Miał być triumfalny powrót po latach, zajawki obiecywały tonę świetnej zabawy w fajnej oprawie graficznej, niestety ulepszanie sprawdzonej formuły tym razem nie wyszło.
Micro Machines kojarzy mi się głównie z „kanapowym graniem”. Grupka znajomych, szalone wyścigi, wszechobecne docinki na temat umiejętności jazdy, a właściwie ich braku u naszych przeciwników to była esencja tej gry. Małe pojazdy mknące po zwariowanych torach idealnie wpisują się w klimat gry imprezowej. Dlatego też poczułem spore rozczarowanie, gdy ten fragment rozgrywki został potraktowany po macoszemu.
Zacznijmy jednak od początku. Udostępnione nam zostały trzy możliwości zabawy. Oprócz wypomnianej wcześniej gry lokalnej możemy brać udział w zmaganiach z AI lub żywymi przeciwnikami w sieci. Tryby, w jakich możemy wziąć udział, to klasyczne wyścigi, eliminacja i bitwa. Jest jeszcze jedna opcja, która pojawia się okresowo – wariacje powyższych trybów ze zmienionymi zasadami.
Wyścigi to nic innego jak pięć okrążeń z 11 innymi zawodnikami. Na trasie możemy natknąć się na trzy rożne rodzaje broni, które mają nam dopomóc w zwycięstwie – pistolet Nerf, młotek i bombę, którą możemy „sprezentować” ścigającym nas rywalom. Eliminacja to tryb dla 4 graczy, w którym, kamera podąża za liderem. Jeśli jesteśmy zbyt wolni lub wypadniemy z trasy – odpadamy. Każdy wygrany taki pojedynek przesuwa nasz„pasek postępu” w stronę mety. Gdy uda nam się to osiągnąć, wygrywamy wyścig. Bitwa to zabawa, w której nasze pojazdy wykorzystują swoje unikalne, specjalne zdolności ścierając się na arenie. Zdobywanie flagi, dominacja czy, jak w przypadku gry lokalnej, „wszyscy na wszystkich”, to wyróżnik tego trybu.
Nie da się zauważyć, ze twórcy gry bardzo mocno inspirowali się Overwatch. Zdobywanie skrzynek za wbicie nowego poziomu czy osiągniecie wyższej rangi w sezonie zostało bezczelnie skopiowane. Nagrodami są – tu zaskoczenie – skórki do naszych samochodzików (podzielone zostały też na 3 stopnie rzadkości), „odzywki” kierowców, naklejki, które pozostawiamy na torze w przypadku „śmierci” czy emotki, jakie zobaczą nasi rywale po wyeliminowaniu ich w trybie bitwy. Trafić możemy także na ksywkę, którą możemy dołączyć do naszego nicka lub gdy jakiś element się zdubluje, złoto, za które możemy kupić dowolny element według naszego uznania, a nie czekać aż wylosujemy go w skrzynce. Tryb bitwy i umiejętności naszych „zawodników” to także element, który jednoznacznie kojarzy się ze strzelanką Blizzarda.
Oprawa graficzna to według mnie najlepszy element tej gry. Sympatyczne 12 różnych samochodzików, które dodatkowo możemy personalizować zdobytymi skórkami, różnią się co prawda w niewielkim stopniu, ale jednak mającym wpływ na rozgrywkę sposobem prowadzenia. Trasy są ciekawie zaprojektowane, pozwalają czasami na użycie skrótów i wymagają od nas koncentracji, bo wypaść z nich jest bardzo łatwo. Rozlane plamy, np. z miodu, spowalniają nasze pojazdy, a piła tarczowa, na którą możemy natknąć się w warsztacie, skutecznie może nas pozbawić zwycięstwa, gdy przez nieuwagę na nią wpadniemy.
Niestety, cała reszta nie wygląda już tak fajnie. Kiedy zamierzamy ścigać się z innymi graczami musimy być przygotowani na to, że często wyszukiwanie meczu trwa minutę, by po znalezieniu dla nas miejsca okazało się, że połowa z przeciwników to boty. Także nie mamy co liczyć, na to że zostaniemy sparowani z osobami o podobnym poziomie doświadczenia. Moja brązowa ranga była zestawiana w tym samy wyścigu z osobami o mistrzowskim poziomie. Po kilku grach dało się zauważyć, że na podium w 95% przypadkach stawały osoby prowadzące jeden rodzaj pojazdu – Snow Traka. Mimo, że różnice między samochodzikami nie są jakieś znaczące, ten jeden najlepiej trzyma się toru i w połączeniu z idealną znajomością trasy najlepiej się sprawdza w wyścigu. Dodatkowo porozrzucane po stole bronie powodują, że jeśli nie uda nam się zdobyć przewagi już na początku, to na wygraną nie mamy co liczyć. W eliminacji kilkukrotnie odpadłem, bo fragment trasy został zasłonięty przez część interfejsu. Także grając ze znajomym parę razy mieliśmy do czynienia z dziwnym werdyktem wyłaniającym zwycięzcę danego etapu. W bitwy zagrałem może kilka razy – ten tryb w ogóle mnie nie przekonuje. Ogólny chaos, bezwładne samochodziki, na siłę wepchnięte umiejętności powodują, że nie byłem w stanie znaleźć tam nic dla siebie.
Rozczarowaniem jest także fakt, że dla graczy w trybie lokalnym udostępniono tylko dwie możliwości zabawy. Eliminacja dla maksymalnie 4 graczy, gdzie ewentualnie możemy wyłączyć bronie i boty, a także bitwa na arenie – każdy na każdego, to jednak zbyt mało. Szczególnie, że najwięcej frajdy sprawia ten pierwszy, a arenę po jednej zaledwie grze wyłączyliśmy, by więcej do niej nie wracać.
Jak na grę w tym przedziale cenowym nie otrzymujemy zbyt wiele. Dla mnie Micro Machines to głównie wyścigi. Gdyby wywalić całą tę bitwę, a skoncentrować się na rozwinięciu rywalizacji na torze o np. wyzwania czasowe, możliwości ścigania się w mniejszych grupach czy zwiększenia różnorodności uzbrojenia, na pewno ta gra w moich oczach by wiele zyskała. Także tryb lokalny powinien oferować o wiele więcej. Micro Machines miał potencjał, by powalczyć o tytuł najlepszej gry imprezowej. Szkoda, że z tego nie skorzystano.
Moim zdaniem z kupnem tej produkcji trzeba poczekać na przecenę, chyba że Codemasters zdecyduje się szybko dodać więcej bezpłatnej zawartości, zanim wybierając tryb wyścigów z innymi graczami nie będziemy jedynymi, którzy będą w nim brali udział.
Mimo wszystko sympatyczne wyścigi.
Za mało zawartości, tryb bitew to pomyłka.
Komentarze