Ocena: 9,5
Plusy:
+ piękna, ręcznie animowana grafika
+ system walki i rozwoju postaci
+ czas rozgrywki
+ tona sekretów
Minusy:
- na siłę - infantylność oprawy
Czasy, w których za sukcesem konkretnej gry stał jeden człowiek, odeszły w zapomnienie wraz ze zmierzchem epoki ośmiu bitów. Dzisiejsze hity dysponują budżetami liczonymi w dziesiątkach milionów dolarów, a lista płac przyprawiłaby o ból głowy niejednego pracownika działu kadr. Taka już cena postępu. Na szczęście znaleźć można jeszcze na świecie pasjonatów, którzy niemal w pojedynkę są w stanie stworzyć tytuł będący czymś więcej, niż prostą gierką we flashu. Jednym z nich jest Dean Dodrill, który uraczył graczy nietuzinkowym tytułem Dust: An Elysian Tail. Zapraszam do lektury recenzji.
Na początku słów kilka o narodzinach recenzowanej tu gry. Wspomniany w zajawce Dean Dodrill przez krótki okres czasu pracował jako animator przy pecetowym klasyku wśród platformówek – Jazz Jackrabbit. Wydana przez Epic Megagames gra była jednym z ostatnich bastionów bitmapowej grafiki 2D, a coraz potężniejsze karty graficzne wręcz prosiły się o produkcje pokroju Unreal, Quake, czy też Tom Raider. Dla Dodrilla stało się jasne, że w goniącej za technologicznym postępem branży może zabraknąć miejsca dla jego ponadprzeciętnych umiejętności, dlatego zdecydował się na kolejny, dosyć spory krok w swej karierze – produkcję filmu animowanego. Tak narodził się projekt Elysium Tail (przemianowany później na Elysian Tail), w całości tworzony przez Deana i jego współmałżonkę Elizabeth. Na szczęście rynkowe trendy dynamicznie się zmieniają i klasyczne, dwuwymiarowe produkcje ponownie znalazły się na tapecie największych wydawców. Przykład dał UbiSoft, którego Rayman Origins zebrał fantastyczne noty i spotkał się z ciepłym przyjęciem na rynku, a Michel Ancel po raz kolejny potwierdził swój geniusz. Legendarny francuski projektant miał jednak ułatwione zadanie, ponieważ w branży uważany jest za przysłowiowego Midasa i każdy jego projekt może cieszyć się sporym zainteresowaniem zarówno wydawców, jak i mediów poświęconych elektronicznej rozrywce. Dla mniej uznanych twórców, a do takich z pewnością zalicza się Dodrill, jedyną szansą na zaistnienie jest rynek gier niezależnych, który dzięki cyfrowej dystrybucji (Steam, XBLA i PSN) stał się w ostatnich latach niezwykle popularny. Powrót do branży po stosunkowo długiej nieobecności nie jest jednak łatwy, a produkcja ambitnych projektów wiąże się z poważnymi kosztami. Rodząca się w bólach gra pod tytułem Dust: An Elysian Tail jest tego najlepszym przykładem. Wczesny kod gry przyciągał uwagę fantastyczną animacją postaci, na którą niebagatelny wpływ miało doświadczenie wyniesione z produkcji wymarzonego filmu. Ograniczony budżet nie był w stanie pokryć kosztów przeznaczonych na udźwiękowienie gry i tu z pomocą przyszedł organizowany przez Microsoft konkurs Dream-Build-Play. Dodrill zdobył w nim główną nagrodę w wysokości 40 000 dolarów, która pozwoliła mu w pełni sfinansować swój projekt. 15 sierpnia 2012 roku Dust: An Elysian Tail zadebiutowała na rynku w ramach akcji Summer of Arcade, stając się jej najjaśniejszą gwiazdą.
Czym właściwie Dust: An Elysian Tail jest? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z piękną, ręcznie rysowaną platformówką 2D, która garściami czerpie z klasyków gatunku. Wrażenie to nie do końca pokrywa się jednak z prawdą, bo gra stanowi istną mieszankę gatunków. Mamy wspomniane już skakanie po platformach, które wsparte zostało całkiem zgrabnie zrealizowanym systemem walki, wzorowanym na klasycznych slasherach z Kraju Kwitnącej Wiśni. Licznik combosów wielokrotnie oscyluje w okolicach kilkuset nieprzerwanych ciosów, dobijając nawet do tysiąca. Osiągnięcie wprawy w walce wymaga nie tylko zręcznych palców, ale też rozsądnego inwestowania punktów doświadczenia w statystyki postaci. Tak, dobrze przeczytaliście – Dust: An Elysian Tail wprowadza także proste elementy RPG. Wszystkie składniki wymieszano jednak w rozsądnych proporcjach i tworzą one wyjątkowo zgrabnie połączoną całość, czerpiącą inspiracje ze starszych, dwuwymiarowych odsłon Castlevanii i Metroid. Często natrafić możemy na lokacje, do których dostęp uzyskamy w późniejszym okresie gry, za sprawą świeżo nabytej umiejętności. Miłośnicy nieustannego parcia w prawo mogą poczuć się lekko rozczarowani, bo w Dust: An Elysian Tail często będziemy wracać do wcześniej odwiedzanych miejsc. Nie zawiodą się natomiast miłośnicy nieustannej eksploracji – szukanie kluczy do poukrywanych skrzyń, wypełnianie zadań pobocznych i rozwój bohatera zapewniają bite kilkanaście godzin rozrywki na najwyższym poziomie, do którego w ostatnim czasie zbliżyli się chyba tylko twórcy Shadow Complex.
