Ocena: 7,5
Plusy:
+ realizm
+ nacisk na współpracę
+ ciekawe tło historyczne
+ wyróżnia się na tle konkurencji
+ klimat
+ społeczność
Minusy:
- oprawa graficzna
- pojazdy tylko jako ozdoby
- wyróżnia się na tle konkurencji
- gra bywa denerwująca, gdy dowódca oddziału jest słaby
Rising Storm jest jedną z tych gier, które najwięcej radości sprawiają graczom nieustannie poszukującym realizmu w wirtualnym świecie. Jeśli masz już dość Call of Duty czy Battlefielda i potrzebujesz gry, która sprawi Ci większe wyzwanie zdecydowanie powinieneś w nią zagrać. Zwłaszcza, jeśli lubisz rywalizację i klimat drugiej wojny światowej w okresie walk na Pacyfiku.
Tło historyczne to wyżej wspomniane wyspy na Pacyfiku. Wojnę Japonii z USA zaczął atak lotniczej marynarki wojennej z Kraju Kwitnącej Wiśni na amerykańską placówkę Pearl Harbor w 1941 roku. Wtedy też po druzgoczącej porażce Amerykanów na poważnie zaczęła się walka o Pacyfik. Pearl Harbor to kluczowe miejsce, gdyż uważane było za najważniejszą placówkę United States Navy.
Twórcy nie przewidzieli żadnych atrakcji dla zdeklarowanych singli, oprócz trybu walki z komputerowymi przeciwnikami (co szczerze mówiąc żadnej frajdy nie daje) i samouczka, który dość dobrze przygotuje nas do walki.
Oprawa wizualna nie powala na kolana, a czasem wręcz potrafi kłuć w oczy. Jednostki poruszają się jak na dzisiejsze standardy dość słabo, oczywiście nie wymagałem tutaj mierzenia się z Crysisem 3 na najwyższych detalach, ale Unreal Engine 3 to technologia, która już lekko się zakurzyła i wypada ją wymienić na coś świeższego. Jakby tego było mało – pojazdy, które znajdują się na mapie możemy użyć jedynie jako zasłony przed atakiem przeciwnika.
Typ gracza, którego można określić mianem „Rambo” z pewnością nic dla siebie w Rising Storm nie znajdzie. Nie jest to bowiem gra, która podkreśli Twój indywidualizm, a wręcz przeciwnie – stawia na atakowanie w grupie i widać nacisk na współpracę. Pomysły przywódców często są szalone i bezsensowne, ale dobry plan opracowany przy pomocy innych członków drużyny to w zasadzie 75 % sukcesu, a reszta to zwykła realizacja.
Kolejny typ gracza, który od Rising Storm może się szybko odbić to „anty-realista”, czyli ktoś kto nienawidzi przesadnego realizmu w grach, a tutaj trzeba przyznać, że jest go całkiem sporo. Na czym polega? Pierwszy z brzegu przykład to celowanie z lufy i wstrzymywanie oddechu celem ustabilizowania tego, co widzimy przez lunetę. A widzimy mało. I na niezbyt daleko. Oczywiście jest tu kucanie, czołganie się czy przyklejanie się do ścian, pojazdów, okopów i tym podobne. Urzekło mnie również to, iż nawet jeśli zasłania nas, dajmy na to, ściana w pomieszczeniu to i tak możemy zginąć, gdyż kulki potrafią przebijać się przez beton. Nieźle.
Ponadto realizm w Rising Storm jest stopniowany, tzn. można go w zasadzie podzielić na trzy poziomy. Pierwszy tryb i najbardziej popularny to Normalny – czyli zginąć idzie tu trochę trudniej i niemalże cały czas widzimy pseudonimy sojuszników nad ich głowami. Następny tryb to Realizm – tutaj umrzeć jest bardzo łatwo, często wystarczy jeden celny strzał. I ostatni poziom to Klasyczny, który wprowadza dodatkowe utrudnienia np. nie można odrodzić się przy dowódcy oddziału.
Osobną kwestią, którą należy poruszyć jest oczywiście specyficzny klimat produkcji, mianowicie siedzenie w krzakach i czekanie, aż lider da sygnał do ataku i na dodatek nasz plan się uda jest niezwykle satysfakcjonujące. Gorzej, jeśli się okaże, że nasz dowódca nie ukończył podstawówki – i to nie z powodu wieku, bo ma się wtedy wrażenie bezsilności względem przeciwnika i bywa irytujące. Owszem buduje pewien specyficzny klimat, ale trafić tak kilka razy z rzędu?
Generalnie Rising Storm to gra dla ludzi, których znudził wybór pomiędzy Battlefieldem a Call of Duty i krzątającym się Medal of Honor. Jeśli szukasz realizmu i prawdziwego wyzwania to ten sieciowy FPS będzie dla ciebie naprawdę dobry, choć błędów się nie ustrzeżono. Tak czy inaczej jest to jedna z najlepszych gier stawiających na realistyczne podejście do walki.