feat-bl-tp-s

Borderlands: The Pre-Sequel – recenzja gry


Wydane w 2009 roku Borderlands zrewolucjonizowało gatunek strzelanin FPS, wprowadzając do typowych dla tego gatunku mechanizmów elementy żywcem zaczerpnięte z hack’n’slashy. Niezliczona ilość fantów wypadających z ciał poległych wrogów, niepoliczalna liczba uzbrojenia i nieustanne monitorowanie statystyk postaci. Doliczając do tego komiksową oprawę graficzną i sporą dozę ociekającego o rynsztok humoru otrzymaliśmy produkt może nie wybitny, ale wyróżniający się na tle konkurencji, wcale przecież nie tak słabej.

Opromieniona sukcesem ekipa Gearbox Software poszła za ciosem i Borderlands 2 stało się faktem, usprawniając niemal wszystkie elementy pierwowzoru. O sile tej marki niech zaświadczy fakt, że nawet Duke Nukem Forever i Aliens: Colonial Marines nie były w stanie zszargać reputacji dewelopera, choć innych tak słabe tytuły na zawsze umieściłby w kategorii masowych dostawców szrotu.

rec-bl-tp-s.04

Za recenzowane w tym miejscu Borderlands: The Pre-Sequel odpowiada już inne studio, a mianowicie 2K Australia, ograniczając rolę Gerabox do funkcji czysto konsultacyjnych. Mając doskonały materiał wyjściowy, nowi twórcy mogli trochę poeksperymentować z konwencją, bez obawy, że naruszą tak ceniony przez graczy szkielet zabawy. Tak się niestety nie stało, bo jedyną istotną nowością jest inna lokacja – eksplorowaną w poprzednich odsłonach Pandorę zastąpił księżyc Elpis i umieszczone na jego orbicie okoliczne stacje kosmiczne. Udostępnienie czerech nowych klas postaci niewiele zmienia w stosunku do poprzedników: gladiatorka Athena posługuje się absorbującą obrażenia tarczą, Nisha używa dwóch broni jednocześnie zaś Wilhelm jest typowym przedstawicielem ociężałej maszyny do zabijania wspomaganej przez dwa drony. Wyjątek stanowi jedynie znany wszystkim sympatykom uniwersum Claptrap, którego umiejętności specjalne na skutek błędu w oprogramowaniu dobierano są losowo. Reszta Pre-Sequel to już stare dobre Borderlands, bez większych zmian w mechanice i oprawie graficznej.

rec-bl-tp-s.02

Akcja gry umiejscowiona została pomiędzy pierwszą, a drugą odsłoną serii, kiedy to Handsome Jack dopiero rozpoczynał swoją drogę do absolutnej władzy nad światem. Wykorzystuje do tego celu kierowaną przez gracza postać, która nieświadoma przyszłych konsekwencji realizuje kolejne podsyłane przez niego zlecenia, niejednokrotnie też ratując jego cztery litery z większych opresji. Nad resztą fabuły nie ma się co rozwodzić, ponieważ nigdy nie grała ona w serii pierwszych skrzypiec i nie inaczej jest tym razem. Kolejne questy pchają historię do przodu, odsłaniając przed graczem nowe lokacje i podnosząc poziom trudności walk.

Te doczekały się pewnych usprawnień z racji zmniejszonej grawitacji na Elpisie i sekcji pozbawionych życiodajnego tlenu. Pomocy upatrywać należy w zestawach OZ Kit, które oprócz dawki powietrza oferują również czasową modyfikację parametrów postaci, jak choćby zwiększenie siły strzału, szybkości, czy też wydłużenie skoku. Dzięki temu walki zyskały odrobinę świeżości, angażując graczy do wypróbowania nowych taktyk i zmuszając do eksploracji map w każdym możliwym wymiarze.

rec-bl-tp-s.05

Sama kampania nie należy do najdłuższych, jednak jej pełne ukończenie wraz z zadaniami pobocznymi może wyrwać z życiorysu kilkanaście godzin. Twórcy nie zapomnieli oczywiście o kooperacji zarówno lokalnej (splitscreen tylko dla posiadaczy konsol), jak i online. Zabawa z żywymi towarzyszami broni jest przednia i stanowi jedną ze składowych sukcesu serii. W trakcie podróży zwiedzimy surowe księżycowe kaniony, bazy najemników, stacje kosmiczne i kilka innych urokliwych miejscówek. Na różnorodność lokacji znaną z drugiej części jednak nie ma co liczyć.

