Ocena: 7,5
Plusy:
+ olbrzymi i ciekawy świat do eksploracji
+ przemyślany system walki
+ tona zadań pobocznych
+ nowe lokacje
+ usprawniono kilka denerwujących wpadek
+ atrakcyjna cena
+ Pionki w dalszym ciągu bawią
Minusy:
- praktycznie powtórka z rozrywki
- brak punktów szybkiej podróży
- brak multiplayera
- trochę się zestarzała
Od mojej ostatniej wizyty w malowniczym Gransys minął już niemal rok. Poznałem tam wielu towarzyszy broni, stoczyłem setki walk i wziąłem udział w dziesiątkach epickich batalii z kolosalnymi monstrami. Wydeptałem również nieskończenie wiele śladów, zarówno po ubitych drogach, jak i niegościnnych kniejach świata stworzonego przez Capcom. Relację z mych wojaży spisałem w recenzji, którą znajdziecie w tym miejscu. Nie spodziewałem się jednak, że z tematem przyjdzie mi się zmierzyć ponownie. W sumie to powinienem się tego spodziewać, bo dla Capcom takie praktyki to chleb powszedni.
Dragon’s Dogma: Dark Arisen jest w istocie odświeżoną wersją ubiegłorocznego hitu. Bogatszą w kwestii zawartości, załataną i podaną w nowej, przystępniejszej cenie. Niemniej to wciąż praktycznie ten sam tytuł, którego lista zalet i wad nie uległa żadnym drastycznym zmianom. Dla fanów oryginału to dobra wiadomość, zaś dla graczy, których Dragon’s Dogma odpychała od siebie, nic się w tej materii nie zmienia – dalej będzie to robić. Osoby, które nie zetknęły się z tym nietypowym przedstawicielem japońskiej szkoły RPG mogą śmiało pomyśleć o inwestycji, w czym pomóc powinna niniejsza recenzja, skupiająca się na grze jako całości, a nie na punktowaniu różnic względem oryginału.
Historia jakich wiele
Krótkie wprowadzenie przedstawia fragment z życia Arisena, przemierzającego ponure lochy wraz z kilkoma towarzyszami broni. Celem wędrówki wydaje się być nieuchronna konfrontacja z tytułowym smokiem, która jednak nie następuje. Zamiast tego przyjdzie mu stawić czoło mitycznej chimerze – hybrydzie lwa, kozy i węża. Batalia kończy się zwycięstwem drużyny bohatera i…
…przeniesieniem akcji gry w zupełnie inne miejsce. Po drodze przyjdzie jeszcze grającemu zabawa kreatorem postaci, w którym określić można płeć, aparycję, a później także klasę, którą reprezentować będzie protagonista – wojownik, zwiadowca, lub mag. Klasyk dla gatunku zachodnich RPG-ów, coraz śmielej realizowanych przez japońskich deweloperów.
Wróćmy jednak do historii, która rozpoczyna swój bieg w nadmorskiej osadzie. Świeżo wykreowany bohater przechadza się promenadą. Jest piękna pogoda, ludzie zaaferowani swymi sprawunkami krzątają się po okolicy, tylko jeden maruder krzyczy coś na temat nadlatującego smoka. Po kilku sekundach jego słowa okazują się prorocze – smok ląduje na plaży i sieje całkowite zniszczenie. Wykreowany śmiałek rzuca się na gada, by po chwili leżeć w kałuży własnej posoki. Bez serca i jakiejkolwiek szansy na ratunek. A może jednak nie?
Bohater przeżył, stając się kolejną inkarnacją sławionego w legendach Arisena – wojownika, którego przeznaczeniem jest zgładzenie bezwzględnego smoka. Tak rozpoczyna się trwająca przez kilkadziesiąt godzin wyprawa, pełna pobocznych zadań, eksploracji i epickich walk z gargantuicznymi bestiami. Walk niezwykle efektownych, krwawych i wymagających wcale nie małych zdolności manualnych. Wspartych przy okazji umiejętnym rozwojem wirtualnego alter ego.
