Destiny. Gra, która miała pozamiatać na PS4. Gra, która miała wytyczyć nową ścieżkę, dla sieciowych shooterów. Gra, która gdzieś się w tym wszystkim jednak pogubiła. Nie zrozumcie mnie źle. Destiny było całkiem przyjemne, jednak sporo irytujących drobiazgów (albo rzeczy nieco większych niż drobiazgi – tak, do ciebie piję Cryptarch), na tyle wkurzyło graczy, że odbiór tego tytułu był nieco gorszy niż zakładano. Nawet dwa pierwsze dodatki nie do końca były w stanie załatwić sprawę.
Ale, jak to mówią, do trzech razy sztuka. Nie udało się The Dark Below, nie udało się House of Wolves, to przyszedł czas na The Taken King. Czy Król przywróci Destiny na tron? Zobaczmy.
Zanim przejdę do recenzji przyznam, że wcześniej nie grałem zbyt dużo w Destiny. Odwiedziłem Travellera w czasie zamkniętej bety, ale po premierze gra trafiła do kogoś innego, a ja będąc zawalony innymi rzeczami odpuściłem sobie ten tytuł. Dlatego na The Taken King spojrzę oczami gracza nowego i nie tyle napiszę Wam, czy warto po roku wracać do Destiny, ale raczej, czy jest sens teraz tę grę kupić.
Warto tu wspomnieć, że Activision wyszło naprzeciw wszystkim graczom takim, jak ja. Ludziom, którzy dopiero chcą dołączyć do Guardianów w walce z Upadłymi. Dla takich ludzi w sprzedaży pojawiła się Destiny: Legendary Edition. Jest to edycja zawierająca grę podstawową, dwa pierwsze dodatki oraz oczywiście najnowszy, czyli The Taken King. Bardzo fajna sprawa.
Wraz z nowym dodatkiem, do gry trafił olbrzymi patch, który jest obowiązkowy dla wszystkich graczy. Nawet tych, którzy The Taken King nie mają. Jedną z takich zmian jest nowy głos Ghosta. Peter Dinklage zniknął z gry, a jego miejsce zajął Nolan North. I to nie tylko w nowej zawartości. Wszystkie kwestie Ghosta zostały zamienione. Zmieniono też sposób wyliczania współczynnika Light. Teraz jest on liczony na podstawie sumy siły wszystkich przedmiotów wyekwipowanych przez gracza.
Dla wszystkich, którzy albo dopiero co zaczynają, albo grali chwilę wcześniej i przerwali, The Taken King dorzuca malutki prezent. Jest to kryształ (chyba kryształ), który pozwoli na podniesienie poziomu jednej naszej postaci do 25, czyli do momentu, który ma pozwolić na wejście do zawartości dostarczonej przez Króla. Wiąże się z tym jednak pewien malutki problem. Wypróbowałem ów kryształ, na świeżutkim Warlocku. Owszem, poziom skoczył mi do 25. Owszem, dostałem odpowiedni sprzęt, aby nie czuć się, jak ostatnia sierota (niebieskie itemki, które dały mi poziom Light 130). Niestety, nie dostałem ŻADNYCH umiejętności. A moim zdaniem pójście na misję na 25 poziomie bez granatów, skoku czy innych rzeczy jest jakąś pomyłką. Wystarczyło mi raz pójście moim Titanem, którego levelowałem standardowo, na misję fabularną na poziomie 10, zaraz po zmianie subclasy ze Strikera na Defendera. Też polazłem goły i wesoły. Brak skoku może nie był tak odczuwalny, ale brak granatów czy „Supera” był niesamowitym wrzodem na siedzeniu.
A właśnie… levelowanie od początku. Muszę przyznać, że serwery są nieco pustawe. Zwłaszcza, jeśli patrzymy na początkowe obszary. Jasne czasem trafimy na kilku graczy na 40 poziomach, którzy coś robią na obszarze z monstrami które mają poziom 5. Łatwiej spotkać kogoś na mapach PvP. Nawet kiedy próbowałem iść na Strike, który nie był misją fabularną, to często zaczynałem rozgrywkę sam, a dopiero później ktoś się podłączał. To trochę boli, jeśli patrzymy na grę, która opiera się na zabawie wieloosobowej. Spójrzmy jednak, co też dorzuca nam The Taken King do gry.
