Ocena: 6,5
Plusy:
+ historia
+ sporo fajnych rozwiązań
+ walka
+ grafika
+ pomysły z potencjałem…
Minusy:
- …jednak niektóre niedopracowane
- za mało save pointów
- gdzie jest opcja szybkiej podróży?
- gdzie japoński podkład dźwiękowy?
Pojawił się kolejny jRPG. Kolejny, który jest exclusive’em. Tyle, że nie na konsolę Sony, a na Xbox 360. Świat się kończy. Kiedy doczekamy się japońskiego RPG na PS3? Nie wiem, na razie miłośnicy gatunku powinni kupić sobie X360. Ten nowy tytuł pochodzi od mistrzów gatunku, czyli Square-Enix i nosi tytuł Infinite Undiscovery.
Infinite Undiscovery (czyli Nieskończone Nieodkrycie – o żesz, ale to brzmi) już od początku uderza w gracza rozmachem znanym z produkcji Enixów. Historia jest dość prosta. Jest sobie kraina, w której żyje się niezwykle spokojnie i przyjemnie. Jest sobie też księżyc, który wisi na niebie i w świetle którego spotykają się zakochani. Jednak taka sielanka nie może trwać wiecznie. Okazuje się, że można wykorzystać księżyc do kanałowania magicznej mocy. Trzeba go tylko uwięzić. W tym celu powstaje Order of the Chains. Grupa ta stara się spętać księżyc przykuwając go do planety olbrzymimi łańcuchami. Każdy taki łańcuch wbity w powierzchnię planety powoduje po jakimś czasie obumieranie krainy. Pojawiają się hordy monstrów i życie staje się ogólnie mocno uciążliwe. Z tego powodu po świecie krąży grupa osób, które za cel postawiły sobie zniszczenie łańcuchów. Przewodzi jej niejaki Sigmund, zwany przez lud Wyzwolicielem.
Nasz bohater, to jednak nie Sigmund, a niejaki Capell, flecista, który ma koszmarnego pecha, ponieważ wygląda identycznie jak Sigmund. To lekki pech, bo przy wszędobylskich siepaczach Order of Chains, nie ma lekkiego życia. Capella poznajemy w więzieniu, gdzie siedzi właśnie za wygląd. Na szczęście za wygląd, zostaje uratowany. Niejaka Aya, też myli go z Sigmundem i ratuje z opresji. Tak zaczyna się bardzo ciekawa część życia Capella. Ciekawa, bo oprócz bycia na krawędzi, dostaje też sporo odpowiedzi dotyczących swojego dotychczasowego życia, ale i zostaje postawionych multum pytań.
Infinite Undiscovery to jak już wspomniałem jRPG, choć nie do końca klasyczne. Właściwie bardziej przesunięto tę grę w okolice Action jRPG. W czasie zabawy kierujemy Capellem, oraz drużyną złożoną z maksymalnie trzech dodatkowych osób. To znaczy reszta drużyny steruje się niejako sama. Gracz ma wpływ niemal tylko na poczynania Capella. Są wyjątki, ale o nich za chwilę. Najważniejszą różnicą, między Infinite, a klasycznymi jRPG, jest odejście od turowego systemu walk. Wrogowie nie dość, że są widoczni na planszy (tak jak na przykład w Final Fantasy XII, czy Eternal Sonata) to jeszcze walka toczy się w czasie rzeczywistym. W zasadzie przypomina bardziej partyjkę Devil May Cry, niż rasowego RPG. Gracz młóci przyciski odpowiedzialne za szybki cios i silny cios i patrzy, czy wróg równo puchnie. Reszta drużyny w tym czasie robi swoje i również pierze wroga. Gracz nie może w zasadzie kierować bezpośrednio ruchami towarzyszy. Może za to w pewien sposób organizować taktykę działania. Jednym klikiem D-pada, wybiera się jedną z kilku opcji. A to pójście na żywioł, a to koncentracja na tym samym wrogu co Capell, a to oszczędzanie w walce punktów magii. Sprawdza się to całkiem dobrze. Nasi towarzysze są dość inteligentni, więc fakt, że nie mamy nad nimi non stop pełnej kontroli nie jest bolesny.
No dobra, powiecie, można kierować taktyką starcia. A co zrobić, jeśli gracz będzie chciał, aby konkretna postać z drużyny, wykonała konkretną akcję, wykorzystując konkretną umiejętność? Na szczęście jest na to metoda. Jest to opcja zwana Connect, czyli po naszemu Łączenie. Dzięki Connect, nasz bohater łączy się z jedną z postaci z grupy i dostaje dostęp do jej umiejętności. Należy jednak uważać, gdyż w trakcie łączenia, gdy wybierzemy już jakiej zdolności chcemy użyć, może być tak, że stracimy chwilowo władzę nad Capellem, a chłopak bez gracza sam nic nie zrobi. W jednym momencie możemy być połączeni tylko z jedną postacią z drużyny i jeśli chcemy połączyć się z inną, to tę pierwszą musimy uwolnić.
