Płyta główna: Asus Rampage V Extreme
Procesor: intel i7 5820K @ 4.5GHz
Pamięć: Corsair Dominator Platinum 8x8GB @ 2666MHz
Karta graficzna: Asus Strix GTX1080Ti OC Edition 11GB GDDR5X
Słuchawki: SteelSeries Arctis 7
Klawiatura: Logitech G910 Orion Spark
Mysz: SteelSeries Rival 700
SSD 1: Samsung 960 Pro 512 GB (NVMe)
SSD 2: Samsung 850 Pro 256 GB
SSD 3: PNY 250 GB
HDD 1: Western Digital Black 1 TB
HDD 2: Western Digital Black 1 TB
HDD 3: Seagate Barracuda 2 TB
PSU: Corsair AX860i
System: Win10 x64
Pędziło niczym kula wystrzelona z M1 Garand. Szkoda, że czasami pojawiały się błędy graficzne, niemniej klatki były stabilne, na poziomie oscylującym wokół 100, przy maksymalnych ustawieniach i rozdzielczości 1440p.
Call of Duty wreszcie wraca do korzeni! Koniec laserów, odgłosów „pew pew pew” w przestrzeni kosmicznej, plecaków odrzutowych, implantów czy innych podróży międzyplanetarnych. Wracamy do starej, dobrej Europy w czasach II Wojny Światowej.
Seria Call of Duty stała się wręcz najważniejszym przykładem, co może stać się z serią, jeśli co roku odcina się kupony i produkuje kolejne i kolejne iteracje tego samego skryptu z innym tłem graficznym. Gracze też mieli już tego dość, co pokazali przy poprzednich dwóch odsłonach serii – zanotowały one znaczne spadki sprzedaży. W związku z tym Activision wraz ze Sledgehammer uznali, że trzeba powrócić do korzeni i tym sposobem ponownie wracamy na plażę w Normandii, do Francji czy wreszcie do samych nazistowskich Niemiec, czyli do samych korzeni serii Call of Duty.
World War II w kwestii fabuły nie wnosi absolutnie nic nowego. Ba! Mamy do czynienia z wrzuceniem wszystkich wątków filmowych z takiej Kompanii Braci, Szeregowca Ryana i innych zbliżonych filmów promujących amerykański punkt widzenia na II Wojnę Światową do miksera, a następnie przyprawienia wynikłej mieszanki jeszcze bardziej amerykańskimi stereotypami postaci z domieszką wszechobecnych skryptów oraz rzeczy do zebrania. Te ostatnie są tak żałosne, że nawet nie warto się schylać: ot, ikonka z dwuzdaniowym opisem. Do tego dochodzą heroiczne akcje, jak odciągnięcie towarzysza spod ognia wrażych Nazistów. Całość pozwala nam przedrzeć się przez Europę i linię frontu w około cztery godziny, czyli jedno standardowe Call of Duty w trybie dla jednego gracza. Szkoda, bo wstawki narracyjne, silące się na bycie historycznymi, między misjami zostały zrealizowane naprawdę świetnie. Trochę gorzej ze sztucznymi dialogami i uzasadnieniem akcji bohatera, bo tutaj naprawdę czuć, że komuś zabrakło czasu na napisanie dialogów i połączenie ich w sensowną całość. Gdy do tego dodamy pseudo-widowiskowość na miniaturowych wręcz mapach oraz głównego bohatera, który jako prosty szeregowy morduje bataliony świetnie wyszkolonych Nazistów zatrzymując ich pochód, to robi się z tego wręcz komedia. Tak naprawdę jedynie lądowanie na plaży w Normandii miałoby jakiś ładunek emocjonalny, gdyby nie towarzyszące nam postaci, które sprawiają, w połączeniu z dosłownie tragicznym dubbingiem, że na czole stale ląduje dłoń wydając charakterystyczne PLASK. Mało tego! Nie mogło zabraknąć urozmaicenia w postaci QTE, czyli ukochanych przez wszystkich wstawek zręcznościowych. Atakuje Cię Nazista z nożem w łapie? QTE! Spada dzwon? Spowolnienie czasu i test zręczności na losowych przyciskach! Rozumiem, że na padzie działa to całkiem dobrze, ale dla rozwiązania klawiatura i myszka chyba zatrudniono ludzi pracujących nad Fractured But Whole, bo sterowanie jest tak nieprzyjemne, że zwyczajnie miałem ochotę wyłączyć grę przy kolejnym QTE. Kampanii nie ratują nawet urozmaicenia, jak obowiązkowy etap z jazdą samochodem, obowiązkowy etap ze skradaniem czy tymczasowa zmiana prowadzonej postaci. Nie pomagają, bo po chwili mamy epicką wstawkę z wykolejeniem pociągu, który zaprzecza wszystkim prawom fizyki, ale ma ładnie wyglądać przez ponad minutę niczym nieprzerwanej wstawki na silniku gry. Na plus natomiast należy zaliczyć przynajmniej poprawność anatomiczną i rezygnację z czynnika magicznego samoleczenia za przeszkodami: teraz musimy wyciągnąć apteczkę i wyleczyć się samodzielnie. Jest to jakiś krok w dobrą stronę.
