Za nami kolejne finały e-sportowych mistrzostw świata w World of Tanks. Kilka lat temu chyba nikt by nie przypuszczał, że ta przecież dość powolna i bardzo taktyczna gra będzie przyciągać tysiące widzów, jako „dyscyplina sportowa”.
A jednak. Może poczciwy WoT nie ma w tym swoim wydaniu tylu fanów, co LoL, czy CS:GO, ale nie da się ukryć, że z każdym rokiem liczba zainteresowanych sportowym aspektem „czołgów” rośnie. Stąd też zapewne decyzja włodarzy Wargamingu o przeniesieniu tegorocznych finałów do Moskwy. Czy słusznie, o tym za chwilę. Tak czy inaczej stało się. Po trzech latach wielkie finały opuściły Warszawę i zagościły w stolicy Rosji. Nietrudno się dziwić takiemu posunięciu. Po pierwsze Moskwa to jednak znacznie większe miasto, co zapewne miało przydać imprezie większego splendoru. Po drugie zaś rosyjska społeczność graczy jest na pewno najstarszą i najbardziej liczną na świecie. Aż dziw bierze, że dopiero po trzech latach zdecydowano się na taki ruch.
Pojawiło się jednak od razu pytanie, czy słusznie? I z tym co za chwilę napiszę, nie ma nic wspólnego patriotyzm lokalny. Otóż warszawskie odsłony Grand Finals podobały mi się dużo bardziej. Przez trzy lata udało się wypracować formułę, która czyniła imprezę zwyczajnie ciekawą i atrakcyjną. Bo warto pamiętać, że tego typu event, to nie tylko same mecze. To całe towarzyszące im zaplecze i różnorodne atrakcje dla osób, które zdecydowały się przyjść na finały. Moskiewska impreza nie oferowała w zasadzie nic poza możliwością siedzenia na głównej hali i oglądania kolejnych zmagań. W przerwach między meczami można było co najwyżej snuć się po korytarzach, na których jedynymi atrakcjami były sklepik z wargamingowymi pamiątkami (skarpetki z czołgami? Czemu nie!) i stoisko jednego z producentów gamingowego sprzętu. I to wszystko plus kilka punktów z jedzeniem i piciem. Trochę mało, jak na tak duża imprezę. W naszej stolicy było pod tym względem o niebo lepiej.
Trudno natomiast przyczepić się w jakikolwiek sposób do tego, co działo się na głównej scenie. Pełen profesjonalizm. Począwszy od nagłośnienia, przez aranżację sceny i stanowisk dla graczy, a skończywszy na oprawie świetlnej, wszystko zagrało jak należy i świadczyło o doskonałym przygotowaniu organizatorów. Nie zawiodła też publiczność, która żywiołowo reagowała na to, co działo podczas meczów – świetne zagrania nagradzane były głośnymi owacjami i brawami. Odniosłem wszakże wrażenie, że podczas poprzedniego finału na warszawskim Torwarze sala była bardziej wypełniona. Co może nieco dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że Moskwa jest przecież kilkukrotnie większą aglomeracją.
Skupmy się jednak na samych rozgrywkach. Na początek pochwalę sposób ich prezentacji na scenie – wszystko było perfekcyjnie przejrzyste, na olbrzymich telebimach na boku sceny mogliśmy bez problemu sprawdzić ile życia pozostało poszczególnym zawodnikom, czy jakimi pojazdami się poruszają. Jak zawsze zabrakło mi tylko jednej rzeczy – dokładniejszych statystyk i danych dotyczących działań poszczególnych graczy po zakończeniu meczu. Owszem, otrzymaliśmy proste podsumowanie, ale jako fana gry interesowały mnie dużo bardziej szczegółowe dane, zebrane w jednym miejscu, takie jak liczba oddanych strzałów, celność, liczba obrażeń odbitych pancerzem etc. choćby dla kilku najlepszych zawodników meczu.
W 2017 roku mogę natomiast z czystym sumieniem powiedzieć, że e-sportowa formuła samej rozgrywki wreszcie doczekała się ostatecznego szlifu. Ewolucja rozgrywki była długa i niekoniecznie usłana różami, pierwsze finały zapamiętałem, jako festiwal kampienia, później było nieco dynamiczniej, ale ciągłe oglądanie dwóch typów AMX-ów, Pershingów i IS-3 też mogło znudzić. Od ubiegłego roku zmiany poszły we właściwym kierunku i teraz wreszcie finały WoT wygladały tak, jak powinny od samego początku – duży przekrój używanych pojazdów i dynamiczna rozgrywka. Obecna formuła wyraźnie daje większą elastyczność drużynom, które w niemal każdym meczu wystawiały do walki zupełnie inny park maszynowy, dostosowany do przyjętej taktyki i mapy. Oczywiście były obowiązkowe hity (Maus! Kilka lat temu nigdy bym nie pomyślał o „Myszce” w finałach), ale wreszcie było naprawdę różnorodnie i ciekawie. Same mecze były dzięki temu ekscytujące już na etapie ujawniania sprzętu wybranego przez uczestników, a na tych samych mapach przeciwnicy potrafili dysponować diametralnie różnymi konfiguracjami.
Rozgrywki stały na wysokim poziomie, walka w większości przypadków była bardzo wyrównana, nie brakowało też niespodzianek, jak na przykład zadziwiająco dobra postawa drużyny amerykańskiej, czy szybkie pożegnanie się z finałem będącej jednym z faworytów drużyny Na’Vi. To zresztą mogło się przełożyć na niedzielną nieco rozczarowującą frekwencję na hali – ekipa ta była ulubieńcem lokalnych fanów. Niemniej każdy bez wyjątku mecz był na swój sposób fascynujący, oglądanie potyczek wciągnęło mnie jak nigdy wcześniej. Mimo sporych różnic między e-sportowym wydaniem WoT-a, a zwykłymi randomami, czy nawet klanówkami, oglądanie w akcji zgranych ekip sprawiało ogromną frajdę i mogło być na swój sposób pouczające dla każdego gracza. Kibicując ekipie DiNG, w której składzie był nasz rodak Piotr „Ealien” Peschke (znany wcześniej choćby z Kazna Kru), przy kilku epickich zagrywkach mimowolnie zrywałem się z fotela. Na meczu World of Tanks? To chyba dobrze świadczy o poziomie zawodów.
Ostatecznie w finałowym meczy drużyna Aeliena uległa niestety TORNADO ENERGY w stosunku 7:2. Finałowa walka była jednak bardzo zaciekła i o ostatecznym wyniku kilka razy zadecydowały naprawdę niewielkie błędy. Z drugiej strony mecze pokazały, że w World of Tanks liczą się w zasadzie wszystko: począwszy od doboru czołgów i taktyki pod daną mapę, przez zgranie drużyny, a skończywszy na indywidualnych umiejętnościach graczy. Zdarzało się, że jakaś ekipa przegrywała przez błąd na poziomie taktycznym, z drugiej strony nie brakowało sytuacji, gdy jeden gracz brawurową akcją potrafił „wyciągnąć” mecz. Emocje i różnorodność. Tego oczekiwałem i to dostałem. Jeszcze raz brawa dla Wargamingu za dopracowanie formuły rozgrywek.
Podsumowując moskiewskie Grand Finals, wciąż mam mieszane uczucia. Trudno bowiem zarzucić cokolwiek imprezie od strony samych rozgrywek. Było emocjonująco i satysfakcjonująco. Mecze odbywały się bez opóźnień, oprawa stała na najwyższym poziomie, a sam finał finałów rozgrzał publiczność do białości. Szkoda tylko, że nie zapewniono im zbyt wielu atrakcji poza samymi meczami. W dość długich przerwach ludzie snuli się bez celu pustymi korytarzami wokół hali, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłym roku (gdziekolwiek finały się nie odbędą, ale znów obstawiam Moskwę) organizatorzy nie zapomną o tym elemencie i będzie przynajmniej na tyle ciekawie, jak podczas warszawskich odsłon imprezy. Bo sama formuła rozgrywek nie wymaga już wielu poprawek.