Kiedyś gry były lepsze. To wyświechtane stwierdzenie teoretycznie skrywa w sobie kilka ziarenek prawdy, jednak daleki byłbym od krytykowania obecnego stanu rzeczy. Tak się szczęśliwie złożyło, że miałem możliwość doświadczania na własnej skórze większości zmian, jakie zaszły na przestrzeni ostatnich trzech dekad w branży gier. Czasów ZX81, dobitych automatów i kaset kopiowanych chałupniczymi metodami. Epoki, w której wiedzę czerpało się z Bajtków i masy innych czasopism, tudzież z pogaduszek zasłyszanych na „giełdach”.
Dziś, w dobie hi-endowych pecetów i wszechobecnego internetu, żyje się zupełnie inaczej. Informacje docierają w przeciągu milisekund, a budżety gier przewyższają niejedną hollywoodzką produkcję. Nie krytykuję obecnych czasów, bo nie mam problemu z odnalezieniem się w nich. Niemniej sentyment do starszych gier pozostał i czasami nachodzi mnie ochota na nostalgiczną podróż w przeszłość. Takich jak ja jest wielu. Jedni kolekcjonują wszystkie możliwe platformy do grania, inni zaś szukają prostszych i zdecydowanie tańszych rozwiązań. Takimi są bez wątpienia emulatory. Tęsknicie za Atari? Ominęła Was epoka 8-bitów? A może chcecie po prostu grać w dobre gry, bez zaglądania im w metrykę? Jeśli na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedzieliście twierdząco, niniejszy cykl jest właśnie dla Was.
Zamierzam skoncentrować się na najlepszych emulatorach, dostępnych zarówno dla komputerów PC, jak i smartfonów z systemem Android. Programy, które z trudem wyświetlają menu konsoli, litościwie przemilczę. Liczą się tylko i wyłącznie gry – czy to z PlayStation, czy też z 3DO. Zapraszam zatem na premierową odsłonę „Powrotu do przeszłości”. Cel – rok 1994.
Odcinek 1: Sony PlayStation
Konsola japońskiego giganta wywołała niemałą rewolucję w świecie gier. Aż trudno uwierzyć, że debiutująca w tym segmencie rynku firma wprost rozniosła praktycznie całą konkurencję w puch. Przez 10 lat system sprzedał się w ilości przekraczającej 102 miliony sztuk, o czym Sega Saturn i Nintendo 64 mogły tylko pomarzyć. Skąd tak spektakularny sukces? Sony idealnie trafiło w docelowy target – dorosłych graczy, którzy przy konsoli relaksowali się po ciężkim dniu w pracy. PlayStation stało się synonimem elektronicznej rozrywki. Nie ograniczało się jedynie do portów automatowych hitów, jak czyniła to Sega ze swym Saturnem i nie jawiła się światu jako familijna platforma, w czym prym wiodło Nintendo. Konsola Sony oferowała w zasadzie wszystko, czego oczekiwać mogli gracze. Perfekcyjne konwersje salonowych hitów ze stajni Namco, produkcje kojarzone do tej pory wyłącznie z komputerami PC i tytuły, przy który całe rodziny spędzały dziesiątki, jeśli nie setki godzin. Zdystansowanie konkurencji sprawiło, że zewnętrznym wydawcom nie opłacało się tworzenie konwersji na pozostałe platformy, dzięki czemu PlayStation zasiliła potężna ilość tytułów ekskluzywnych.
Żeby było zabawniej, popularny PSX nie miał nad konkurencją żadnej przewagi w kwestii technologicznej. Wykorzystanie napędu CD jako nośnika zastosowały już wcześniej takie firmy, jak 3DO, Commodore i Sega, jednak to Sony potrafiło w pełni wykorzystać potencjał kryjący się w olbrzymiej przestrzeni 650 megabajtów na płycie. Podobnie wyglądała kwestia ukrytych pod obudową układów scalonych. Tutaj Sony nie miało się tak naprawdę czym chwalić, a jednak wyszło ze starcia obronną ręką. W dużej mierze przyczyniły się do tego chybione decyzje rywali – dużo wydajniejsze Nintendo 64 poległo za sprawą kurczowego przywiązania do ograniczonych pojemnościowo cartridge’y, zaś posiadająca większą ilość pamięci graficznej Sega Saturn była platformą niezwykle trudną do okiełznania przez zewnętrznych deweloperów. Sony trafiło więc idealnie ze swoim debiutem, a świetnie przemyślany marketing i wsparcie ze strony niemal wszystkich wydawców uczyniło z PlayStation istnego hegemona. Nawet pojawienie się akceleratorów graficznych firmy 3DFX nie zachwiało potęgą niepozornego, szarego pudełka. Fenomenalne efekty graficzne generowane przez układy Voodoo może i wywoływały ślinotok u graficznych purystów, jednak nie miały przełożenia na gry. PC tkwiło uparcie w strategiach, FPS’ach, klasycznych RPG i symulatorach, traktując pozostałe gatunki po macoszemu.