Oczywiście, nie uruchomimy kampanii dla jednego gracza pobierając tylko instalację tejże kampanii. Musimy na Steam zdecydować się na pobranie zarówno modułu gry wieloosobowej, jak i tego dla jednego gracza. W tym momencie rodzi się pytanie: po co umożliwiono pobieranie dwóch osobnych instancji tej produkcji? Może multi działa bez trybu dla samotnika? Któż to wie? W każdym razie, tryb wieloosobowy stał się już chyba podstawą dla każdej kolejnej części cyklu CoD. Tym razem otrzymaliśmy pojedynki do 12 graczy, które przypominają trochę Modern Warfare z użyciem grafik z II Wojny Światowej. Niektóre z trybów, jak na przykład War Mode, wyglądają świetnie i mają olbrzymi potencjał, który pozostaje niezrealizowany na miniaturowych mapach CoD: WWII. Rozgrywka dla 12 graczy, gdzie mamy przejąć bunkier na plaży, a następnie przepchnąć linię frontu? Bawiłem się tutaj świetnie, ale po kilku minutach miałem dość, bo mapa nie oferowała żadnych możliwość flankowania, bardziej rozbudowanych strategii czy w zasadzie czegokolwiek poza ćwiczeniem refleksu. A przesunięcie linii frontu pokazało kolejne niedociągnięcia, gdzie drużyny złożone z 6 osób każda sprawiały, że na mapie było tłoczno wręcz. Zdecydowanie nie tędy droga, chociaż próba skopiowania Battlefielda by się bardzo udała, szczególnie biorąc pod uwagę zręcznościowy charakter rozgrywki, gdyby tylko ktoś wpadł na pomysł, że nie pasuje to do silnika i modelu 6vs6.
Sam tryb wieloosobowy został zdecydowanie bardziej dopieszczony. Poza nowymi trybami, jak wspomniany War Mode, otrzymaliśmy również Kwaterę Główną (HQ), gdzie możemy poćwiczyć strzelanie, zagrać jeden na jednego w rozgrywce treningowej, sprawdzić działanie streaków, a także ogólnie socjalizować się z graczami. Ktoś tutaj odwalił kawał dobrej roboty i przygotowane miejsce społecznościowe jest nawet lepsze od wszystkich w Destiny 2 – głównie dlatego, że pozwala na interakcję z innymi poprzez czat, otwieranie skrzynek, wspomnianą strzelnicę czy inne aktywności. W ten oto sposób CoD: WWII zawstydził misternie utkane MMO, jakim miało być Destiny 2. W Kwaterze możemy przede wszystkim zaciągnąć się do Dywizji, obejrzeć filmy propagandowe, ulepszyć broń, a także odblokować zadania do wykonania podczas rozgrywki. Dla tych łaknących rozrywki a’la horror przygotowano również zejście do podziemi i tryb Zombie z Nazistami w roli nieumarłych.