Odciski nie straszne wygodnym sandałom
Rok temu zachwycałem się rozległym światem Gransys, jego zróżnicowaniem i architekturą. W tym roku jest podobnie, niemniej pewien detal uwiera mnie niczym kamyk w wygodnym bucie. System podróży po mapie został ograniczony wyłącznie do pieszych wycieczek, które po wielogodzinnych tułaczkach potrafią zaleźć za skórę. Pozytyw w tym taki, że ciągłe potyczki przyspieszają rozwój bohatera i obfitują w szereg przydatnych przedmiotów i złota. Trafiają się zadania, które polegają na eskortowaniu postaci NPC z jednego krańca mapy na drugi. Po ich zaliczeniu czeka równie długa droga powrotna, a to już potrafi lekko zirytować. Niby są skróty przez jaskinie i kamienie teleportujące do stolicy świata, czyli Gran Soren, jednak przygotować powinniście się na wiele godzin wzmożonych wycieczek. System szybkich podróży do odwiedzonych wcześniej miejsc nie popsułby zbytnio zabawy, o czym przekonał się każdy miłośnik The Elder Scrolls V: Skyrim. Capcom woli postawić na realizm, choć w świecie smoków, trolli, goblinów i cyklopów ciężko o takowym mówić.
Będąc przy temacie mieszkańców świata Gransys, warto zatrzymać się na moment przy napotkanych adwersarzach. Trafią się wśród nich typowi bandyci, magowie, łucznicy, wilki, a także wspomniani w poprzednim akapicie stali bywalcy krain fantasy. Osobników o normalnych gabarytach eliminować przyjdzie w ilościach iście hurtowych, czego nie można powiedzieć o napotykanych tu i ówdzie kolosach. Chimery, gryfy, hydry i przede wszystkim smok – tutaj oprócz wprawy we władaniu orężem przydadzą się także umiejętności wspinaczkowe. Niejednokrotnie przyjdzie się graczom gramolić na grzbiet potwora w poszukiwaniu czułego punktu. Wygląda to efektownie i wprowadza pewien powiew świeżości do systemu walki. Systemu, który niesie ze sobą wiele elementów znanych z bardziej zręcznościowych gatunków. Kombinacja szybkich uderzeń i mocniejszych zamachów sprawdziła się w niejednym slasherze, sprawdzi się i tutaj. Liczbę zagrań ofensywnych zwiększyć można poprzez naukę nowych ciosów, jednak ilość obłożeń przycisków na padzie jest ograniczona i częstokroć trzeba podjąć trudną decyzję co do wyboru najskuteczniejszych technik walki. Tyczy się to każdej z klas. Wojownik skoncentruje się na sile i zasięgu uderzeń mieczem, czy też tarczą. Zwiadowca nauczy się nowych technik walki sztyletami i rozwinie umiejętność strzelania z łuku. Mag natomiast pozna szereg nowych zaklęć bojowych i ochronnych. W późniejszym czasie można przekwalifikować bohatera na jedną z sześciu nowych klas, które są w pewien sposób logicznym rozwinięciem trzech podstawowych. Im mocniejszy heros, tym wędrówki stają się szybsze i mniej stresujące. Żaden zabłąkany w krzakach łobuz nie wyrządzi graczom zbytniej krzywdy, stając się łatwym celem dla stali, ognia i strzał.
Wracając do fabuły, ciężko tu o zachwyt. Wstęp obiecuje wiele, by później rzucać graczami od jednej walki do kolejnej. Informacje pojawiają się szczątkowo i jedynym magnesem, który utrzymuje przy konsoli jest nieustająca chęć ulepszania bohatera. Niestety, zabieg ten jest powszechnie stosowany pośród przedstawicieli gatunku hack’n’slash.
Pionkami go!
Aż dziw bierze, że zastosowany w oryginalnym Dragon’s Dogma system Pionków nie znalazł do dnia dzisiejszego naśladowców. Cóż to takiego? Śpieszę z wyjaśnieniami. Pionki (z ang. Pawns) to towarzyszący naszej postaci bohaterowie niezależni. Cały urok systemu polega na tym, że wykreowany pomocnik trafia na serwery i może pojawiać się u setek, tysięcy, czy też milionów (zależy to od sprzedaży gry) innych graczy. Także my możemy zasięgnąć pomocy u obcych Pionków. Maksymalnie skorzystać można z trzech towarzyszy broni, odpowiednio dobierając ich wedle klasy i aktualnego poziomu doświadczenia. Należy tu wspomnieć, że rozwijać można tylko własnego Pionka – wpływ na statystyki pozostałych mają wyłącznie ich twórcy. Działa to także w drugą stronę. Co ciekawe, nasz pomocnik jest w stanie zdobyć wiele informacji o świecie innych graczy – rozpoznaje obszary, których z nami jeszcze nie eksplorował, a także potwory, z którymi zmierzymy się po raz pierwszy. Gracze mogą także wzajemnie oceniać pomocnych giermków i nagradzać ich przedmiotami. Wynajem odbywa się w specjalnych strefach, do których przedostaniemy się poprzez portal, a mechanizm wyszukiwania Pionków obejmuje ich statystyki, profesję, czy choćby listę znajomych, którzy w Dragon’s Dogma grają. Początkujący pomagierzy przyłączą się do nas za „dobre słowo”, ci bardziej doświadczeni każą już sobie zapłacić specjalnymi punktami, które zdobywamy w trakcie wykonywania zadań.