Zacząłem nietypowo, bo pominąłem bohaterów recenzowanej tu gry. Zrobiłem to jednak celowo, ponieważ temat szalejącej na ekranie menażerii wywołał trochę nieuzasadnionych kontrowersji. Uderzę bez uprzedzenia – infantylność postaci bije po oczach niemiłosiernie. Człekokształtne zwierzęta obecne są na każdym kroku. Bohater gry – tytułowy Dust – to niestrudzony wojownik o aparycji zwierzątka futerkowego. Towarzysząca mu Fidget, będąca strażniczką dzierżonego przez bohatera gadającego miecza, wygląda jak wyposażona w skrzydełka lisica. Po drodze porozmawiamy z rodziną królików, tudzież skrzyżujemy miecze z wilkami, gibonami, ewentualnie z glinianymi gigantami i tym podobnym ustrojstwem. Jednym słowem – słodycz. Czy to źle? Absolutnie nie, ponieważ bohaterowie wyglądają, jakby żywcem wyciągnięto ich z najlepszych anime, tudzież filmów Disneya. Animacja ruchów jest fenomenalna i tak widowiskowej dwuwymiarowej gry nie widziałem od czasu Odin Sphere z PS2. Tym większy szacunek należy się Dodrillowi, że zrobił to wszystko praktycznie sam. Fenomenalnym postaciom towarzyszą piękne tła – lasy, miasta, świątynie, górskie obozy. Wszystko wykonane z niezwykłym kunsztem i wsparte doskonałymi efektami specjalnymi. Rozbłyski, przelotne opady atmosferyczne, fantastyczna gra świateł – wszystko zazębia się w idealny obraz całości, któremu dumnie akompaniuje warstwa dźwiękowa. Nastrojowa muzyka skutecznie wprowadza w nastrój, łącząc elementy dalekiego wschodu ze współczesnym ambientem, zaś aktorzy podkładający głosy w dialogach (wszystkich, a jest ich niemało) wywiązali się ze swojego zadania bardzo dobrze.
Fabuła znalazła się natomiast na przeciwległym biegunie względem cukierkowej oprawy. Dust skrywa mroczną przeszłość, która została wymazana z jego pamięci, więc szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania. W grze sporo jest odniesień do przemocy, eksterminacji niewinnych mieszkańców wiosek i podobnych, dorosłych tematów, zaś sama walka, choć przedstawiona w trochę karykaturalny sposób, stanowi esencję rozgrywki. Dlatego ciężko nazwać Dust: An Elysian Tail grą dla dzieci. To produkcja skierowana dla wytrawnych graczy, którzy docenią artyzm wykonania, a dodatkowo będą się świetnie bawić i odkrywać przebogaty świat gry. Odnalezienie wszystkich sekretów (m.in. uwalnianie bohaterów znanych z innych gier) zajmie kilkanaście godzin, a jak na grę, która zajmuje niewiele ponad 0,5 gigabajta, to dużo. Ciężko się w tym świecie nudzić, nawet biorąc pod uwagę powrót do odwiedzanych już wcześniej lokacji.
Pozostaje zatem końcowy werdykt, który dał mi trochę do myślenia. Pierwsze momenty z grą wręcz mnie zachwyciły i wyrwały kilka bitych godzin z życiorysu, ale postanowiłem oprzeć się chwilowym emocjom i dałem sobie kilka dni odpoczynku. Powrót nie zmienił jednak mego nastawienia i Dust: An Elysian Tail w dalszym ciągu zachwycał tak samo. Ostatnimi czasy recenzowałem opartą na trochę zbliżonej mechanice grę Deadlight, broniąc jej z całych sił, usprawiedliwiając stosunkowo krótki czas gry i wystawiając ocenę 9 z minusem. Do dnia dzisiejszego swego zdania nie zmieniłem, jednak pojawienie się po niespełna dwóch tygodniach produkcji znacznie lepszej, a taką Dust: An Elysian Tail bez wątpienia jest, zabiło mi ćwieka. Dychy nie wystawię, bo zawsze jest miejsce na poprawę kilku mniej istotnych elementów. Wiedzcie jednak, że recenzowany tu tytuł jest bezdyskusyjnie grą roku z Xbox Live Arcade. Nawet zacna konkurencja w postaci Trials Evolution, Minecraft i FEZ musi uznać wyższość tej pozornie infantylnej produkcji. Dziewięć plus!