feat - death jr rec

Death Jr: Root of Evil – recenzja gry

Ocena: 7,0

Plusy:
+ specyficzny humor
+ lekka w odbiorze
+ fajna, choć płytka fabuła
+ grafika
+ voice acting

Minusy:
- za krótka
- zasłanianie komunikatami widoku w Multi


Śmierć. Wysoki, chudy gość z kosą. Każdy go w końcu pozna. Wydawałoby się, że to samotnik, nie ma rodziny, kumpli. A tu niespodzianka. Śmierć ma syna. Chłopak ma na imię Death Junior i posiada niezwykły talent do pakowania się w koszmarne kłopoty.

Sytuacja na pozór banalna. Zadanie z biologii. Uczniowie mają znaleźć jakiś kokon, aby zgłębić zjawisko mata…myta…metamorcośtam. Wszyscy uczniowie znaleźli już swoje „eksponaty”, nawet Martwy Gupik, którego znalezisko jest bardzo ciekawe. Wszyscy oprócz dwójki. Maruderami są właśnie Death Junior i jego przyjaciółka, miła dziewczynka o imieniu Pandora. Muszą znaleźć kokon na lekcję albo obleją i będą mieli poważne problemy. Tyle, że przy ich zdolnościach znajdowania problemów, kiedy już zdobędą kokon, okaże się, że pała z biologii, byłaby drobnostką przy tym, co właśnie rozpętali.

Death Jr: Root of Evil to port gry z PSP na Nintendo Wii. Mamy tu do czynienia z klasyczną platformówką. Sterowany przez gracza bohater biega, skacze, zbiera monety i walczy z wrogami, którzy starają się mu przeszkadzać. W trakcie gry przechodzi się od punktu A (będącego początkiem etapu), do punktu B (będącego, jak się domyślacie, końcem etapu). Po drodze trzeba czasem będzie coś znaleźć, rozbić, czy pokonać, aby móc przejść dalej…czysta klasyka.

Gra pozwala na wcielenie się w dwie postacie. Tytułowego Death’a Jr oraz jego kumpelkę, Pandorę. Zasadniczo gra tymi postaciami nie różni się zbytnio. Pomimo różnic w płci i wyglądzie oraz w wyposażeniu, gra się identycznie. Death Jr nosi ze sobą kosę, a Pandora bicz, jednak ciosy jakimi dysponują oraz funkcjonalność tych broni jest de facto taka sama. Zatem wstępny wybór postaci jest tu sprawą tylko i wyłącznie gustu gracza.

Jest też tryb multiplayer. Po jego uruchomieniu można w dwie osoby przejść cała grę. Ekran zostaje podzielony poziomo i już można rzucać się w wir rozgrywki. Tu gra również niczym się nie różni. Przechodzi się dokładnie te same poziomy i spotyka dokładnie tych samych wrogów, co w trybie gry dla pojedynczego gracza. Oczywistym ułatwieniem jest fakt, że w momencie napotkania hordy wrogów, siła uderzeniowa po stronie gracza jest podwojona. Na szczęście nie ma tu blokady, która uniemożliwia jednej z postaci na oddalenie się od drugiej. Nie ma więc sytuacji, gdy prosimy tę drugą osobę, aby podeszła trochę w prawo, bo nie możemy dostać się do jakiegoś miejsca.

Kwestia, która zwykle pojawia się przy recenzjach gier na Nintendo Wii to sterowanie. Dodatkowo, mamy tu do czynienia z platformówką, a więc grą, która wymaga dość dobrego modelu kierowania postacią. W sporej części nie ma tu nic nowatorskiego. Bohaterem poruszamy za pomocą analoga na Nunchuku, skaczemy przyciskiem A, natomiast walczymy przyciskiem B. Moc kontrolerów Wii jest pokazana dopiero podczas walki w dystansie. Naciśnięcie przycisku Z na Nunchuku przełącza nas w tryb FPP, z celownikiem na ekranie. No i zaczyna się celowanie w trybie można powiedzieć Free Mode. Gdzie kierujemy Wiilota, tam podąża celownik i nie jesteśmy ograniczeni do widocznego skrawka terenu. Bohater, którym starujemy będzie się posłusznie obracał, a nawet może się poruszać, wykonując uniki. Rewelacyjny materiał na strzelaninę TPP.

