wyścigach. Drugą jest uznanie u producenta. Zdobywa się je również w wyścigach, ale tu liczy się nie tylko zajęte miejsce, ale także fakt, czy jechaliśmy samochodem danej firmy, czy mieliśmy zainstalowane jakieś ich części. Jeśli tak było, uznanie idzie w górę, co w późniejszym etapie przekłada się na dostęp do nowych samochodów i części. Bardzo sympatyczny pomysł trzeba przyznać.
Oprawa audio i video stoi w grze na wysokim poziomie. Modele samochodów są niezwykle ciekawe. Jako, że nie mamy do czynienia z istniejącymi furami, twórcy mogli popuścić nieco wodze fantazji, co zaowocowało porządnie wykonanymi i miłymi dla oka pojazdami. Nie dość, że wyglądają jak rasowe samochody rajdowe, to jeszcze czuć w nich nutkę futurystycznego designu.
Obok samochodów, ważną graficzną sprawą są oczywiście tory. Te również wykonano porządnie, choć bez zbędnych wodotrysków. Oczywiście, zdarzają się miejsca, w których można się zagapić na okolicę (na przykład na lotnisku), ale jest ich mniej niż więcej.
Z udźwiękowieniem jest różnie. Silniki brzmią fajnie, choć wydają się być nieco przytłumione. Pisk kół na asfalcie w trakcie Driftu, czy szum Nitro w pełni zadowalający. Muzyka, która sączy się z głośników w trakcie jazdy, jest niezauważalna. Ot, gra, bo wypada, żeby grało. Słychać za to, i to zauważalnie, panią, która zawody komentuje. Głos ma miły, choć momentami jest chyba za bardzo podekscytowana tym co dzieje się wkoło i miejscami brzmi to sztucznie.
Przyznać muszę, że Ridge Racer 7 to pozycja godna polecenia. Polubiłem dzięki niej Driftowanie na torze i „normalne” wyścigi. Pisząc normalne mam na myśli fakt, że przez kilka pierwszych jazd musiałem się nauczyć, że to nie Burnout i uderzanie w przeciwników nic mi tu nie da. Musiałem przypomnieć sobie jak się wyprzedza bez użycia siły, bo to jest kluczem do sukcesu. A tak przy okazji, nasz samochód jest niezniszczalny. Uderzenia w przeszkody tylko nas spowalniają, a nie rozbijają. Kiedy gra się w Ridge Racer 7 z ekranu płynie czysta przyjemność arcade’owego ścigania się i o to właśnie w tym wszystkim chodzi. O przyjemność z gry. W RR7 na pewno ją odnajdziecie.