Who the f**k is Dark Arisen?
Tegoroczne wydanie Dragon’s Dogma: Dark Arisen, przynosi ze sobą kilka nowinek, które z całą pewnością ucieszą miłośników najciekawszej produkcji Capcom z 2012 roku. Na główny plan wysuwa się dodatkowa kampania, która obejmuje niedostępny w podstawowej wersji gry obszar – wyspę Bitterblack. Dziwi trochę fakt, że wydawcy nie udało się opublikować jej w formie DLC, którą bez bólu zakupić mogliby posiadacze podstawki, hojnie przecież obdarzeni pomniejszymi dodatkami. Być może nikt w firmie nie przygotował kodu gry pod tak duże rozszerzenie. Na szczęście cena Dragon’s Dogma: Dark Arisen jest przemyślana i znacznie niższa od innych premierowych wydań, więc zakup gry nie jest zbyt bolesny dla portfela. Wracając do wspomnianej wyspy, dostępna jest ona w formie zadania, które aktywować można w macierzystej wiosce bohatera. Autorzy nie wymagają od grającego ukończenia podstawowej kampanii, niemniej Bitterblack jest miejscem, w którym zdecydowanie łatwiej pożegnać się z życiem, niż w lasach Gransys. Mgliste tereny, jaskinie i znacznie potężniejsi, nieznani wrogowie stanowią spore wyzwanie, któremu podołać zdołają jedynie wprawieni gracze. Zadania czekające na wyspie pochłoną ładnych parę godzin, czyniąc całość niezłym pochłaniaczem czasu.
Linijki kodu Dragon’s Dogma: Dark Arisen wzbogaciły się o wszystkie patche, jakie ukazały się na przestrzeni ostatniego roku, czyniąc grę stabilniejszą. Od początku dostępny jest też wybór poziomu trudności. Dodatkowo na drugiej płycie (w wersji na X360) umieszczono zestaw tekstur HD i oryginalny, japoński voice acting. Wymiana pokrywających obiekty tekstur podnosi jakość grafiki, jednak o graficznym przepychu w dalszym ciągu nie może być mowy. Gra trochę się zestarzała, niemniej nie na tyle, by jej jakość miała odstraszać w dobie zbliżających się next genów. Krajobrazy są niezwykle plastyczne, pełne drobnych detali pokroju różnorodnej fauny i flory, czy też wytworów architektonicznych. Niestety tekstury, nawet po zainstalowaniu opcjonalnych poprawek, w dalszym ciągu potrafią zniesmaczyć graficznych fetyszystów. Podobnie jak niektóre modele, choć osobiście daleki byłbym od przesadnego krytykanctwa. Są na rynku gry ładniejsze, niemniej sporo też znacznie brzydszych. Dźwięk nie uległ większym przeobrażeniom, choć na ekranie tytułowym brakuje już wpadającego w ucho kawałka autorstwa B’z. Pasował on do świata fantasy jak pięść do nosa, jednak miał swój azjatycki urok. Japońskie głosy brzmią całkiem dobrze, choć nie oszukujmy się, dialogi nigdy nie były mocną stroną produkcji Capcom. Więcej tu jęków, wrzasków i pomrukiwań.
Chyba się zdecyduję
Jeżeli do tej pory przechodziliście obok Dragon’s Dogma obojętnie, najwyższa pora nadrobić zaległości. Otrzymacie wersje bogatszą w zawartość, bardziej dopracowaną i tańszą. Jeśli natomiast ubiegłoroczna edycja gości już na Waszej półce, to kolejny zakup można sobie darować. No chyba że jesteście zachwyceni dokonaniem Capcom na polu RPG, wtedy warto pomyśleć o sprzedaży podstawki i zakupie nowej edycji. Dragon’s Dogma: Dark Arisen bez problemu poradzi sobie ze starszymi zapisami stanu gry, więc nie będziecie musieli zaczynać swej przygody od początku. Dodatkowo wynagrodzeni zostaniecie kilkoma bonusami, jak choćby olbrzymią ilością kamieni umożliwiających natychmiastową teleportację do Gran Soren. Zastanawiając się nad końcową oceną, będę jednak odrobinę bardziej surowy, ponieważ w międzyczasie rozkochał mnie w sobie Kingdoms of Amalur: Reckoning, który podoba mi się zdecydowanie bardziej. Siedem z plusem to ocena w sam raz.