Generalnie nie przepadam za wieloosobowymi grami FPS na konsolach. Nie potrafię na tyle dobrze sterować padem, aby znajdować się chociażby w okolicach połowy tabeli graczy, czy to w starciach każdy na każdego, czy drużynowych. Nieco lepiej sytuacja wygląda u mnie z shooterami z trzeciej osoby. Ogarniam tam pad odrobinę porządniej i czasem coś nawet ustrzelę. Dlatego początkowo, Plants vs. Zombies: Garden Warfare, miało trafić do kogoś innego, jednak spora liczba gier do recenzji na platformę Xbox 360, sprawiła, że akurat ten tytuł pozostał w czytniku mojej konsoli.
Gra zaciekawiła mnie już na zeszłorocznym E3, kiedy po obejrzeniu zapowiedzi uznałem ją za parodię całej serii Call of Duty. Grę, która nie tyle ma przyciągnąć ciekawą rozgrywką, co ma być pożywką dla wszystkich antyfanów serii Activision. A że produkcję sygnowało EA, to od razu wymyśliłem sobie do fanów, której strzelaniny skierowano ten tytuł.
Z czasem jednak to głębokie przeświadczenie zaczynało ustępować. Twórcy pokazywali coraz więcej elementów rozgrywki i wychodziło na to, ze gra zapowiada się jako całkiem ciekawy shooter, tyle że w zwariowanym opakowaniu.
W końcu zasiadłem do rozgrywki. Początki były trudne, dokładnie tak jak się spodziewałem. Jednak szybko okazało się, że zaczynam się bardzo dobrze bawić. Dlaczego? Powód okazał się bardzo prosty.
Plants vs. Zombies: Garden Warfare, to po prostu świetna gra. Fakt, że została stworzona na bazie świata z Plants vs. Zombies, tylko jej to ułatwił. Dzięki temu, nie musiała się napinać, by być super poważnym shooterem, w którym najważniejsza jest taktyka, umiejętności gracza i odpowiednie wykorzystanie klas postaci. Jasne, tu też trzeba się postarać, żeby coś osiągnąć i wygrać mecz, ale nawet jeśli przegrywamy, to aż tak bardzo nie boli.
Ale zacznijmy od początku.
Jak już wspomniałem, Garden Warfare, to shooter z perspektywy trzeciej osoby. Osadzono go w „świecie” popularnej gry Plants vs. Zombies, co oznacza, że w grze będziemy mogli wcielić się w żołnierza jednej z tych dwóch frakcji.
Każda frakcja, ma czterech różnych żołnierzy. Byłbym bliski nazwania ich klasami, ale jednak gra się nimi na tyle różnie, że nie jest to kwestia tylko różnego uzbrojenia, czy zdolności. Każdy żołnierz, jest w zasadzie osobną postacią. Dlatego bez wahania napiszę, że dostajemy 8 różnych postaci do grania.
Po stronie Roślin jest Pea Shooter, który robi za standardowego żołnierza, dalej Chomper, który jest gościem od ciężkiego uzbrojenia. Potem Sunflower, medyk z kozackim atakiem słonecznym i w końcu Cactus, który jest połączeniem zwiadowcy i snajpera.
Skład osobowy Zombie to Foot Soldier, czyli standardowy zombiak z karabinem i rakietnicą, Engineer czyli facet od granatów, a także latających obserwatorów. Jest też Scientist biegający z wielkim shotgunem, który jednak głównie leczy członków swojego zespołu. I wreszcie All Star, czyli zzombiaczony zawodnik footballu amerykańskiego, który potrafi zdjąć wroga dobrze wymierzoną szarżą. Każda z tych postaci jest całkowicie odmienna w grze. Nawet jeśli zagramy „klasami”, które są w pewnym sensie swoimi odpowiednikami po obu stronach barykady, to i tak będzie to zupełnie inne doświadczenie. To jest świetna sprawa, która zwiększa regrywalność tytułu.
Trybów rozgrywki jest w sumie pięć. Pierwszym jest Garden Ops, w którym gracz może sam, lub ze znajomymi, odpierać kolejne fale atakujących ogród zombie. Fal jest oczywiście dziesięć, jak to bywa w większości trybów typu Horda. Każda kolejna jest cięższa od poprzednich. Można go uznać, za swego rodzaju zastępstwo dla trybu dla pojedynczego gracza.
W rozgrywce typowo wieloosobowej kryją się pozostałe cztery tryby. Choć właściwie są tylko dwa, ale w dwóch wersjach. Są to Team Vanquish (gdzie Vanquish jest tym samym, co Deathmatch), oraz Gardens & Graveyards, czyli wariacja na temat Rush. Dwie wersje to Classic i zwykła, bez żadnego przymiotnika. Gdzie tkwi różnica? Otóż w wersji Classic, nie można używać żadnych modyfikacji naszych postaci, ani postaci dodatkowych, odblokowywanych w trakcie gry. Czym są te modyfikacje i dodatkowe postaci? O tym za chwilę.