Same mechanizmy odpowiedzialne za strzelanie nie przeszły żadnych modyfikacji – oprócz celnego oka i szybkiego kciuka, uzależnione są również od statystyk postaci, a także rodzaju dzierżonego oręża. Wszystko jest zgodne z zasadą, że im dalej w las, tym lepsze pukawki wypadają z ustrzelonego truchła. Wrogowie nie dysponują przesadnie wysokim współczynnikiem IQ i dosyć ochoczo wystawiają się na serie ołowiu (tudzież jako nowinka w serii laserów), z rzadka próbując flankować gracza. Ich siła często kwi w ilości i przesadnie dopakowanym pasku zdrowia, co wymusza na grającym zabawę w nieustanne grindowanie.

rec-bl-tp-s.03

Unikatowość serii została ostatnio zachwiana przez umiejscowioną w podobnym przedziale czasowym premierę Destiny od Bungie. Produkcja ojców Halo jest po części zbudowana według podobnych zasad, jednak wzbogacona o znane z MMO zespołowe rajdy. Dodatkowo o sile Destiny stanowi czerpiący z kanonów sci-fi klimat, podczas gdy produkcja 2K Australia w tym aspekcie nie wybija się znacząco względem poprzednich odsłon serii. Jest wesoło, ładnie, do zwiedzenia czekają spore połacie terenu a do znalezienia gazyliony broni i innych łupów, jednak to wszystko robiliśmy już wielokrotnie w przeciągu ostatnich pięciu lat.

rec-bl-tp-s.01

Takie same uczucia mam względem oprawy Bordlerlands: The Pre-Sequel, która nie doczekała się żadnych istotnych usprawnień. To wciąż nieśmiertelny Unreal Engine 3 podciągnięty cell-shadingowym filtrem. Z jednej strony jest na czym oko zawiesić, z drugiej natomiast nazbyt rozmazane tekstury i momentami chwiejący się framerate potrafią niemiło rozczarować. Podobnie jak trochę zbyt mocno stonowana kolorystyka Elpis, tak inna od mieniącej się kolorami Pandory, że momentami aż przygnębiająca. Co do dźwięku, to muzyka zgrabnie uzupełnia się z akcją, a głosy aktorów jak zwykle dobrane zostały niemalże perfekcyjnie.

rec-bl-tp-s.06

Rozważając wszelkie „za” i „przeciw” z ulgą mogę stwierdzić, że pomimo zmiany dewelopera i przeoranej formuły, gra w Borderlands: The Pre-Sequel w dalszym ciągu sprawia masę satysfakcji. Nie ma co ganić programistów 2K Australia za asekuracyjne podejście do tematu, bo większa ingerencja w kod mogłaby zaburzyć dopracowywaną przez lata i chwaloną niemal przez wszystkich mechanikę zabawy. Szkoda, że w ogólnym rozrachunku gra jest odrobinę mniejsza od chociażby Borderlands 2, a krajobrazy Elpis są zbyt monotonne i zdecydowanie mniej różnorodne. Czy warto zatem zainwestować w Pre-Sequel? Posiadacze dwóch poprzednich odsłon, którzy wciąż odczuwają głód zbieractwa nie powinni się zastanawiać – otrzymają tu to samo, tylko osadzone w odrobinę innych realiach i z częściowo osłabioną grawitacją. Jeśli jednak szukacie tytułu, który oprócz celnego oka umożliwi Wam również zabawę w osobliwych klimatach sci-fi połączoną z rozwojem statystyk bohatera, to oczy swoje skierujcie w kierunku Destiny – gry zdecydowanie świeższej w swojej konwencji i oferującej kapitalną zabawę w grupie. Niemniej produkcja 2K Australia nie powinna zniknąć z orbity Waszych zainteresowań, bo to tytuł, w który po prostu trzeba zagrać.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Komiksowa oprawa z niekiedy absurdalnym poczuciem humoru, tony zbieractwa i nietuzinkowe postacie.
Momentami przycinająca animacja i czasem odczuwalna monotonia, połączona z uczuciem z serii "gdzieś już to widziałem".

Komentarze