Warto też wspomnieć o systemie swoistego rozwoju postaci. W trakcie gry zbiera się złote monety (przynajmniej tak wyglądają), za które w trakcie gry można kupować specjalne ciosy. Właściwie nie tyle „można”, co po zebraniu odpowiedniej ilości „monet” specjal sam się odblokowuje i możemy go używać. Specjalne ciosy są kolejnymi momentami, przy których wykorzystywany jest czujnik ruchu w Wiilocie. Szybki ruch nadgarstkiem i już nasz bohater wiruje w śmiercionośnym tańcu, lub wykonuje bardziej skomplikowane ciosy. Uważajcie jednak w trybie Multi. Monet do znalezienia jest tyle samo co w singlu, a zbierają dwie osoby. Co za tym idzie, postacie dostają swoje specjale mniej więcej dwa razy później niż w singlu. No ale nic złego się nie dzieje, bo jak już wspomniałem, w trakcie walki wrogów też jest tyle co w singlu, a graczy dwóch. Innym rodzajem usprawnień są budowane samodzielnie najdziwniejsze bronie. W trakcie gry można znaleźć części planów budowy różnych narzędzi zniszczenia. Ot, na przykład taki chomik, z przyczepionym do grzbietu ładunkiem wybuchowym. Zdecydowanie morderczy pomysł.

Lokacje, po jakich przyjdzie się nam poruszać są zróżnicowane i bardzo ciekawie zbudowane. Mamy tajemniczy las, cmentarzysko zabawek, czy bazę wojskową. W żadnym momencie zabawy nie czułem znudzenia spowodowanego odwiedzaniem tych samych lokacji, choć faktycznie czasem kilka etapów przyjdzie nam spędzić w jednym rodzaju otoczenia.

Gra tryska specyficznym humorem. Już sam fakt, że głównymi bohaterami są syn Śmierci i Pandora jest „sympatyczny”. A takich rzeczy jest więcej. Ot, fakt zakupu Ziarna Zła w sklepie, czy niektóre postacie poboczne, jak Martwy Gupik, czy Stigmartha. Muszę jednak przyznać, że ten rodzaj humoru może nie trafić do wszystkich graczy.

Technicznie nie mam się do czego przyczepić. Jasne, że jest to Wii, więc grafika nie jest super oszałamiająca, ale przecież nie o to tu chodzi. Postacie i lokacje są bardzo „ładne”. Znaczy ładne w sensie, porządnie wykonane. Nie każdemu bowiem musi się podobać twarz Death’a Jr., czy profesora biologii. Natomiast już istota uwolniona z Kokonu Zła, jest całkiem, całkiem…ekhm…o czym to ja miałem…a właśnie, grafika. Nawet najbardziej ponure lokacje są kolorowe i na swój sposób sympatyczne. To samo tyczy się wrogów. Choć czasem mogą przypomnieć się dziecięce koszmary, zwłaszcza podczas gry na cmentarzysku dla zabawek. Te hordy pluszowych miśków…straszne. Dźwięk też nie kuleje. Głosy postaci dobrane całkiem nieźle, a także zagrane lepiej niż poprawnie. Słucha się tego wszystkiego z dużą przyjemnością.

Death Jr: Root of Evil, to całkiem udane przeniesienie gry z PSP na Wii. Zasięgnąłem języka i dowiedziałem się, że w przenośnej wersji gra sporo wycierpiała od takich rzeczy jak na przykład kiepska praca kamery, czy niedopracowane sterowanie. Na Wii nie spotkałem się z takimi problemami. Kamerą steruje się szybko i prosto, sterowanie postacią też jak już wspomniałem jest proste i intuicyjne. Innymi słowy konwersja wyszła lepiej niż oryginał. Przynajmniej tak mogę stwierdzić porównując spostrzeżenia tych, co grali na PSP, z moimi z Wii. Co prawda jest kilka niedociągnięć. Po pierwsze gra jest jak na mój gust za krótka. Ponadto w trybie Multi, gdy na ekranie pojawiają się w okienkach teksty postaci z of fu, zasłaniają spory kawałek ekranu. Nie ma problemu, gdy nic się nie dzieje i można taką gadkę przeczekać. Niestety bywa, że takie gadki pojawiają się w trakcie walki, a wtedy bywa krucho, gdy nagle drastycznie spada widoczność otoczenia.

Death Jr: Root of Evil to gra, którą mogę posiadaczom Wii polecić z czystym sumieniem. Wesoła (na swój czarny sposób), dobrze zrobiona pod względem technicznym i dająca sporo zabawy. Nie jest zbyt wymagająca, więc można przy niej odpocząć, nawet we dwójkę.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze