Ocena: 9,5
Plusy:
+ genialne zakończenie trylogii
+ w końcu podjęte przez nas decyzje mają jakiś wpływ na fabułę
+ niespodziewanie wciągający multi
+ niepowtarzalny klimat
+ EMOCJE, których próżno szukać w innych produkcjach
+ oprawa dźwiękowa i aktorzy
+ rozwój postaci oraz system modyfikacji broni
Minusy:
- przeciętna oprawa wizualna
- słaby lip-synch
- przeciętne animacje postaci
Recenzowanie Mass Effect 3 to naprawdę twardy orzech do zgryzienia, gdyż opinie wobec tej produkcji są mocno podzielone i każdy szuka w zakończeniu historii Sheparda czegoś innego. Jako iż nie śpieszyłem się tak bardzo z napisaniem tego tekstu – w przeciwieństwie do wielu innych redaktorów, mogłem bez przeszkód przyglądać się dyskusji na temat tej gry, jaka rozpoczęła się w Internecie. Zauważyłem, iż wielu graczy spodziewało się pełnego powrotu rozwiązań z pierwszej odsłony, inni nie widzieli takiej potrzeby i w zupełności wystarczyłoby im to, co zaserwowano w dwójce, zaś reszta narzeka na wszystko co się da, aby tylko ich usłyszano. Tak naprawdę BioWare nie zaspokoiło wszystkich osób, których wymieniłem, gdyż chcąc stworzyć dzieło w pewnym stopniu przystępne dla każdego, uzyskali naprawdę niebywałą hybrydę. Czy to był dobry krok? Ciężko to w tej chwili zweryfikować. W końcu ostatnia odsłona nie powinna być na tyle przystosowana, aby nowi gracze bez obycia z jedynką i dwójką mogli bez przeszkód odnaleźć się w trójce, ale doceniam twórców za takie podejście. Mało kto zdecydowałby się na coś takiego i zrobił to na tyle dobrze, że nie przeszkadza to fanom w poznaniu dość kontrowersyjnego – według dużej liczby internautów, zakończenia.
BioWare to naprawdę utalentowane studio, ale mimo wielkiego sentymentu do Baldur’s Gate, nigdy nie mogłem się przekonać do kolejnych gier spod ich skrzydła. Dopiero, gdy na Xbox’a 360 pojawił się Mass Effect zrozumiałem, iż to najlepszy moment, aby zmienić swoje „uczucia” względem tego dewelopera na rzec zupełnie nowej – przepięknej, wciągającej, pełnej tajemnic i posiadającej ogromny świat gry. Zaczynając od rozmów z postaciami, poprzez wycieczki międzyplanetarne, wykonywanie niebezpiecznych misji, zbieranie surowców, poznawanie historii różnych gatunków, na walce z ogromną, mocarną i strasznie inteligentną istotą – Suwerenem, kończąc. Ciężko mówić o emocjach, jakie towarzyszyły mi podczas pierwszego kontaktu z Shepardem i jego załogą, ale jedno jest pewne – to był zaledwie początek mojej przygody, który miał na celu jedynie przygotować mnie do ostatecznego starcia. Kończąc jedynkę nie byłem tego świadom, dopiero po zaliczeniu dwójki i zapoznaniu się z pierwszymi materiałami trzeciej odsłony zdałem sobie sprawę, że cały trud, jaki włożyłem we wszystkie misje, będzie miał swoje odzwierciedlenie w największej wojnie galaktycznej, jaka na mnie czekała.
Nie byłbym sobą, gdybym rozpoczął zabawę z Mass Effect 3 bez wcześniej przygotowanego zapisu gry, który został zaimportowany z ME2, a wcześniej z jedynki. W końcu decyzje podejmowane w tym tytule miały mieć ogromne znaczenie na całą galaktykę, choć trochę się obawiałem, że to jak zwykle pic na wodę. Myliłem się. Jeżeli ktoś z was postanowił zrobić inaczej to od razu mówię, że sporo traci, ale o tym później.
