Plusy:
- kosmiczne wzornictwo
- bardzo przemyślana konstrukcja
- mnóstwo miejsca w środku
- oświetlenie LED z tyłu
- łatwe do czyszczenia filtry
Minusy:
- wysoka cena
- głośne wentylatory
- niebanalne rozmiary
Futurystyczny gigant z mnóstwem wielkich wiatraków – tak najkrócej można określić obudowę NZXT Phantom 820.
Seria Phantom to coś w rodzaju flagowca dla NZXT. Futurystyczne wzornictwo, dbałość o detale, sześć modeli od niedużego 240 do olbrzymiego 820. Dziś zajmiemy się właśnie tym ostatnim. Powiedzieć, że to obudowa typu large tower byłoby drobnym niedopowiedzeniem. Wymiary tego potwora to 650 mm wysokości, 612 mm głębokości i 235 mm szerokości. Ta ostatnia liczba oznacza, że w obudowie mieszczą się nawet wentylatory o średnicy 20 centymetrów. Z czego zresztą NZXT jak najbardziej korzysta – w komplecie dostajemy aż trzy takie wielkie wiatraki, zamontowane po sztuce na froncie, na górze i z boku obudowy. Z tyłu pracuje mniejsze, ale dość hałaśliwe śmigło 140 mm. Ogólnie domyślnie dostarczone wentylatory nastawione są znacznie bardziej na wydajność, niż na redukcję decybeli. Wymiana ich podniosłaby jednakże i tak wysoką cenę za obudowę – nawet mimo obecności na rynku od kilku lat, za tego największego Phantoma trzeba dalej zapłacić powyżej tysiąca złotych.
Jak przystało na sprzęt z górnej półki cenowej, wzornictwo NZXT Phantom 820 stoi na najwyższym poziomie. Absolutnie każda płaszczyzna jest zaburzona, jeśli nie przez zupełny brak symetrii, to przez ostre i biegnące w nieoczywisty sposób linie. Testowany model jest konserwatywny kolorystycznie, czyli matowo-czarny, ale NZXT ma też wartą uwagi alternatywę w kolorze białym, wyglądającą jakby wyprodukowana została w kompleksie Aperture Science, czyli firmy wymyślonej na potrzeby gier Portal. Na górnym panelu znalazło się miejsce na sześć portów USB i komplet wejść pod headset. Co bardzo miłe z przodu, przy wyłączniku zasilania upchnięte czytnik kart SD. Niebanalne rozmiary i jeszcze bardziej niebanalne wzornictwo sprawiają, że nie jest to obudowa do chowania pod biurkiem. Ona aż się prosi o to, by być wyeksponowana. Spokojnie, przypadkowe wpadnięcie na nią raczej jest zbytnio nie przesunie, gumowe nóżki siedzą mocno, a masa pustej obudowy to aż 15 kilogramów. Stalowa konstrukcja wewnętrzna ma wytrzymać nacisk do 100 kilogramów. Jakby już trochę lepiej człowiek wie, za co płaci. A to dopiero początek.
Ze względu na rozmiar, boczne ścianki NZXT Phantom 820 nie są mocowane z tyłu na dwie śruby, lecz na trzy. Demontaż przedniego panelu, dzięki zastosowaniu magnesów, jest prosty i bezstresowy. To ważne, bo w ten sposób nie tylko uzyskujemy dostęp do “skrzynki” na napędy, co nie jest potrzebne często. Ważniejsze jest, że można bez strachu o mocowanie atrapy wyjmować filtry do czyszczenia. Filtry – jak przystało na model kosztujący ponad ćwierć tysiąca zielonych – są dostarczone w komplecie i są bardzo porządne. Skoro już przy nich jesteśmy, warto powiedzieć o spodzie obudowy. Dla zapewnienia lepszej cyrkulacji powietrza całość stoi na specjalnych nóżkach, bo większość spodu jest przewiewna. Nóżki są mocne, ale jak łatwo się domyślić, twarda guma mająca wytrzymać nacisk ciężkiej obudowy, nie tłumi wiele wibracji. Na szczęście zasilacz montowany jest na osobnych gumowych podkładkach, więc jedno źródło problemu jest rozwiązane na wcześniejszym etapie. Na spodzie jest też miejsce na dwa wentylatory 120 lub 140 mm. Co ważne, by wymienić filtry w tym miejscu, nie musimy dźwigać całego pudła do góry – możemy je po prostu łatwo wysunąć. Mądre. Przy okazji: maksymalna liczba i powierzchnia wentylatorów w obudowie jest dość imponująca: cztery 200 mm i trzy 140 mm. Przy ich maksymalnych obrotach, te śmigłą pewnie uniosłyby w górę nawet jakiegoś lekkiego drona…
Ze względu na rozmiary, montaż czegokolwiek w środku nie wymaga akrobatyki. Wszelkie przewody przeprowadzono bardzo praktycznie, choć na pierwszy rzut oka ciut chaotycznie. Ale w tym pozornym rozgardiaszu jest metoda. Zasilacz do wnętrza NZXT Phantom 820 wstawiamy od boku, spoczywa na wspomnianych gumowych nóżkach, z góry lekko stabilizuje go metalowy docisk. Montaż płyty głównej (E-ATX, XL-ATX, ATX, MICRO-ATX, Mini-ITX) to spacerek po parku. Co ważne, wszelkie potrzebne śrubki i inne drobiazgi spoczywają wygodnie w przegródkach specjalnego plastikowego pudełka. Szkoda, że nie ma ono żadnego standardowego dla wnętrzności obudowy wymiaru – jakby można było je gdzieś w środku umieścić (zamiast napędu na przykład) i potem się nie zastanawiać, gdzie wylądowało… Jeśli idzie o same napędy, to po zdjęciu atrapy dostajemy dostęp do skrzynki na cztery dyski, które wjeżdżają do środka na sankach. W wypadku 3,5 cala po prostu trzeba użyć odrobiny siły i docisnąć, przy 2,5 cala konieczne są już śrubki. Niestety, mimo wysokiej półki cenowej, żaden z dysków nie da się montować/demontować metodą hot-swap.
Wnętrze jest podświetlone listwą LED, dwie kolejne znajdują się na górze. Barwę możemy regulować za pomocą specjalnego panelu, który ma przy okazji jeszcze dodatkowy przycisk, odpowiadający za mocne, białe światełko z tyłu. Tak, tam gdzie zawsze nic nie widać i trzeba się bawić z latarką w zębach. Genialne. Jak widać ogólnie obudowa składa się z dobrych pomysłów. Jeśli idzie o warstwę praktyczną, nawet bez dodatkowych wentylatorów cyrkulacja powietrza w środku jest rewelacyjna i wystarczająca, by utrzymać większość sprzętu w więcej niż rozsądnej temperaturze. Ceną za to są 42 decybele generowane na maksymalnych obrotach. Przy maksymalnej liczbie wiatraków trudno wyobrazić sobie istniejący sprzęt, który by się w środku zagrzał. Jakby tego było mało obudowa NZXT Phantom 820 jest w pełni przygotowana pod użycie profesjonalnego chłodzenia wodnego. Tysiąc złotych to sporo monet, ale w tym wypadku człowiek przynajmniej wie, czemu ma je wydać.
Wygląd: 5/5
Wykonanie: 5/5
Funkcje: 5/5
Stosunek ceny do jakości: 4/5
Ogólnie: 4,5/5
PODSUMOWANIE:
Prawdopodobnie jedna z najlepszych obudów na rynku. Na pewno jedna z największych.