Connect’a nie używa się tylko w walce. Twórcy wymyślili na przykład dość ciekawy myk, podczas prowadzenia rozmów z NPC’ami. W zależności od tego, czy Capell jest sam, czy z jakąś połączoną postacią, dostaje inne reakcje rozmówców. Pomysł ciekawy, jednak wykonanie tragiczne. Aby być pewnym, że obgadaliśmy wszystkich i wyczerpaliśmy każdą możliwość rozmowy, trzeba przemierzyć lokację kilka razy. Za każdym razem z inną połączoną postacią. Męczące, prawda? Do tego trzeba jeszcze dodać fakt, że zwykle nasza drużyna gdzieś sobie siedzi i na nas czeka, a nie chodzi za nami. Za każdym razem, trzeba więc podreptać w miejsce spędu, podłączyć postać i ruszyć aby dalej rozmawiać. W pewnym momencie robi się to strasznie męczące, choć nadal jest to ciekawe.
Cała gra toczy się w zasadzie w czasie rzeczywistym. Nie ma na przykład szybkich podróży między lokacjami, a przynajmniej ja nic takiego nie znalazłem. Wszędzie trzeba iść z buta, po drodze omijając, lub wybijając wrogów. Dodatkowym minusem tego rozwiązania jest fakt że tereny, jakie przyjdzie graczowi zwiedzić podczas wypraw między lokacjami, są rozległe. A na tych rozległych przestrzeniach, oprócz wrogów, których można pominąć, są rozrzucone skrzynie i przedmioty. Spędza się więc kupę czasu na łażeniu w każdy zakamarek, aby zobaczyć, czy nie chowa się tam jakiś fajny item. Nużące jak diabli.
Dodatkowo lekutko sknocono system save game. Oczywiście nagranie stanu jest możliwe tylko w specjalnym punkcie, których nie jest za dużo. Do tego gry jRPG już nas przyzwyczaiły. Jednak w Infinite Undiscovery tych Save Pointów, jest chyba jeszcze mniej, niż w innych produkcjach. Nie spotkałem się dotąd z grą, gdzie nie było takiego punktu, przed ważną z punktu widzenia fabuły walką z bossem, a tu jak najbardziej. Ręce opadają. Choć sama gra nie jest koszmarnie trudna, to jednak takie odarcie z save pointów jest irytujące. Według mnie gra zyskała by na płynności, gdyby dodano kilka takich punkcików.
Infinite Undiscovery to także sporo niewielkich elementów, które budują klimat i grywalność. Jest tworzenie przedmiotów z różnych składników, czy gotowanie (które w zasadzie też podpada pod tworzenie przedmiotów). Jest gra Capella na flecie, która wpływa w różny sposób na drużynę, wrogów i otoczenie. Są questy, które dostaje się od NPC’ów, ale trzeba ich szukać rozmawiając z każdym, kogo spotkamy. Są coraz lepsze przedmioty, które znajdujemy po drodze lub kupujemy w sklepach. Są też ciekawe bonusy sytuacyjne. Gdy spełnimy jakiś warunek (który nie jest znany), drużyna dostaje bonusik. Takie warunki są różne, na przykład na samym początku gry, należy w trakcie ucieczki zniszczyć wszystkie napotkane bariery.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, to nie mam czego się czepiać. Widać wszędzie łapki Square-Enix. Fantastyczny design monstrów, sielanka jeśli chodzi o wioski. Tam gdzie trzeba jest malowniczo, a gdzie indziej szaro i ponuro. Postacie to kanon jRPG. Większość, to małolaty (Aya, w typowym stroju japońskiej lolitki), a jak jest jakiś „starszak” to od razu zabliźniony weteran. Na animację w zasadzie też nie ma co narzekać, choć miałem wrażenie, że gdy na ekranie zaczynało się sporo dziać, to gra gubiła klatki. Ale jako, że niczym tego nie mierzyłem, to uznam, że to tylko takie wrażenie.
Dźwiękowo też nieźle, choć nie znalazłem jednej ważnej dla mnie w grach jRPG opcji. Chodzi o włączenie japońskiego podkładu. Postacie mówią tylko po angielsku. Dla mnie brak japońskiej ścieżki dźwiękowej, to w przypadku takich produkcji spory minus (coś ostatnio mocno kwestii językowych się czepiam). Poza tym jednym mankamentem, jest dobrze. Nic mnie w uszy nie kłuło w trakcie gry.
Ciężko mi podsumować tę pozycję. Z jednej strony mamy całkiem ciekawy tytuł, z niespotykanymi rozwiązaniami, od mistrzów gatunku. Ciekawa historia, postacie z którymi można się utożsamiać. W zasadzie wszystko, co potrzeba, aby mieć hit. Jednak z drugiej strony, sporo denerwujących elementów. Save Pointy, tak rzadkie jak włosy na głowie Lolka, brak możliwości szybkiego podróżowania, czy zmuszanie graczy do bezcelowego łażenia po wielu lokacjach. Sporo drażniących drobiazgów. Przez to z hitu, tytuł schodzi do poziomu zaledwie dobrego. No i bądź tu człowieku mądry. Gdy porównać Infinite Undiscovery do takich gier jak Eternal Sonata, czy Lost Odyssey, to niestety zostaje on bardzo daleko z tyłu. Jeśli uważacie te gry, za świetne i szukacie czegoś podobnego, to w IU, tego nie znajdziecie. Jednak jeśli chcecie doświadczyć czegoś nowego, a jednocześnie wziąć udział w kolejnej epickiej opowieści i posiadacie zdolność ignorowania irytujących szczegółów, to Infinite Undiscovery jest grą dla Was.