Po wczytaniu zapisu gry możemy ponownie określić, jak ma wyglądać postać oraz kim będzie – adeptem, inżynierem, strażnikiem, szpiegiem, szturmowcem, czy żołnierzem. W końcu nie każdy musi przejść trójkę postacią, którą kierował w poprzednich odsłonach, więc miło ze strony twórców, że dali nam taką opcję. Jeżeli zaczniecie swoją przygodę bez zaimportowania save’a z dwójki, to oprócz wymienionych wyżej elementów, przyjdzie wam podjąć jeszcze jedną ważną decyzję. Chodzi tutaj o rodzaj rozgrywki, który dzieli się na: Akcję, Fabułę i RPG. Pierwszy pozwoli wam na beztroskie strzelanie do wszystkiego co się rusza, zablokowując rozwój postaci oraz ingerencje w prowadzenie rozmów. Drugi skupia się całkowicie na wątku fabularnym oraz sprawia, iż walki są o wiele łatwiejsze, dzięki czemu cała nasza uwaga spoczywa na zawartej w tym tytule historii. Ostatni z nich jest całkowicie otwarty, więc wybierając go możemy ingerować we wszystko co się da, zaczynając od ekwipunku, poprzez rozwijanie umiejętności całej drużyny, kończąc na podejmowaniu ważnych – dla całej galaktyki, decyzji. Teraz możemy już rozpocząć naszą grę. Sam początek jest identyczny, jak w niedawno udostępnionym dla wszystkich demie. Dla przypomnienia, akcja rozpoczyna się kilka chwil przed atakiem Żniwiarzy na Ziemię. Shepard w momencie, gdy chce przekonać Radę Przymierza, iż trzeba jak najszybciej zacząć działać, zostaje zaatakowany przez jednego ze Żniwiarzy – zresztą tyczy się to całej planety. Od tego momentu rozpoczyna się akcja.
Ponownie będziecie musieli się zapoznać z nieco zmienioną mechaniką walki, gdyż teraz twórcy postanowili dodać kilka nowych rzeczy, chociażby spektakularne ataki przy użyciu omni-klucza. Wystarczy przytrzymać klawisz „F”, aby nasz bohater mógł wykonać potężny atak fizyczny, który pozwoli zabrać energię i zdezorientować na chwilę przeciwnika. My w tym czasie możemy strzelić w niego z danej broni, bądź potraktować go jedną z mocy biotycznych – w zależności od wybranej klasy. Dodatkowo, jeżeli będziemy blisko danego oponenta, a ten nie zdąży nas zauważyć, to gra daje nam możliwość wyprowadzenia szybkiego ciosu z zaskoczenia, co spowoduje wykonanie przepięknej animacji z wykorzystaniem omni-klucza. Oprócz tego deweloper usprawnił system osłon. Teraz nasza postać nie powinna mieć większych problemów z „klejeniem się” do danych obiektów, w celu uniknięcia ataku ze strony wroga. Zawsze możemy zmienić nasze położenie, gdyż wychylając się w którąś stronę, koło Sheparda pojawia się strzałka wskazująca kierunek ku innej osłonie. Może całość nie działa jeszcze tak dobrze, jak chociażby w serii Gears of War, ale tym razem BioWare odrobiło lekcję i w końcu dopracowało ten aspekt jak należy. W kwestii wydawania komend nic się nie zmieniło, nadal możemy rozkazać naszym towarzyszom, aby zaatakowali dany cel, wskazać miejsce ukrycia – za te patenty odpowiadają klawisze „Q” i „E”, bądź przywołać ich do porządku.
Powróciły różnego rodzaje pistolety maszynowe, karabiny, snajperki, strzelby i pistolety zwykłe, tak jak to było w drugiej odsłonie. Podobnie jest w kwestii dodatków do nich, tylko z tą różnicą, iż do każdej z broni można dołączyć po dwa akcesoria, które wybieramy w naszym warsztacie. Zamiast prostych ikonek w menu, całość została ładnie wykonana i teraz nasz sprzęt można podejrzeć po przeprowadzonych ulepszeniach. Od teraz każda z pukawek ma przypisaną wagę. Jeżeli Shepard zostanie obciążony swoim ekwipunkiem, to moce biotyczne będą się wolniej regenerować, co działa także w drugą stronę. W trójce nie ma ograniczenia co do rodzaju danej broni, przez co każda z klas może się posługiwać czym tylko się da. Jest to miły ukłon ze strony twórców, gdyż w taki oto sposób możemy dowolnie dobrać nasze wyposażenie bojowe. W sklepach znajdziemy większość przedmiotów oraz stroje znane z poprzednich dwóch części. Niektóre z nich będzie można jedynie znaleźć podczas wykonywania danych misji, więc tylko ci, którzy mają w planach przejść Mass Effect 3 od deski do deski skompletują cały dostępny arsenał. Oprócz wymienionych na początku akapitu broni powróci także rozbudowany – jak na ME, system rozwoju postaci, którzy bardziej przypomina ten z jedynki aniżeli z dwójki. Ponownie będzie mieli duży wpływ na to, w czym dana postać ma się specjalizować, a i dodatkowych umiejętności nie powinno dla was zabraknąć. W gruncie rzeczy to właśnie wymieniłem wam większość zmian, jakie BioWare wprowadziło do swojego tytułu, choć jeszcze kilka z nich znajdziecie w następnych akapitach.