Dlatego też pojawienie się na komputerach pierwszych emulatorów PlayStation odbiło się potężnym echem. Wszystko zaczęło się od słynnego już Bleem, przeciwko któremu Sony wytoczyło najcięższe działa, skutecznie utrudniając rozwój tego niezwykle obiecującego przedsięwzięcia. Warto tu wspomnieć o BleemCast – wersji przeznaczonej dla posiadaczy konsol Sega Dreamcast, która umożliwiała uruchomienie na tym sprzęcie takich hitów, jak Tekken 3, Gran Turismo 2 i Metal Gear Solid (każdy z tych tytułów wymagał innej wersji emulatora). Kolejnym ziarnkiem piasku w źrenicach prawników Sony był program o niepozornej nazwie VGS, którym cieszyć się mogli posiadacze Mac’ów, a później także użytkownicy Windows. VGS pochwalić się mógł znacznie większą stabilnością i uruchamiał olbrzymią ilość gier. Brakowało w nim jednak jakichkolwiek opcji konfiguracyjnych, wobec czego przystosowany do telewizorów kineskopowych obraz nie prezentował się najlepiej na oferujących wyższe rozdzielczości monitorach CRT.
I tu dochodzimy do bohatera niniejszego odcinka – ePSXe. Emulator ów pochwalić może się wyjątkowo długą listą kompatybilności, uwzględniającą praktycznie wszystkie najważniejsze tytuły z konsoli Sony. Niezwykle rozbudowany panel konfiguracyjny umożliwiał ingerencję niemal w każdy element systemu. Olbrzymia gama dostępnych rozdzielczości i palety kolorów, wygładzanie tekstur i krawędzi, poprawa dwuwymiarowych sprite’ów – niemal każda z emulowanych gier wyglądała lepiej, niż na swej macierzystej platformie. Nawet dziś, w dobie kilkudziesięciocalowych przekątnych domowych telewizorów, gry uruchamiane dzięki ePSXe nie straszą zbytnio pikselami, choć do geometrii obiektów można by się było przyczepić. Niemniej da się bez większych zgrzytów pograć, zwłaszcza że kilka kultowych tytułów nie doczekało się konwersji na inne sprzęty.
Użytkowanie ePSXe nie nastręcza większych problemów. Po pierwszym uruchomieniu program przeprowadzi przez wszystkie najważniejsze panele konfiguracyjne. Wybrać można spośród trzech metod wyświetlania obrazu – software (pozbawiony większości dodatkowych elementów ulepszających obraz), Direct 3D i OpenGL. Swego czasy był też plugin wspomagający biblioteki Glide, jednak wraz ze śmiercią 3DFX przestał być rozwijany. Warto poświęcić trochę czasu na konfigurację opcji dźwiękowych, by wyeliminować szumy i prawidłowo ustawić odtwarzanie ścieżek audio z płyty. Jako nośnik wykorzystać można oryginalne płyty, lub ich obraz zrzucony na dysk (ePSXe obsługuje większość dostępnych formatów, łącznie z wirtualnymi napędami). Na końcu pozostaje tylko podpięcie obrazów kart pamięci i skonfigurowanie kontrolera. Warto wspomnieć też o dosyć istotnej kwestii dotyczącej legalności całej zabawy. ePSXe jest programem darmowym i spokojnie umożliwia uruchamianie gier z oryginalnych nośników. Jedynym problemem jest bios konsoli. Emulator do działania wymaga pliku z obrazem takowego, a Sony raczej nie jest skłonne do udostępniania go na prawo i lewo. Są oczywiście sposoby na własnoręczne zgranie zawartości układu EPROM do pliku, ale to wyższa szkoła technicznej jazdy. Niemniej dla chcącego…
Nieco mniej zabawy wymagać będzie od użytkowników wersja przeznaczona na platformy z systemem Android. Ilość opcji konfiguracyjnych została znacznie ograniczona, niemniej pozwala na dostosować program do własnych preferencji i parametrów telefonu. Mobilny ePSXe nie ma kosmicznie wysokich wymagań i dobrze radzi sobie już na telefonach i tabletach z jednordzeniowymi procesorami. Oczywiście im więcej rdzeni i im wydajniejszy układ graficzny, tym lepsze wrażenia czerpać można z zabawy. Jedyną niedogodnością jest sterowanie – emulator wyświetla przyciski na ekranie dotykowym, więc komfort rozrywki nie należy do najwyższych. Tyczy się to zwłaszcza utrudnionego dostępu do przycisków R1,R2 i L1,L2, które rozmieszczono w górnych narożnikach ekranu. Dlatego uczciwie ostrzegam, że granie np. w Resident Evil nie należy do najwygodniejszych. Oczywiście można skonfigurować fizyczne klawisze, jeśli Wasz telefon takowe posiada. W tym wypadku najlepiej sprawdzi się Sony Ericsson Xperia Play.
