indiana-jones-and-the-great-circle-splash

Indiana Jones and the Great Circle – recenzja gry


Płyta główna: Asus Maximus Z690 Extreme
Procesor: intel i9 12900k
Pamięć: Corsair Dominator Platinum 2x16GB DDR @ 5200MHz
Karta graficzna: Asus ROG Strix GeForce RTX 3090 24GB
Słuchawki: SteelSeries Arctis Wireless Pro
Klawiatura: SteelSeries Apex Pro
Mysz: SteelSeries Rival 710
SSD 1: WD 850N 2TB (NVMe)
SSD 2: WD 850N 2TB (NVMe)


Bez RT około 100-120 klatek przy maksymalnych ustawieniach w 1440p. Po włączeniu RT na maksimum spadek do około 55-65 klatek. Ale nie przeszkadzało to Indianie w wykonywaniu wszystkich akrobacji płynnie.




Gry na licencji szczęścia nie mają. Taki ET obrósł już legendą, o innych produkcjach raczej się nie pamięta… Ale żyjemy w ciekawych czasach: Marvel Rivals skutecznie zaczął konkurować z Overwatchem, a Indiana Jones i Wielki Krąg jest tytułem godnym filmowego oryginału! Robi nawet i więcej!

Jak zacząć przygody z Indianą? Najlepiej klasycznie! Dlatego twórcy, czyli MachineGames, zdecydowali się sięgnąć po klasyczne otwarcie z Poszukiwaczy Zaginionej Arki. I oddać kontrolę nad tytułowym bohaterem w nasze ręce. Efekt jest niesamowity, bo odgrywamy scenę samodzielnie, ze wszystkich smaczkami i to z pierwszej osoby. Dodajmy do tego niesamowitą wręcz grafikę oraz głos Troy’a Bakera, który brzmi niemalże jak Harrison Ford i jesteśmy w domu.

Szwedzi z MachineGame pokazali, że umieją w gry, szczególnie te z nazistami – na ich koncie jest przecież kilka nowych Wolfensteinów, ale jeszcze nie mieli podejścia do takiego tytuły. Indiana Jones to bowiem produkcja przygodowa, a nie shooter, ale to właśnie doświadczenie z shooterów najbardziej pokazuje pazur w nowym dziele MachineGames. Przede wszystkim mamy do czynienia z grą z pierwszej osoby. Być może chodziło tutaj o wyróżnienie się na tle produkcji takich jak Uncharted czy Tomb Raider, ale przecież porównań i tak nie można uniknąć – z pewnością nie w miejscach, gdzie gra przenosi nas z widokiem za plecy naszego bohatera. Jednak, poza samym widokiem, silnikiem idTech, MachineGames prezentuje jeszcze dwie ważne rzeczy, które również mają związek z doświadczeniem przy poprzednich produkcjach. Scenariusz, o którym trochę szerzej za moment, który trzymasz nas w napięciu, zaangażowanych, pozwala sobie na żarty – jest niczym scenariusz filmowy! Drugą kwestią jest szacunek do materiału źródłowego, czego również mogliśmy doświadczyć przy wskrzeszaniu Wolfensteina. Tutaj miłość do sagi filmów z Indianą aż bije z ekranu: w każdym ujęciu, dialogu, zagadce, notatce… Nie dostrzegłem nic, absolutnie nic, co wpływałoby w jakiś sposób na utratę imersji „to na pewno nie Indy…”. Jedną z takich wisienek jest scena z wężem w Gizie. Cudowna, humorystyczna, filmowa!

Nasze wprowadzenie okazuje się zaledwie wspomnieniem, snem zmęczonego Indiany, który znajduje się w bezpiecznym miejscu: na uniwersytecie, gdzie pełni rolę wykładowcy. Jednak nawet teraz tempo nie zwalnia, bowiem, w otoczeniu deszczowej nocy, szukamy włamywacza. Pojawiają się pierwsze zagadki, tajemnice, ale również nasza przygoda pcha nas dalej. Początkowo lecimy do Watykanu, gdzie przez cały pierwszy akt nie do końca wiemy, dlaczego naziści poszukiwali artefaktu. Ciekawy zabieg narracyjny sprawia, że stawka rośnie z każdym kolejnym odkryciem i potrzebujemy zaledwie kilku godzin, żeby zrozumieć skalę całego wyzwania. A to dopiero początek! Indiana jest prawdziwym obieżyświatem! Zabierze nas w cudowne miejsca, które przesiąknięte są klimatem i zagadkami. Poza Watykanem odwiedzimy też Gizę, Himalaje, Szanghaj, Sukhothai i Irak. Spora różnorodność graficzna, a jeszcze mamy możliwość powrotu do lokacji już odkrytych, jeśli chcemy coś w nich nadrobić.

Na swojej drodze, jakżeby inaczej!, spotkamy nazistów, których planem jest pozyskanie niesamowitej, wręcz boskiej, mitycznej mocy z różnych świętych artefaktów krążących na naszym padole łez. Ich głównym reprezentantem, za wyjątkiem strażników i piechoty, będzie niejaki Emmerich Voss – również archeolog. Postać jest świetnie zarysowana fabularnie, nawet w momencie, kiedy odkrywamy ją krok po kroku, z każdą kolejną odwiedzoną lokacją, dialogiem, interakcją z innymi, również i czarnymi charakterami. Widać, że MachineGames chciało wprowadzić przeciwnika z krwi i kości, a nie uciec się do rozwiązania, że zły to po prostu zły i po co drążyć temat. Jego introdukcja w Watykanie, podczas spotkania z Cesare Veturą, który depcze naszemu protagoniście po piętach, jest doprawdy interesującym dialogiem. Również inne postaci prezentują się bardzo solidnie w kwestii motywacji oraz rysu fabularnego – nie kojarzę, żeby jakakolwiek postać była autentycznie jednowymiarowa lub wydawała się dodana na siłę, żeby wzbogacić produkcję. Każdy ma swoje cele, historie, motywacje – świat jest niesamowicie bogaty i bardzo solidnie napisany. Gra jest też pewnego rodzaju hołdem dla Tony’ego Todda, wcielającego się w postać giganta Locusa. I jest to bardzo godne pożegnanie dla aktora znanego głównie z serii Candyman czy Final Destination.

Skoro są przeciwnicy, to Indy musi mieć też możliwości ich neutralizacji. Przede wszystkim mamy pięści – i tutaj pojawia się jeden z pierwszych problemów. Sama walka jest dość prosta, ale też wybacza bardzo mało błędów, szczególnie podczas zadań pobocznych na ringu bokserskim. Głównie mowa tutaj o odpowiednim zgraniu się z przeciwnikiem oraz nierówną siłą ciosów. To taki mój personalny zgrzyt. Nie zabrakło również legendarnego bicza czy rewolweru. Do tego mamy całą masę broni improwizowanej: od szczotek, poprzez saperki, packi na muchy, aż do kilofów, młotów czy rzeźb. Możemy również korzystać z broni palnej, którą zdobędziemy po obezwładnieniu przeciwnika lub z magazynów. Jednak nie jest zbyt różowo: AI bardzo kuleje i nierzadko, zamiast skradania, dużo lepiej i szybciej wychodzi po prostu ogłuszenie całego obozu lub lokacji – przeciwnicy grzecznie czekają na swoją kolej, atakując nas najwyżej dwójkami. Jakby tego było mało, to zmiana obszaru, nawet w obrębie tej samej większej lokacji, dość często przywraca przeciwników na ich posterunki, co po pewnym czasie robi się nużące, szczególnie w przypadku chęci zebrania wszystkiego z danej mapy.

Tym sposobem docieramy do zadań. Główne zadania oraz większe zadania poboczne napisane są bardzo przyjemnie, a ich ukończenie odblokowuje nie tylko fabułę, ale również kolejne obszary samej mapy. Już wielokrotnie chwaliłem scenariusz i sposób prowadzenia fabuły, ale zrobię to po raz kolejny, bo jest to wykonane po prostu mistrzowsko! Nieco gorzej wypadają mniejsze zadania poboczne, które sugerują pewnego rodzaju lenistwo lub chęć dołożenia cegiełki dla graczy lubiących lizać ściany. Zbieranie artefaktów i reliktów ma sens, ale na każdej z lokacji trafiamy na medyka, który prosi nas o odzyskanie zapasów medycznych zagarniętych przez nazistów… Jeszcze rozumiem to w Watykanie. Ale kopiuj-wklej na kolejnych mapach? Trochę zalatuje lenistwem. Tym bardziej, że można było bardziej rozbudować fotografowanie – świetna mechanika i łącząca się z profesją Indiany! Czasami musimy porobić zdjęcia fabularnie, czasami robimy je bardziej dla przyjemności i zleconych zadań pobocznych (cykanie fotek kotom w Watykanie) – sam pomysł jest naprawdę świetny, a jego implementacja znakomita!

Szczególnie, że gra również prezentuje się znakomicie! Przynajmniej przez większość czasu. Grafika, szczególnie postaci, jest zjawiskowa! Trochę gorzej wyglądają niektóre tła i obiekty (drzewa w Watykanie to jakiś błąd…). Niestety, również i RayTracing nie zawsze daje radę. Poza spadkiem wydajnościowym, pojawiają się też liczne błędy graficzne: ustawienie się w konkretnym miejscu może sprawić, że pomieszczenie zniknie, a niektóre obiekty czasami nienaturalnie się rozciągają. Wszystko to za cenę około 30% wydajności, jeśli zdecydujemy się na pełny RT. Za to oprawa audio to istne cudo! Wspaniała muzyka, z niezapomnianą fanfarą Indiany, znakomicie dobrani aktorzy i wszystkie dźwięki otoczenia – jest czym się zachwycać! Jednak i tutaj znalazła się łyżka dziegciu w beczce miodu: możemy żonglować zestawem dubbingu i napisów angielskich lub dubbingu i napisów polskich. Olbrzymia szkoda i zmarnowany potencjał – chętnie zostałbym przy głosie Troy’a Bakera i dodał polskie napisy. Polscy aktorzy również dają radę, ale gdzie ucieka ten cały klimat i otoczka. Początkowo gra nie do końca chciała współpracować w okresie dostępu wczesnego, szczególnie przy włączonym DLSS, ale ten problem został szybko załatany. I na więcej błędów, za wyjątkiem wspomnianego RT, nie trafiłem.

Indiana Jones and the Great Circle jest produkcją godną polecenia! Jest to jedna z najlepszych adaptacji marki ze srebrnego ekranu na kanwę gier komputerowych. Co więcej podchodzi z szacunkiem do materiału źródłowego i solidnie go rozbudowuje: fabularnie jest to w zasadzie filmowa przygoda, która śmiało mogłaby konkurować nie tylko z ostatnimi produkcjami, ale świetnie wpisać się w oryginalną trylogię. Mało tego! Nawet z perspektywy tzw. back-seat gamingu, czyli obserwatora, jest to wspaniałe przeżycie. Liczę, że MachineGames nie poprzestanie na tym jednym projekcie i jeszcze wrócimy do przygód tego dzielnego archeologa.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
FILMOWOŚĆ! Znakomita historia, świetne postaci! Gra godna marki Indiana Jones!
Błędy graficzne, brak możliwości wyboru języka napisów niezależnie od języka dubbingu. Momentami żenujące AI przeciwników.

Komentarze