UWAGA, następny akapit może zawierać spoilery. Jeśli nie chcecie wiedzieć nic o fabule, po protu go pomińcie. Dla Waszej wygody, umieszczamy go pomiędzy dwoma screenami, aby łatwiej Wam było go przeskoczyć.
Mass Effect 3 skupia się tak naprawdę na jednym przedsięwzięciu – zebraniu kolosalnej armii, która będzie wstanie powstrzymać inwazję Żniwiarzy. Niestety, jak się szybko okazuję, nawet zjednoczenie wszystkich ras może nie wystarczyć, aby pokonać tak potężnego przeciwnika. Cała nadzieja w proteańskiej broni, która miała być użyta 50 tysięcy lat temu. Dlaczego się nie udało? Okazuje się, że dawna cywilizacja nie zdołała jej ukończyć na czas, przez co poległa. Teraz naszym zadaniem będzie jej skonstruowanie, choć tak naprawdę nie wiemy co się stanie, po jej użyciu. Będąc w tak kiepskiej sytuacji trzeba mimo wszystko zaryzykować, ale nie damy rady, jeżeli Żniwiarze będą nam przeszkadzać. Tutaj wkraczamy my – gracze, jako Shepard musimy zebrać kogo się da, by spowolnić ataki oponentów na tyle, aby udało się zbudować narzędzie do ich eksterminacji. Oczywiście, wykonanie takiego zadania nie będzie proste. Rada – mimo ludzkiego członka w jej składzie, nie ma zamiaru pomagać w Ziemi, która obrywa najmocniej. Wolą pilnować swoich granic mimo tego, że bronią się lepiej od nas, a tak naprawdę wszyscy mamy ten sam cel. Zatem należy pomóc danej rasie w ich konfliktach i problemach, co w rezultacie przełoży się na przeznaczenie sił do walki oraz pomocy przy budowaniu Tygla – nazwa niedokończonej broni protean. Na początek pójdą Turianie, gdyż to oni wydają się być najbardziej przychylni do pomocy, ale nie ma nic za darmo. By ich zadowolić, będziemy musieli jednocześnie rozwiązać spór z Kroganami, a oni nadal pamiętają co się stało po wojnie z Rachnii – stworzenie genophage, które odpowiada za zmniejszenie ich populacji. Sami widzicie, że gra będzie nam od samego początku rzucać kłody pod nogi i będzie ich jeszcze więcej. Potrzeba nam więcej sojuszników, a w kolejce są jeszcze inne rasy, grupy przestępcze oraz cała masa freelancerów. Tutaj duże znaczenie będą miały decyzje podjęte w poprzednich odsłona, dzięki którym mamy szanse zebrać jeszcze większą armię, oraz poznać losy naszych dawnych przyjaciół. Niestety, nie wszystkie postacie są grywalne i zobaczymy je jedynie wykonując dodatkowe misje, ale mimo to człowiek czuje, że ma w końcu mamy wpływ na to, jak jest prowadzona historia w trójce. Tego brakowało w poprzedniej odsłonie i jestem pełen podziwu, jak BioWare wyszło obronną ręką z tej sytuacji. Nic tylko się cieszyć, gdyż jak już zobaczycie sami o co mi chodzi, zrozumiecie, jak wiele momentów mogło przybrać zupełnie inny obrót, gdybyście zrobili inaczej w jedynce czy dwójce.
Największą zaletą oraz esencją zwieńczenia historii Sheparda oraz losów całej galaktyki są… emocje. Tak moi drodzy. Emocje, które towarzyszą nam podczas werbowania sojuszników, podejmowania naprawdę trudnych decyzji, walk z różnymi przeciwnikami oraz oglądania filmików, są motorem napędowym tej produkcji. Czegoś takiego nie przeżyłem od dawna, a ciarki na plecach stały się nieodłącznym elementem mojego życia. Ciężko mi nawet dokładnie Wam opisać, co wywarło na mnie tak ogromne wrażenie, gdyż jest tego po prostu za dużo, a domyślam, się, że wielu z was nadal waha się z nabyciem tej gry. Tylu „momentów” nie widziałem w żadnej innej produkcji.
Zanim przejdę do trybu kooperacji – zwanego przez wielu multiplayerem, chciałbym jeszcze poruszyć kwestię oprawy wizualnej oraz ścieżki audio. O ile ta druga zasługuje na największe uznanie, gdyż tak naprawdę nie ma się do czego przyczepić, tak w kwestii grafiki jestem mocno rozczarowany. Myślałem, że odpalając wersję na PC, dostanę naprawdę dopieszczonego Mass Effect 3, ale tak się nie stało. Wiele tekstur woła o pomstę do nieba i miałem wrażenie, jakby trójka była zaledwie nieco poprawioną dwójką. Jest nieźle, ale bez wodotrysków. Całość działa płynnie, napis „Wczytywanie” trwa naprawdę krótko, ale czegoś tu zabrakło. Spodziewałem się „och, ach, ech” etc., a dostałem jedynie „jest nieźle”. Dlaczego BioWare nie pokusiło się o jakiś porządny motion capture? Dlaczego wiele prowadzonych rozmów nadal przypomina poruszanie pionków na szachownicy – chodzi tutaj o ich aranżacje, nie kwestie mówione, a nie scenki rodem z Uncharted? Dlaczego wiele lokacji jest tak mocno liniowych i nie można nic zniszczyć? Dlaczego widać złą synchronizację ust z wypowiadanymi kwestiami? Czy naprawdę nie dało się tego zrobić lepiej? W końcu Electronic Arts przeznaczyło sporą sumkę na ten projekt, a ja nadal mam wrażenie, że od strony technicznej twórcy siedzą w 2007 roku. Szkoda, bo mogło być lepiej. W przypadku dwójki takie akcje miały jeszcze rację bytu, tutaj już nie. Natomiast wielkie brawa należą się aktorom, którzy podkładają głosy pod dane postacie. Lance Henriksen i Martin Sheen to dwoje ludzi, bez których Mass Effect 3 nie były takim sam. Ich po prostu nie dałoby się zastąpić, dlatego ogromnie się cieszę, że polska wersja jest jedynie kinowa – bardzo dobra, bez większych błędów, warta waszej uwagi. Muzyka to element, który zawsze stał na najwyższym poziomie, więc zamiast wychwalać ją pod niebiosa, pozwolę jedynie zarekomendować oficjalny soundtrack oraz przejście samej gry, gdyż podobnie jak w dwóch poprzednich odsłonach zapada w pamięci na długi czas.
Największą nowinką w ME3 jest sieciowy co-op, który ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, jest naprawdę dobry. Od samego początku mamy sześć dostępnych klas – znanych z kampanii dla jednego gracza, a do nich są przypisane po cztery różne postaci. Nie wszystkie są od razu odblokowane, więc fani Krogan, czy Asari będą musieli uzbroić się w cierpliwość. Każda dysponuje dwoma podstawowymi umiejętnościami – polegające na zwiększaniu zadawanych obrażeń, zdrowia i tarcz, oraz trzy unikalne, charakterystyczne dla wybranej przez was klasy. Zanim jednak ruszycie do boju musicie nadać imię, określić wygląd oraz dobrać ekwipunek swojej postaci. Podobnie jak w singlu, im cięższe uzbrojenie, tym wolniej będą się regenerować wasze umiejętności. Dopiero teraz jesteście w pełni gotowi, aby móc podjąć walkę. Tryb ten oferuje maksymalnie 4-osobowe zespoły, walczące z kolejnymi falami przeciwników. Podczas nich będą się pojawiać także zadania dodatkowe – hackowanie komputera, zabicie danego celu, utrzymanie wyznaczonej pozycji, dzięki którym można zdobyć dodatkowe punkty doświadczenia. To dzięki nim nasza postać może się rozwijać i to wy zdecydujecie w czym wasz podopieczny będzie najlepszy. System jest identyczny jak ten w kampanii singlowej. Oprócz EXP otrzymujecie także kredyty, które przeznaczycie na skrzynie z ekwipunkiem, których zawartość jest losowa, więc nie wiadomo, czy otrzymacie nową postać, lepsze uzbrojenie czy jakieś dodatkowe przedmioty. Wszystkie „mecze” są podzielone na trzy rodzaje: brąz, srebro i złoto, które są odpowiednikiem poziomu trudności. Od najsłabszego po najtrudniejszy, ale możecie mi wierzyć, że nawet brąz może wam przysporzyć sporo kłopotów. Oczywiście im trudniej, tym większe wynagrodzenie, ale nie ma sensu od razu rzucać się na głęboką wodę, gdyż prędzej będziecie dla sojuszników kulą u nogi, aniżeli prawdziwym wsparciem. Nasze starania mają także odzwierciedlenie w singlu, gdyż po każdym wygranym meczu statystyki armii Przymierza będą się zwiększać. Zatem warto wziąć ten tryb pod uwagę, zanim doczłapiecie się do ostatniej misji.
Nadszedł czas aby zakończyć tę recenzję. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie elementy opisałem jak należy, że nie wspomniałem o zakończeniu, że nie zdradziłem za dużo na temat fabuły, ale musicie mi wybaczyć, gdyż tej gry nie trzeba zachwalać i na siłę rozpisywać się o każdym jej elemencie. Ona broni się sama i jest warta uwagi każdego z was. Lecę ponownie ratować galaktykę i mam nadzieje, że wy zrobicie to samo!