W trakcie gry, rozwijamy nasze postaci. Dzięki temu odblokować możemy ich kolejne zdolności, co pozwoli nam na pełniejsze wykorzystanie takiego żołnierza w bitwie. Tu jednak muszę trochę pomarudzić, bo system levelowania nie do końca przypadł mi do gustu. Otóż poziom każdej klasy, podnosimy poprzez wykonywanie określonych wyzwań. Na przykład aby przejść z poziomu 1 na poziom 2, trzeba użyć swojej zdolności specjalnej 3 razy. Na kolejnym poziomie, owe wymagania się zmieniają i dostosowują do nowych skilli i okoliczności. Jednak niekiedy mam wrażenie, że pasują one bardziej do otrzymania Achievementa, niż do rozwinięcia postaci. Zabicie X Roślin Inżynierem zombiaków, podczas jazdy na swoim młocie pneumatycznym, nie bardzo pasuje mi na element rozwoju. Przez taką konstrukcję tych zadań, w trakcie gry muszę się często skupiać na wypełnianiu dziwnych poleceń systemu, zamiast na tym, żeby skutecznie obronić, czy zaatakować jakąś lokację. Po co było zmieniać standardowy pomysł z punktami otrzymywanymi za to, jak sprawujemy się podczas walki? Sprawdzał się przecież bardzo dobrze w wielu grach.
Na szczęście bardzo szybko nasi żołnierze osiągają maksimum zdolności bojowych. Twórcy widać nie chcieli za bardzo angażować graczy w wypełnianie tych dość ciężkich momentami wyzwań. Po trzecim poziomie, kolejne są już nagradzane tylko nowymi kartami modyfikacji.
No dobrze. Skoro już po raz drugi wyciągnąłem na wierzch owe modyfikacje, to napiszę o nich nieco więcej. W trakcie gry, za swoje dokonania gracz jest nagradzany pewną liczbą monet. Za te monety można zakupić w specjalnym sklepie zwanym Sticker Shop, boostery z kartami. Karty owe zawierają różne rzeczy. Począwszy od elementów stroju, czy wyglądu naszych postaci, przez rzeczy, które można użyć, aby wspomóc drużynę w trakcie meczu Gardens & Graveyards, aż po części nowych lepszych postaci dostępnych w grze. Każda nowa postać składa się z pięciu naklejek, które trzeba „znaleźć” w kupowanych w ten sposób boosterach. Oczywiście jest kilka rodzajów takich pakietów. Najtańsze zawierają najbardziej pospolite modyfikacje i bonusy, a najdroższe gwarantują pozyskanie nowej postaci. Jednak na te najdroższe trzeba trochę kasy uzbierać.
Zakładam, że zapaliła się Wam właśnie czerwona lampka. Oho…mikrotransakcje na horyzoncie. Wszak sequel Plants vs. Zombies został znienawidzony właśnie z ich powodu. Nic bardziej mylnego. Garden Warfare nie żąda od gracza ani złotówki. Wszystko kupowane jest tylko i wyłącznie za walutę zebraną w trakcie gry. Nie można jej kupić, nie można jej w żaden sposób boostować poprzez sięgnięcie do rzeczywistego portfela. To jest świetna wiadomość i wielki plus dla gry. Mam też nadzieję, że mikropłatności nie wkradną się tu w jakimś kolejnym patchu.
Graficznie Plants vs. Zombies: Garden Warfare urzeka. Nie jest to może mistrzostwo świata, ale Frostbite 3 robi tu bardzo dobrą robotę. Dodatkowo sam styl graficzny niszczy system. Kiedy po raz kolejny zdjął mnie uśmiechnięty słonecznik, nadal nie byłem w stanie się wkurzyć. Te modele postaci po prostu rozbrajają. Całość jest tak urocza, że aż strach.
Również dźwiękowo wszystko fajnie pasuje. Nie ma tu oczywiście żadnego gadania. Zarówno rośliny, jak i zombie, to mało gadatliwe stworzenia. Mamy za to różne pomruki, chrząkania i tego typu dziwne odgłosy. Jest też całkiem przyjemna muzyczka gdzieś tam w tle, która zupełnie nie przeszkadza, a wprowadza radosny nastrój.
Nieco boli mała liczba map, jaka została zaimplementowana na starcie. Miejmy nadzieję, że niedługo pojawi się ich więcej. Tak samo można by się pokusić o kolejne tryby rozgrywki. Na szczęście nie dostaniemy już Zombie Mode. W końcu jakiś shooter będzie pozbawiony tego trybu.
Przyznam szczerze, że Plants vs. Zombies: Garden Warfare mnie wciągnęło. Nie jest to może gra, przy której siedzi się niezliczone godziny, jak przy Call of Duty, czy Battlefield, ale na krótkie sesje jest idealna. Godzinka spędzona na strzelaniu do radosnych roślinek, czy nieporadnych zombie naprawdę nieźle odpręża. Okazało się też, że gra, która na pierwszy rzut oka wygląda na żart, może być całkiem normalną produkcją. Innymi słowy, nawet jako gość, który nie lubi strzelać na konsoli, bardzo polecam.