Poniżej przedstawiam listę dziesięciu najlepszych tytułów, z którymi warto się zapoznać dzięki ePSXe. Zanim jednak usiądziecie przed telewizorami/monitorami, proponowałbym zaopatrzenie się w dobry joypad, ponieważ granie w konsolowe produkcje za pomocą klawiatury zakrawa na sporych rozmiarów profanację.
TOP 10
Ace Combat (seria) – Namco
Pierwsza część debiutowała na automatach jako Air Combat i pod takim tytułem została przekonwertowana na PlayStation w 1995 roku. Późniejsze odsłony przemianowano już na Ace Combat i pod takim tytułem seria znana jest po dziś dzień. Ace Combat 2 zadebiutował w roku 1997, wprowadzając do serii większą różnorodność misji i znacznie lepszą oprawę audiowizualną, zaś po dwóch latach (w Europie i USA po trzech) na rynku zadebiutowało Ace Combat 3: Electrosphere, wyciskające ostatnie soki z układów graficznych PSX. Tutaj niestety gracze z Europy i Stanów Zjednoczonych dostali wersję dosyć mocno okrojoną względem japońskiego pierwowzoru.
Chrono Trigger i Chrono Cross – SquareSoft
Kultowy cykl jRPG, przez wielu uznawany za szczytowe osiągnięcie japońskiej myśli deweloperskiej. Chrono Trigger jest konwersją ze SNES (gra debiutowała u schyłku życia 16-bitowej konsoli Nintendo w 1995 roku), w której dodano animowane intro i zremasterowano oprawę muzyczną. Gra w fenomenalny sposób przedstawiła motyw podróży w czasie, uwzględniając wszystkie konsekwencje z nimi związane. Dwuwymiarowa grafika nie zestarzała się zbytnio, o czym świadczą kolejne reedycje gry na platformy mobilne, a warstwa audio to istne arcydzieło. Pomimo pewnej dozy infantylności, Chrono Trigger porusza wiele poważnych kwestii, a wątek fabularny poprowadzono w iście mistrzowski sposób. Wydany w 1999 roku Chrono Cross osadzony został w tym samym uniwersum, jednak przedstawia losy nowych bohaterów. Tym razem twórcy wykorzystali możliwości PlayStation, dzięki którym trójwymiarowi bohaterowie poruszają się po ślicznych, prerenderowanych lokacjach.
Tekken (seria) – Namco
Teoretycznie można by zaryzykować stwierdzenie, że od Tekkena cały szał związany z PlayStation się zaczął. Pierwsza odsłona zadebiutowała na automatach w roku 1994, a konsola Sony dostała swój port rok później. W przeciwieństwie do konkurencyjnej serii Virtua Fighter, produkcja Namco stawiała na widowiskową walkę, pełną brutalnych serii ciosów i karkołomnych rzutów. Największe wrażenie robiła jednak oprawa wizualna, która stanowiła milowy krok dla gatunku bijatyk. Rok 1996 przyniósł kontynuację, która wniosła trochę nowych pomysłów do systemu walki i znacząco poszerzyła skład wojowników. Prawdziwy przełom nastąpił dopiero w roku 1998, wraz z premierą Tekken 3. Okrojona pod względem graficznym konwersja z automatu (który dysponował większą mocą obliczeniową niż PSX) i tak wyglądała fenomenalnie na tle konkurencji, wprowadzając przy okazji masę nowości, które obecne są w serii po dziś dzień.
