Ocena: 8,0
Plusy:
+ prawdziwa uczta dla oczu
+ zmienne warunki atmosferyczne
+ przystępny i efektowny model jazd
+ duża ilość typowych rajdów
+ Gymkhana
Minusy:
- trochę mało nowości w serii
- Gymkhana (nie strawna dla wszystkich)
- krótki tryb kariery (w porównaniu do GT5 i FM3)
- VIP Pass
W ubiegłym roku przypadł mi wątpliwy zaszczyt napisania recenzji gry WRC 2010, w której to każdy przejechany przeze mnie kilometr był okrutną drogą przez mękę. Po zrecenzowaniu owego tytułu gra poszła w niebyt, a ja cierpliwie czekałem na najnowszą odsłonę rajdów firmowanych nazwiskiem Colina McRae. Teoretycznie się nie doczekałem, ponieważ w najnowszej rajdowej produkcji studia Codemasters nazwiska legendarnego szkockiego kierowcy nie uświadczymy. Pozostał tylko podtytuł DiRT i cyferka 3. Płyta z takim oto nadrukiem zawirowała (całkiem głośno) w czytniku mojej 360-tki, a wrażenia z powrotu na rajdowe szlaki znajdziecie w poniższej recenzji.
Klątwa
15 września 2007 roku to dosyć smutna data dla fanów motoryzacji. Tego dnia Colin McRae zginął w katastrofie śmigłowca. Niespełna dwa lata po śmierci innego kierowcy rajdowego – Richarda Burnsa, który zmarł na raka mózgu 15 listopada 2005 roku. Obaj panowie mieli ze sobą wiele wspólnego. Byli jedynymi Brytyjczykami, którzy zdobywali tytuł mistrzowski w WRC (McRae w 1995 roku, zaś Burns w 2001), firmowali swoimi nazwiskami gry rajdowe i niestety obaj nie dożyli do czterdziestki. Smutnym pocieszeniem wydaje się fakt, że żaden z nich nie zginął na rajdowej trasie. Ten przykry splot wydarzeń stał się podstawą dla teorii o klątwie dotykającej rajdowych kierowców, którzy użyczyli swojego nazwiska dla promocji gry komputerowej. Nie mogąc pogodzić się z absurdalnością stawianej tezy chciałbym przypomnieć, że niemal równolegle z premierą pierwszej części Colin McRae Rally na rynku pojawiła się także gra Tommi Mäkinen Rally, której to fiński patron żyje do dziś i zajmuje się produkcją rajdowych samochodów. Gra firmowana jego nazwiskiem była jednak nieprzeciętnie słaba i słuch o niej zaginął, wobec czego nie poświęcę jej już ani jednego zdania.
Powróćmy jednak do sylwetki Colina McRae i jego wpływu na serię gier wydawanych przez brytyjskie Codemasters. Według słów producentów, Szkot miał dosyć spory wpływ na ostateczny kształt sygnowanych przez siebie gier. Tematyką pierwszych pięciu odsłon były zawody na zamkniętych odcinkach specjalnych, które pomimo braku oficjalnej licencji WRC idealnie odzwierciedlały klimat Rajdowych Mistrzostw Świata. Po kilku mniej udanych sezonach szkocki kierowca postanowił spróbować sił w nieco bardziej ekstremalnej odmianie sportów motorowych. Brał udział w zawodach X-Games i dwukrotnie startował w Rajdzie Dakar. Ta zmiana wpłynęła też na kształt późniejszych produkcji. Colin McRae DiRT oferował nam wszystkie możliwe rodzaje rajdowych zawodów. Wydany dwa lata po śmierci kierowcy Colin McRae DiRT 2 powoli zaczął opuszczać zalesione europejskie serpentyny na rzecz amerykańskich stadionów i egzotycznych azjatyckich krajobrazów. To właśnie w obu tych produkcjach schedę po Colinie zaczęli przejmować młodzi amerykańscy „ekstremiści” – Travis Pastrana, Ken Block, czy też Dave Mirra. Seria wydawała się odchodzić od swych typowo rajdowych fundamentów, co dla wielu fanów poprzednich odsłon było sporą bolączką. Osobiście uważałem Colin McRae DiRT 2 za bardzo dobry tytuł, choć brak zmiennych warunków atmosferycznych i zaśnieżonych wąskich odcinków specjalnych był nad wyraz dotkliwy. Miałem cichą nadzieję, że najnowsza odsłona powróci do korzeni serii i nie przeliczyłem się. Z DiRT 3 odwiedzimy zalesioną Finlandię, czy też pokryte białym puchem etapy w Norwegii. Niestety, nazwisko „Latającego Szkota”, jak zwykło się nazywać Colina McRae, zniknęło z tytułu gry na dobre.
Co w menu?