Po pierwsze nową historię. Tym razem skupiamy się na niejakim Oryxie. Jest on ojcem Croty i raczej nie jest zachwycony faktem, że Guardianie ubili jego syna. Ma facet prawo być wkurzony. Historia jest w końcu zrobiona z jajem. Tak jak poprzednio pełno było niedomówień, pytań bez odpowiedzi i nudnych NPCów, tak teraz widzimy zupełnie inny świat. Wszystkich faktów dowiadujemy się z gry, bez kombinowania i domyślania się.
Co prawda sama konstrukcja fabularna misji jakoś nie poszła do przodu. To nadal te same zlecenia z cyklu idź do lokacji A, zabij X przeciwników, a potem znajdź obiekt C. Do tego, oprócz nowej lokacji, jaką jest wielki statek Oryxa, czyli Dreadnought, doszli nowi wrogowie. To cieszy, bo gracze będą musieli czasem wrócić do starych miejscówek i bicie tego samego zestawu Upadłych byłoby nudne. Nowi wrogowie zwani Taken (Liam Neeson Wam nie pomoże w tym wypadku) to nowe warianty starych wrogów. Nie tylko zmieniono im wygląd – fajne szare skórki wyglądające, jak dym, albo duchy. Mają oni zupełnie nowe zdolności. Teleportacja, oślepianie ciemnością, masa różnych smakowitości, które sprawiają, że walka z nimi jest niezłym wyzwaniem.
Oprócz misji fabularnych, doszły trzy nowe misje Strike, a te już istniejące zostały obdarzone pojawieniem się również stworów z rodziny Taken. Co więcej, nowe misje Strike nie są już takimi prostackimi obszarami, gdzie gracze muszą po prostu przebić się przez tonę mięsa armatniego do wypakowanego toną HP bossa. Teraz mamy w nich dużo ciekawsze rozwiązania.
Oczywiście jest też nowy Raid. Nazywa się Kings Fall, wymaga więcej Światła niż daje reflektor halogenowy i jak na razie widziałem go na filmikach. Tak, przyznaję się, ale gdybym chciał napisać tę recenzję po jego ukończeniu, pewnie byście jej długo nie zobaczyli.
Czy coś jeszcze? Oczywiście. Nowe mapy PvP, nowe tryby PvP, nowy sprzęt. Z tego co się dowiedziałem, cały stary złom, po wejściu The Taken King stał się właśnie dokładnie złomem. Tak jak zwykle to bywa w MMO, kiedy wchodzi nowy duży dodatek, to nagle zielone, czy niebieskie przedmioty z niego, stają się mocniejsze niż „Epiki” ze starych rajdów. Przygotujcie się więc na wymianę ekwipunku.
Mamy też trzy nowe subclassy. Nightstalker dla Huntera, Stormcaller dla Warlocka i Sunbreaker dla Titana. Podniesiono też maksymalny poziom postaci. Jeśli nie macie The Taken King, wskoczycie maksymalnie na 34. Z dodatkiem dobijecie do 40.
I to w zasadzie tyle. A może aż tyle. Trudno powiedzieć. Nie jestem w stanie wejść w buty tych, którzy grali w Destiny po premierze i się na tej grze zawiedli. Jednak słyszę sporo głosów, że teraz jest dużo lepiej. Kryptarcha też nie dostaje już po uszach.
Z drugiej strony jako nowy gracz, choć czuję „samotność w sieci”, to jednak bawię się świetnie. Na tyle, aby samemu levelować od początku nowe postacie, nie korzystając z magicznego kamienia (no dobra, można z niego skorzystać tylko raz, dla jednej postaci i zrobiłem to tylko, żeby zobaczyć jak to działa). Rzeczy dodane w The Taken King naprawdę są bardzo fajne i moim zdaniem Destiny ma szansę na drugie życie. W końcu zaczyna się drugi rok jej istnienia. Studio Bungie naprawdę się postarało, aby wskrzesić Destiny. Uważam, że warto jej dać szansę i to zarówno będąc świeżym graczem jak ja, oraz będąc graczem, który powróci do zabawy.