Gran Turismo (seria) – Sony / Polyphony Digital
Legendarne wyścigi debiutowały na pierwszej konsoli Sony, z miejsca stając się wzorem do naśladowania dla wielu późniejszych tytułów. Pierwsza odsłona pojawiła się w roku 1997, oferując ponad 100 samochodów i kilkanaście torów wyścigowych. Gran Turismo pozwalało na niespotykaną dotąd skalę ingerować w parametry jezdne pojazdów, oferując tysiące części zamiennych dla domorosłych tunerów. Wydana dwa lata później kontynuacja znacznie zwiększyła ilość dostępnych samochodów i tras, wprowadzając również do serii odcinki szutrowe. Dziś, po 15 latach od premiery, grafika może delikatnie odstraszać, jednak warto zapoznać się z tytułem, który na dobre zmienił podejście deweloperów do gatunku wyścigów samochodowych. Od siebie dodam tylko, że na małych ekranach smartfonów Gran Turismo dalej może się podobać, choć daleko mu do tuzów pokroju Real Racing 3.
Crash Bandicoot (seria) – Universal / Naughty Dog
Nieoficjalna maskotka pierwszego PlayStation, za którą stoją ojcowie serii Uncharted, czy też głośnego The Last of Us. Crash Bandicoot zadebiutował na ekranach konsol Sony w roku 1996, stając się dla japońskiego giganta tym, czym był Mario dla Nintendo, czy Sonic dla Segi. W tamtym czasie każda konsola potrzebowała do spokojnej egzystencji trzech gatunków – bijatyki, wyścigów i platformówki. Produkcja Naugty Dog okazała się sporym sukcesem, choć nie oferowała takiej swobody eksploracji, jak konkurencyjny Super Mario 64. Niemniej tytuł zwrócił na siebie niemałą uwagę, stając się zalążkiem serii, która ciągnęła się przez wiele lat. Kolejny rok przyniósł kontynuację w postaci Crash Bandicoot 2: Cortex Strikes Back, a rok 1998 minął pod znakiem Crash Bandicoot 3: Warped. Każda kolejna odsłona stanowiła niemałe pole do popisu dla deweloperów, wyciskając z PlayStation ostatnie krople potu. Swą przygodę z Crashem Naughty Dog zakończyło wydanym w 1999 roku Crash Team Racing, stanowiącym odpowiedź na Mario Kart. Odpowiedź jak najbardziej udaną, trzeba nadmienić. Szkoda tylko, że seria trafiła później w mniej odpowiedzialne ręce, rozmieniając się na drobne.
Final Fantasy (seria) – SquareSoft
W zestawieniu nie mogło zabraknąć tytułu, który na dobre zredefiniowała gatunek jRPG. Wszystko zaczęło się w 1997 roku za sprawą genialnego Final Fantasy VII. Tytuł, pierwotnie zmierzający na Nintendo 64, ostatecznie ukazał się na PlayStation, na co niebagatelny wpływ miało wykorzystanie przez Sony płyty CD jako nośnika danych. Produkcja SquareSoft zajmowała aż trzy płyty, wypełnione po brzegi olbrzymim światem i fantastycznymi sekwencjami FMV. Zabrakło tylko miejsca na dubbing dialogów, ale w tamtych czasach nie był on jeszcze standardem. Producenci opracowali doskonałą technologię, dzięki której proces produkcyjny kolejnych odsłon nabrał większego tempa. Ósma odsłona serii ukazała się w roku 1999, a dziewiąta rok później. Pomimo wysokiego poziomu, żadna z nich nie byłą w stanie dorównać fenomenalnemu Final Fantasy VII, które przez wielu fanów serii uważane jest za szczytowe osiągnięcie SquareSoft. Rok 1998 przyniósł jeszcze Final Fantasy Tactics, wzorowaną na Vandal Hearts strategię turową, osadzoną w uniwersum FF. Pierwsze PlayStation doczekało się także kilku reedycji starszych odsłon, niestety nie oferowały one graczom niczego nowego, z wyjątkiem dodanego prerenderowanego intra. Szkoda, bo wznowienia Final Fantasy III i IV na Nintendo DS, Ios, czy też Androida prezentują się naprawdę zacnie.