Głównym punktem menu jest tryb kariery, w którym czekają na nas cztery sezony do zaliczenia. Każdy z nich składa się także z czterech pomniejszych mistrzostw, w których ilość wyścigów jest wprost proporcjonalna do poziomu doświadczenia naszego kierowcy. Nie muszę chyba dodawać, że dostęp do późniejszych mistrzostw uzyskamy dopiero po zaliczeniu określonej liczby wyścigów i zwiększeniu własnej renomy. Punkty reputacji dostajemy za punktowane miejsca, unikanie korzystania ze znanych już z innych produkcji Codemasters „cofaczy czasu”, czy też za realizację określonych celów, jakie stawia przed nami producent samochodu, którym będziemy jeździć. Wzorem poprzedników, w DiRT 3 weźmiemy udział w różnorodnych zawodach off-road. Cieszy większa ilość typowo rajdowych odcinków specjalnych, w których to naszym głównym przeciwnikiem jest czas, a sojusznikiem wspomagający nas pilot. Mamy także do czynienia z zawodami typu Trail Blazer, które różnią się od Rally brakiem pilota i większymi prędkościami rozwijanymi na trasie. Dla miłośników walki zderzak w zderzak pozostają mistrzostwa Rally Cross i Rally Raid, zaś fanów technicznej jazdy zadowoli Drift. Gwoździem programu (część graczy zapewne uzna to za gwóźdź do trumny) jest Gymkhana. Nowy rodzaj zawodów jest swego rodzaju grą w grze, wzoruje się na nowej sportowej dyscyplinie, jaka narodziła się w głowie Kena Blocka i której to jest największą (i w zasadzie jedyną) gwiazdą. Gymkhana to w skrócie tor przeszkód, na którym możemy sprawdzić własną technikę jazdy. Kręcenie kółek na ręcznym, skoki, rozbijanie kartonowych pudeł, przejazdy pod ciężarówkami. Wszystkie akrobacje są punktowane i całość mocno kojarzy się z grami pokroju Tony Hawk Pro Skater. Pierwszy nasz kontakt z tym rodzajem zawodów mamy w Gymkhana Academy, w której to wspomniany już wyżej Ken Block prezentuje nam optymalny przejazd, a naszym zadaniem jest powtórzenie tej czynności. Większa liczba zdobytych punktów procentuje cenniejszym kruszcem, z jakiego to otrzymamy medal.
W poprzednim akapicie wymieniłem rodzaje zawodów, nie precyzując jednak gdzie i czym przyjdzie nam się ścigać. Ilość lokacji jest mniejsza i mniej różnorodna od tych z poprzednich części serii, choć już sama liczba tras jest jak najbardziej satysfakcjonująca. Na złamanie karku gnać będziemy między innymi w lasach Finlandii, zaśnieżonych drogach Norwegii, czy też pustynnych odcinkach Kenii. Odwiedzimy także okolice Michigan, Monte Carlo i północnoamerykański kurort Aspen w Colorado. W najnowszej odsłonie rajdów od Codemasters dostajemy w swoje ręce pokaźną liczbę samochodów. Mamy do czynienia z klasycznymi (m.in. Lancia Delta Integrale, Audi Quattro, Toyota Celica), a także z potworami aktualnie startującymi w rajdach WRC, podzielonych na klasy w zależności od mocy i pojemności silnika (Fiat Grande Punto, Mitsubishi Lancer Evo X, czy też popularne Subaru Impreza). Standardowo są też rozmaite pickupy i buggy, a każdy z samochodów występuje w kilku wersjach, zależnie od teamu, dla którego przyjdzie nam się ścigać. Podsumowując, wybór jest niezwykle bogaty, choć nijak ma się do takich serii jak Forza Motorsport, czy Gran Turismo.
Oprócz trybu kariery, w menu znajdziemy też zakładkę dla rozgrywek wieloosobowych, w których oprócz gry po sieci ścigać możemy się także na podzielonym ekranie. Z przykrością muszę nadmienić, że twórcy dołączyli do rozrastającego się grona przeciwników wtórnego obiegu gier i wprowadzili jednorazowy kod, który uprawnia nas do gry online. Możemy jeszcze przejrzeć własne statystyki, wziąć udział w pojedynczych zawodach oraz sprawdzić listę osiągnięć.