Samych trybów rozgrywki jest całkiem sporo, a mecze nie trwają za długo. Ot, kilka minut, żeby postrzelać w przerwie albo wspomniany już wypad na Zombie dla dłuższej sesji. Map jest ledwie garstka i po kilku godzinach znamy w zasadzie wszystkie, łącznie z bardziej wyrafinowanymi trikami na każdej. Gorzej jest ze zdobywaniem kolejnych poziomów, bo to potrafi się dłużyć i dłużyć… Oczywiście, poziomy pozwalają na odblokowanie dodatkowych broni w tym również saperki, które jest zdecydowanie niezbalansowana. Ciężko jednak narzekać na balans w serii Call of Duty, gdzie w głównym trybie, czyli Team Deathmatch, wszystko sprowadza się do zdobycia kill streaka, czyli serii zabójstw i powiększenia bilansu o kolejne zabójstwa poprzez wykorzystanie niezbalansowanej zdolności. Dodajmy do tego wykorzystywanie wspomagaczy i krzyczących dwunastolatków, a w zasadzie lwią część społeczności doskonale zaznajomioną z historią Waszej rodziny do kilku pokoleń wstecz, i voila! Macie tryb wieloosobowy w pigułce. Na plus wychodzi natomiast tryb Zombie. Jednak i tutaj jest haczyk, bo dobrze będziecie się bawić dopiero w momencie, kiedy przekonacie kilku znajomych do zakupu. Inaczej będziecie kończyć w trybie obserwatora albo po prostu z zespołami, które same nie wiedzą, co chcą osiągnąć. Do tego dochodzą skrzynki z ekwipunkiem oraz kolekcje. Niby coś kosmetycznego, ale mikrotransakcje przemycone pod płaszczykiem dobrych intencji. Czeka Was albo długa farma albo wydanie dodatkowej gotówki, a to, oczywiście, nie licząc przepustki sezonowej.
Call of Duty: WWII z pewnością może poszczycić się wspaniałą oprawą graficzną. Wstawki renderowane wyglądają niczym z filmu. Dosłownie. Mimika i bohaterowie odtworzeni są wręcz perfekcyjnie. Również mapy nie rozczarowują poziomem detali i efektami graficznymi, ale tutaj, przy ich rozmiarze, naprawdę nie ma się czemu dziwić. Jednak i tutaj pojawiały się błędy, gdzie silnik uznał, że nie warto pokazywać całej mapy i generował tylko wycinek powiązany z moim miejscem przebywania, usuwając ściany i widok przeciwników – wyglądało to naprawdę kuriozalnie. Dobrze jest ze stroną audio. Dźwięk Garanda to miód na uszy, podobnie jak odgłosy wszystkich innych broni czy wybuchów. Również głosy w wersji angielskiej są dobrze dobrane i nie brzmią teatralnie, a nawet naturalnie. Wszystko jest w porządku, dopóki nie zdecydujecie się na dubbing. Głosy są niedopasowane do postaci, przesadnie teatralne, wręcz komediowe – naprawdę brakowało mi w polskiej wersji językowej jedynie podłożonego śmiechu z taśmy w niektórych momentach. Na szczęście wersja Steam umożliwiała szybką podmianę na wersję oryginalną.
Czym w zasadzie jest Call of Duty: World War II? I do kogo jest skierowane? Tryb jednoosobowy ponownie jest żartem i pokazuje, że nie bez powodu długość rozgrywki można mierzyć w „CoDach”, a dodatkowo nie wnosi praktycznie nic nowego poza odświeżeniem tematyki II Wojny Światowej dla nowych graczy. Tryb wieloosobowy powoduje mieszane uczucia, bo nadal nie ma systemu blokującego oszustów (podczas testów trafiłem na kilka aimbotów i przynajmniej jednego spinbota, którzy nie zostali zbanowani do dzisiaj), mapy są małe, brakuje innowacje w rozgrywce, ale za to pojawiły się, po raz kolejny, skrzynki. Jedynie HQ wydaje się być obiecującym rozwiązaniem. Z pewnością spora część graczy, po wstępnym zachłyśnięciu się walką z innymi ludźmi i ich „poziomem”, szczególnie dodatkowego oprogramowania, przerzuci się na tryb Zombie, co pozwoli grze pożyć jeszcze kilka miesięcy. Jednak w pakiecie nie ma czegoś, co wzbudziłoby szczególne ochy i achy oraz zachęciło do dłuższej gry. Podejrzewam, że również weteranów serii.