Skullmonkeys – EA / DreamWorks
Kontynuacja kultowego Neverhood, czyli plastelinowej przygodówki point&click z peceta. Tym razem producenci, celując w inny segment rynku, zdecydowali się na stworzenie typowej, dwuwymiarowej platformówki. Nie trudno doszukać się podobieństw do znanej ze SNES serii Donkey Kong Country, jednak zamiast renderowania całości na stacjach Silicon Graphics, autorzy Skullmonkeys ponownie stworzyli wszystko dzięki plastelinie i animacji poklatkowej. Całość prezentuje się genialnie i przepełniona jest z lekka przaśnym, choć zabawnym humorek. Jedyną wadą był system save’ów, a właściwie jego brak, zmuszający graczy do zapisywania kodów dających dostęp do późniejszych poziomów. Na szczęście emulatory potrafią zapisywać stan gry w dowolnym momencie.
Fear Effect (seria) – Eidos / Kronos Digital Entertainment
Podobnie jak Skullmonkeys, także i Fear Effect zostało niesłusznie zapomniane w morzu hitów z pierwszego PlayStation. Niesłusznie, bo tytuł ten w wielu elementach był wręcz rewolucyjny. Perspektywa użyta do przedstawienia wydarzeń budzi skojarzenia z pierwszymi odsłonami Resident Evil, jednak poziom wykonania przebijał produkcję Capcom o kilka lat świetlnych. Cell-shadingowe modele postaci i fantastyczne, animowane lokacje robią wrażenie nawet dziś, a klimat science-fiction i poruszane w grze tematy nie pozwalają o niej szybko zapomnieć. Upchnięty na czterech płytach Fear Effect pojawił się na rynku w 1999 roku, a jego kontynuacja (a w rzeczywistości prequel) Fear Effect 2: Double Helix, debiutowała dwa lata później, czyli w czasach, kiedy na rynku rozpychała się już łokciami PlayStation 2. Być może to stało się przyczyną niesłusznego zapomnienia serii, będącej wizytówką mocy 32-bitowych platform. Prace nad trzecią odsłoną zostały wstrzymane.
Metal Gear Solid – Konami
Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać tej produkcji. Wyspa Shadow Moses i Solid Snake infiltrujący skutą lodem bazę na stałe zapisała się historii gier złotymi zgłoskami. Za sukcesem odsłony z PlayStation stała przede wszystkim fenomenalna narracja, czyniąca z MGS produkcję o niespotykanym dotąd rozmachu. Fabuła na długo nie pozwalała o sobie zapomnieć, a oprawa robiła niemałe wrażenie na spragnionych akcji graczach. W pamięci zapisał się zwłaszcza optyczny kamuflaż Grey Foxa, który powstał rzekomo na skutek niezamierzonego przez twórców błędu. Metal Gear Solid to gra, do której warto wracać zawsze.
Vagrant Story – SquareSoft
Wydana w 2000 roku produkcja zdecydowanie odcinała się od poprzednich tytułów jRPG tworzonych przez SquareSoft. Przede wszystkim Vagrant Story oferował w pełni trójwymiarową grafikę i znacznie dynamiczniejszy system walki. Twórcy zrezygnowali także z typowo japońskich udziwnień, które skutecznie odstraszały Europejczyków i Amerykanów od Final Fantasy, oraz innych gier tego typu. Tytuł spotkał się ze sporym uznaniem, jednak okres, w którym został wydany, nie był zbyt fortunny dla twórców. Szkoda, bo dobra sprzedaż mogłaby skłonić dzisiejsze SquareEnix do wydania kontynuacji, o którą proszą się tysiące fanów.
Tak wygląda moja osobista dziesiątka. Sony PlayStation miało jednak tak bogatą bibliotekę tytułów, że bez większego problemu mógłbym dopisać dodatkowe kilkadziesiąt pozycji, czyniąc ten tekst rozlazłym do granic przyzwoitości. Dlatego wspomnę jeszcze o takich klasykach, jak: Resident Evil (seria), WipEout (seria), Ridge Racer (seria), Omega Boost, Spyro (seria), Parasite Eve (seria)….. nie, może jednak innym razem. A tymczasem zapraszam na kolejny odcinek, w którym opowiem o konsoli trochę mniej popularnej, jednak całkiem dobrze emulowanej.