Przerośnięte EGO
Oprawa wizualna DiRT 3 robi kolosalne wrażenie. O nieograniczonych wręcz możliwościach stworzonego przez Codemasters autorskiego silnika EGO można by pisać wielostronicowe elaboraty. Przed przystąpieniem do gry postanowiłem sobie przypomnieć wszystkie poprzednie wyścigi oparte na tej technologii. DiRT, Race Driver GRID, DiRT 2 i F1 2010. W każdej autorzy implementowali nowe efekty, przy okazji optymalizując kod. Do czasu F1 2010 największą bolączką EGO (znanego wcześniej pod nazwą NEON) był brak dynamicznych warunków atmosferycznych. Gdy jednak takowe efekty zostały już graczom udostępnione, poziom ich wykonania był wręcz porażający. Krople deszczu lądują na szybie i spływają z niej w kierunku krawędzi ekranu, zostawiając smugi. Rozprysk wody po kontakcie z oponami ogranicza widoczność. To wszystko obecne było w grze traktującej o królowej sportów motorowych, obecne jest też w DiRT 3. Nowością jest śnieg, który także zrobiono z dużą pieczołowitością. Trasy wykonano z olbrzymią dbałością o detale. Na taflach jezior rozbłyskują refleksy świetlne, promienie słoneczne przebijają się przez gałęzie drzew, przed maską pędzącego samochodu przebiegają kibice. Takich graficznych smaczków znajdziemy w DiRT 3 całą masę i co bardzo ważne, nie wpływają one na framerate, który rzadko kiedy spada poniżej stabilnego poziomu 30 klatek na sekundę. Wrażenie robią też świetne efekty świetlne, jak chociażby światła reflektorów podczas nocnych wyścigów, czy fajerwerki na czarnym nieboskłonie. Modele samochodów także nie pozostawiają wiele do życzenia. Odwzorowane z niezwykłym przywiązaniem do detali zarówno z zewnątrz, jak też w środku. W lakierze odbija się otoczenie, widać pracę każdego z amortyzatorów, wystrzały z rur wydechowych. Poprzez przeźroczyste szyby prześwitują dokładnie animowane modele kierowcy i pilota (tak Turn 10, piję tutaj do przyciemnionych szyb w Forza Motorsport 3). Nie mogło oczywiście zabraknąć zniszczeń, które zależnie od preferencji gracza, mogą mieć charakter kosmetyczny, lub poważnie wpływać na model jazdy. Wizualizacje uszkodzeń trzymają poziom innych tytułów od Codemasters. Otwierają się i odpadają drzwi, gnie się maska, tłuką reflektory i odpadają zderzaki. Nie jest to może orgia destrukcji na miarę FlatOut, czy Burnout Paradise, jednak samochody (licencjonowane) wyginają się jak należy.
Dźwięk nie wywołuje już takich wrażeń, jednak trzyma bardzo wysoki poziom. Świetnie nagrane odgłosy silników to już standard w grach tego producenta. Pilot (mężczyzna lub kobieta) może komunikować się z nami na dwa sposoby, opisując trasę bardziej szczegółowo lub w uproszczeniu. Muzyka to mieszanka wielu stylów. Wśród licencjonowanych utworów znajdziemy trochę rockowego grania i technicznych beatów. Poruszając się po menu gry, które w stosunku do poprzedniej części znacznie przebudowano, w tle przygrywa nam spokojny elektroniczny podkład, przerywany odgłosami ryczących silników.
Powrót do przeszłości
Takie wrażenie towarzyszyło mi podczas zabawy z DiRT 3. Skandynawskie rajdy od zawsze były wizytówką serii i ich brak w ostatnich dwóch odsłonach wyraźnie rozczarował wielu wirtualnych kierowców. Tym razem ich cierpliwość i wiara w serię została nagrodzona. Najnowszy tytuł Codemasters rezygnuje z amerykańskiego klimatu i wraca do korzeni, choć nie całkowicie. Mimo wszystko w dalszym ciągu do rozegrania mamy wiele różnorodnych konkurencji, jednak odsetek typowych rajdów wzrósł i proporcjami przypomina pierwszą odsłonę Colin McRae DiRT. Model jazdy stanowi idealny moim zdaniem kompromis pomiędzy symulacją, a arcade. Samochody prowadzi się lekko, jednak przeszarżowanie grozi poważną utratą władzy nad pojazdem. Stopniowany poziom trudności pozwali dostosować grę do preferencji różnych osób. Podobnie ma się sprawa z różnorodnością zawodów. Miłośnicy WRC spędzą godziny na wąskich i pełnych szykan trasach. Amatorzy pojedynków koło w koło demolować będą samochody na zamkniętych torach wyścigowych. W trybie Gymkhana idealnie z kolei odnajdą się samochodowi akrobaci, dla których kręcenie bączków na ręcznym i efektowne piruety to podstawa w dobrych grach wyścigowych. Twórcom ponownie udało się stworzyć tytuł uniwersalny, którym pogardzą chyba tylko maniakalni fanatycy Richard Burns Rally. Pozostali powinni czym prędzej zapoznać się z DiRT 3. Do 11 października produkcja ta dzierżyć będzie tytuł najlepszej gry wyścigowej AD 2011. Później będzie już tylko Forza Motorsport 4.