Ocena: 9,0
Plusy:
+ grafika
+ dźwięk
+ arsenał
+ wrogowie
+ SI przeciwników
+ multiplayer
+ kampania
Minusy:
- cena
- tryb wspólnego przejścia kampanii niedostępny w sieci
Jak można grać w FPS nie mając do dyspozycji myszy i klawiatury? Jak ogarnąć sytuację, mając pod ręką tylko analogowe gałki na padzie? Przecież nie da się reagować odpowiednio szybko. Większa ilość wrogów i koniec pieśni. Takie myśli kłębiły mi się w głowie, gdy siadałem do gry w Resistance: Fall of Man. Bardzo długo miałem nadzieję, że będzie to strzelanka TPP, jednak okazało się, ze będę musiał stawić czoła nie tylko wrogom na ekranie, ale również niezbyt lubianemu przeze mnie sterowaniu.
Załoga Insomniacs przerzuca gracza do alternatywnego XX wieku. Z terenów Rosji (ciekawe czemu znowu stamtąd) do Europy nadciągnęło straszliwe zagrożenie. Chimera. To dziwna rasa podobnych do owadów kreatur, która dzięki nieznanemu wirusowi może zarażać „sobą” innych ludzi. Obecnie jest rok 1951 i ostatnim bastionem Europy jest Anglia. Anglicy bronią się dzielnie, ale ich los wydaje się być przesądzony, dlatego z pomocą przychodzi armia Stanów Zjednoczonych (pewnie nigdy byście nie zgadli, że oni). Gracz wciela się w sierżanta Natana Hale’a. Jest on jedynym ocalałym z grupy amerykańskich żołnierzy, którzy wpadli w zasadzkę Chimery. Co więcej, wygląda na to, że został zainfekowany.
Wojna niby ta sama, ale jakaś inna…
Jako, że rozgrywka toczy się w latach 50 XX wieku to całość wygląda jak kolejna gra osadzona w realiach II Wojny Światowej. Ruiny, pola bitew, żołnierze, to wszystko wręcz krzyczy, że idziemy bić złego nazistowskiego najeźdźcę. No właśnie, nie do końca. Ten najeźdźca to nie jakiś tam germański oprawca, tylko stwory, przypominające bardziej kreatury z Dooma. Dodatkowo broń, którą dostajemy do ręki, można by z powodzeniem zaimplementować do futurystycznych strzelanek. Jednak od tego mixa głowa nie boli. Panowie z Insomniac wymieszali części składowe swojej gry z rozmysłem. Ma się czasami wrażenie, że dokładnie wybierali jakie elementy ze sobą połączyć, żeby wyszła naprawdę dobra i oryginalna produkcja.
Historia w grze nie jest opowiadana przez głównego bohatera, ale przez innego żołnierza, którego (a właściwie „którą”) Hale uratował z łap Chimery. Daje to ciekawy efekt, ponieważ gracz nie jest do końca pewien jak zakończy się wątek fabularny. W momencie gdy historia jest opowiadana przez alter ego gracza, zwykle wiadomo, że rozwali on wszystkich złych i wróci do domu w blasku chwały. A tak, gdy opowiada ktoś inny, to nigdy nie jest się pewnym, czy ostatnią informacją nie będzie ta o tragicznej śmierci kierowanej przez nas postaci.
Cała fabuła gry jest elegancko prowadzona cały czas do przodu. Z każdym krokiem dowiadujemy się czegoś nowego o przeciwniku. Każdy filmik między misjami tłumaczy nam jakiś element układanki. Dodatkowo, w trakcie gry można znaleźć bonusowe materiały wywiadowcze, które rzucają na całą sprawę jeszcze więcej światła. I choć niekiedy wydawać się może, że fabuła jest tu tylko po to, aby usprawiedliwić strzelanie do tych brzydkich, to trzeba przyznać, iż jest niezwykle składnie złożona i poprowadzona.
Shoot’em…shoot’em hard…
Jako, że mamy do czynienia z FPS’em, to warto powiedzieć o dwóch ważnych sprawach. Jedną jest arsenał, a drugą nasi wrogowie.
Sprawa arsenału w Resistance, to coś co każdy gracz zapamięta na długo. Tak doskonałego mixu środka XX wieku i futurystycznej broni dawno nie widziałem. Obok standardowego amerykańskiego karabinu z granatnikiem, który dostaje się na początku gry, są także bronie energetyczne Chimery. Na przykład taki Bullseye, nieoceniony wręcz przy stylu w jaki prowadzi się tu walkę. Bullseye może wystrzelić we wroga znacznik, dzięki czemu wszystkie wystrzelone później przez nas pociski jak po sznurku polecą do zaznaczonego wroga. W momencie gdy lwia część walki toczy się na zasadzie „schowaj się za osłoną, wyjrzyj i puść serię, a potem znowu schowaj” takie udogodnienie jest nieocenione. Tak samo jak broń, która potrafi strzelać przez ściany. Albo granaty typu Jeż. Po rzuceniu podskakują i eksplodują, wysyłając we wszystkie strony mnóstwo metalowych igieł. Igieł na tyle dużych i ostrych, że potrafią przyszpilić wroga do ściany. Arsenał został przygotowany z niezwykłym smakiem i pomysłem.
Druga strona medalu, to oczywiście wrogowie. Chimerańskich mutantów napotkamy kilka typów, choć głównie będzie się walczyć z oddziałami hybryd, uzbrojonymi w karabiny Bullseye, albo obsługującymi stanowiska CKM’ów. Na całe szczęście przeciwnicy nie stosują taktyki Zergów, czyli kupą i do przodu. SI w tej grze jest świetne. Chowają się za przeszkodami, potrafią zajść gracza z boku, używają granatów. Kilku przeciwników przy dobrym SI jest o wiele groźniejszych niż bezmyślna gromada, pchająca się pod lufę. To również dzięki temu graczom odpada taktyka „idź do przodu i koś wszystko jak leci”. Trzeba pomyśleć, inaczej zostanie z nas mokra plama.
Pomocnym elementem okazuje się być nabyta przez Hale’a zdolność regeneracji. Pasek zdrowia podzielony jest na cztery części. Co prawda po drodze da się znaleźć „apteczki” obcych, standardowo przywracające cały jeden pasek, ale od pewnego momentu można leczyć się samemu. Wystarczy przez chwilę się schować i nie dać się trafić, a pasek zdrowia sam odnowi się do końca obecnej ćwiartki. Prawie jak nieśmiertelność.
Pisząc o walce nie sposób nie wspomnieć o wehikułach. Nie ma to jak usiąść za sterami czołgu, czy poszaleć jeepem ze strzelcem na tylnym siedzeniu. W Resistance gracz dostaje taką możliwość i jest to frajda nad frajdami.
Ty, ja, my, on, oni….
Choć kampania jest ciekawa, a co więcej jesteśmy zachęcani do jej przejścia więcej niż raz, na przykład dzięki systemowi skill pointów, czyli dokonań w stylu „Ubij pięciu wrogów jednym granatem typu Jeż”, a także możliwością przejścia gry we dwójkę na dzielonym ekranie, to jednak w nasze ręce trafia też Multiplayer.
Multi jak to multi w tego typu grach. Różne mapy i różne tryby. Od najzwyklejszego w świecie Deathmatch, przez Team Deathmatch, CTF po Last man standing (tu znany jako Conversion) i dwa tryby ataku na bazę, czyli Meltdown i Breach.
Mapy, na których przychodzi się potykać bazują oczywiście na lokacjach z kampanii. Jedne mogą pomieścić ośmiu graczy, inne szesnastu. A jak przyjdzie ochota na mini wojnę, to i takie na czterdziestu luda się znajdą.
Graczy da się znaleźć sporo, jednak z moimi umiejętnościami dość szybko kończyłem aktywną zabawę i przechodziłem w pośmiertny tryb widza.
Ciekawostką jest fakt, iż w sieci można grać po jednej z dwóch stron, czyli jako ludzie i Chimera. Oczywiście różnica nie leży tylko w wyglądzie, ale i w sposobie gry. Ludzie mają na przykład radar, na którym widać przyjaciół i wrogów. Chimera go nie ma, ale potrafi wpaść w szał, dzięki czemu widzi przez ściany. Pomysł z podziałem na dwie strony wychodzi w naturalny sposób z samej gry, ale i tak chwała Insomniac za wykorzystanie go.
Gra w sieci daje możliwości łączenia się w klany, walki na serwerach punktowanych, nie punktowanych, wyszukiwanie graczy na podobnym poziomie umiejętności i rankingu. Słowem full serwis. Można nawet sprawdzić, którzy z naszych kumpli są w danej chwili online.
Gałka, R1, X i inne techniki…
Przysiądę teraz chwilkę nad technikaliami, czyli wszelkimi sprawami audio, video i sterowaniem.
Zacznę od sterowania, bo tego bałem się najbardziej. Jako człek wychowany na PC, nie bardzo wyobrażałem sobie możliwość gry w FPS na analogach. Kiedyś próbowałem i szybko dałem sobie spokój. Tak też było i w przypadku Resistance. Początki były ciężkie i powolne. Problemy z celowaniem i chodzeniem były koszmarne. Jednak z czasem zacząłem sobie z tym wszystkim radzić coraz lepiej, choć wciąż nie jest idealnie. Jeden analog odpowiada za celowanie, drugi za chodzenie. R i L to strzelanie w dwóch trybach i zmiana broni. Przyciski kierunkowe odpowiadają za akcje typu włączanie latarki i zmiana granatów, a standardowe przyciski, to używanie, skok, czy przeładowanie broni. Wszystko to jest ułożone dobrze i po pewnym okresie przystosowawczym, można to bez problemu ogarnąć.
Wykorzystany został też element machania Sixaxisem. Są momenty, gdy wróg skacze nam do gardła, aby go z siebie zrzucić, należy energicznie potrząsać padem. Mała rzecz, a cieszy.
Jeśli chodzi o stronę wizualną, to Resistance jest śliczny. Oświetlenie, animacja, modele postaci. Niezwykle realistyczne środowisko, zwłaszcza w przypadku tych otwartych pól bitew, gdzie wokoło ruiny, a tu i ówdzie co chwilę wybuchają pociski artyleryjskie. Modele Chimer zrobione są bardzo dobrze. Aż miło patrzeć jak się poruszają i walczą. Milej co prawda patrzeć na to, jak nasze pociski ich dziurawią, ale nie bądźmy drobiazgowi. Modele broni też są ciekawe. Nie przesadzone, ale takie w sam raz, odpowiednio połączone elementy futurystyczne i XX wieczne.
Z oprawą dźwiękową jest podobnie jak z graficzną. Krzyki ludzkich żołnierzy, wybuchy, odgłosy wystrzałów, uderzenia pocisków w metalowe osłony. Każdy element pieści uszy graczy. Głosy postaci w cut scenkach i w radiu, a nawet muzyka, której nie ma jakoś przesadnie wiele, też pasują do całości. Widać i słychać, ze Insomniacs przyłożyli się do tej produkcji.
Resistance is futile…You will play that game…
Cóż można napisać na sam koniec, jak nie to, że Resistance: Fall of Man jest grą na wskroś świetną. Nie jest to co prawda tytuł, dla którego kupuje się konsolę, ale jeśli macie już na półce Playstation 3, to i w Resistance trzeba się zaopatrzyć. Tak, wiem, że ceny gier na nowe konsole są „nieco wysokie”, ale czasem warto zainwestować. Tak jak w tym przypadku. Tę grę po prostu trzeba mieć.