Ocena: 9,0
Plusy:
+ ta gra, to jeden wielki plus
Minusy:
- dlaczego baterie w padach tak krótko trzymają…?
Steven Spielberg robi grę na Nintendo Wii! Kiedy usłyszałem tego newsa, moje serce zabiło żywiej. No nareszcie. Oczyma wyobraźni ujrzałem akcję, przygodę, romans i Bóg wie co jeszcze. Nareszcie nikt nie będzie śmiał się z nowej konsolki Ninny. Nareszcie zaczynamy odchodzić od łatki „zabawki dla dzieci”. A potem dowiedziałem się, że faktycznie Spielberg robi grę na Wii, ale będzie to gra o budowaniu i rozwalaniu wież z klocków i będzie nosiła wiele mówiący tytuł Boom Blox. Ręce mi opadły.
Euforia ulotniła się ze mnie jak powietrze z przekłutego balonu. Jednak zostajemy przy zabawce dla dzieci. Budowanie i niszczenie wież z klocków. Tragedia…
Kiedy otrzymałem egzemplarz recenzencki Boom Blox, odpaliłem go bez zbytniego entuzjazmu. Wybrałem tryb zabawy i zacząłem grać. Skończyłem w momencie, gdy baterie w Wiilocie odmówiły posłuszeństwa. Na szczęście nie były to świeże baterie…miały już trochę przebiegu, więc odpuściły mi w miarę szybko.
Jenga na ekranie…
Boom Blox to czysty obłęd w pozytywnym sensie. Gra jest niezwykle prosta. Na ekranie widać konstrukcję złożoną z różnych klocków. Konstrukcja ta wcale nie musi być jednolita. Mogą to być stojące osobno wieżyczki, lub inne budowle. Na owych budowlach porozmieszczane są błękitne kryształki. Zadaniem gracza jest jak najmniejszym wysiłkiem sprowadzić wszystkie kryształki na ziemię. Banalne, czyż nie? Jak się okazuje, wcale nie do końca.
Cel jest znany, a jak wyglądają środki, którymi można go wypełnić? Gracz ma do dyspozycji piłkę do rzucania w klocki, bądź „własną rękę”, którą może owe klocki z newralgicznych miejsc usuwać. Do tego napotka na swej drodze różne rodzaje klocków. Są klocki zwykłe, które uderzone spadają na ziemię. Są klocki niezniszczalne, których niczym ruszyć się nie da. Są bomby, które eksplodując rozwalają spory obszar, rozrzucając klocki wokół. Są „znikacze”, które trafione po prostu przestają istnieć. Są tez elementy „chemiczne”, które gdy wejdą w kontakt z innym przedstawicielem swojego gatunku wywołują spore eksplozje. W takim to „przyjaznym” środowisku przyjdzie graczowi walczyć o kryształki i punkty.
Jak już wspomniałem, cel jest prosty. Sprowadzić wszystkie kryształki na ziemię, używając jak najmniejszej liczby „ruchów”. W tym celu należy najpierw bardzo dobrze przeanalizować jak wygląda budowla, którą musimy zniszczyć, jakie klocki użyto do jej budowy. Wydedukowanie miejsc, których trafienie spowoduje największe zniszczenia jest jak się domyślacie niezbędne dla pomyślnego wykonania zadania.
Cel…Pal!
No dobra, mamy budowlę, różne rodzaje klocków i jakieś kryształki. Co teraz? Jak już wspomniałem, do dyspozycji gracza jest piłka do rzucania lub ręka do wyciągania. Jako, że gra ukazała się na Nintendo Wii, jasnym jest, że do zabawy używamy Wiilota. Najpierw wskazujemy klocek, który jest naszym celem i dla ułatwienia, blokujemy na nim przyciskiem celownik. Następnie wykonujemy szybki gest ręką, naśladujący rzut piłką (lub delikatnie wyciągamy klocek ze swojego miejsca, jeśli akurat operujemy „ręką”) i obserwujemy efekty podjętych działań.
Efekty zawsze są niezwykle ciekawe. Budowle chwieją się, klocki spadają, eksplodują, rozsypują się po wszystkich kątach planszy. Nie można tu pominąć faktu, że fizyka zaimplementowana w grze jest co najmniej rewelacyjna. Klocki reagują niezwykle realistycznie na uderzenia, przechyły czy inne tego typu rzeczy. Cięższe konstrukcje, przewracają lżejsze, wytrącone z równowagi klocki przewracają się. Jest świetnie. Przyznam jednak, że są momenty, kiedy ta kapitalna fizyka doprowadza do białej gorączki. Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że pomimo idealnie wymierzonego rzutu, który niszczył całą budowlę, nie udawało mi się strącić wszystkich kryształków. Powód okazywał się banalny. Otóż, niekiedy, kryształek zatrzymywał się na innych leżących klockach, rozrzuconych wokoło. Nie dotykał ziemi, więc nie był liczony jako strącony. Nie był to żaden błąd gry, po prostu zwykły pech połączony ze świetnym działaniem fizyki.
Mocna ręka, czy mocna głowa?
Wyglądać może, że wystarczy mocno rzucać, aby zwyciężać. Nie do końca jednak jest to prawdą. Zanim wykona się rzut, należy ostro pokombinować. Gdzie trafić, co stanie się później i jakie będzie to miało skutki.
Dodatkowo, oprócz strącania kryształków, można trafić na inne zadanie. Chodzi w nim o strącanie klocków oznaczonych punktami. Problem leży w tym, że pomiędzy klockami z punktami dodatnimi, są klocki z ujemnymi. Rzucać bądź wyciągać trzeba tak, aby spadały na ziemię tylko te plusowe. Czasem trzeba robić to niezwykle delikatnie, bez pośpiechu.
Boom Blox to gra niezwykle wyważona. Siła, precyzja, spokój i świetne rozeznanie w sytuacji. Oto klucze do sukcesu.
Klocki jakie są, każdy widzi.
Graficznie Boom Blox nie powala na kolana. Jest po prostu ładny i kolorowy. Zresztą muszę przyznać, że właśnie taka grafika jest do tej gry odpowiednia. Bez silenia się na cuda, po prostu ładna i funkcjonalna.
Z dźwiękiem też jest nieźle. Wszelkie odgłosy wypadają poprawnie. Niestety, muszę się przyznać, ze nie pamiętam muzyki. Pewnie jakaś była, ale nie zapadła mi w pamięć. Oczywiście, nie jest to wcale coś złego. Boom Blox przykuwa do telewizora grywalnością, a nie muzyką.
Klockowa samotność…?
Jasna sprawa, że taka gra jak Boom Blox nie może się obyć bez trybu gry wieloosobowej. Do zabawy przy konsoli wystarczy jeden Wiilot. Można bez przeszkód bawić się ze znajomymi w demolowanie klockowych budowli.
Oprócz rzeczy oczywistej, jaką jest wspólna gra, tytuł ten zawiera jeszcze jedną możliwość interakcji z innymi graczami. Mowa o tworzeniu własnych klockowych „zagadek” do rozwalenia i przekazywaniu ich innym graczom. Jak się pewnie domyślacie, w takiej grze zawartość tworzona przez samych graczy znacznie przedłuża jej żywotność. Trzeba mieć tylko podłączenie do sieci.
A może frytki do tego?
Baterie w Wiilocie wymieniłem bardzo szybko. Tylko po to, aby móc ponownie zanurzyć się w świat budowli z klocków. Boom Blox to gra niezwykle prosta, ale bajecznie wciągająca i grywalna. Zastanawiam się, czy trzeba było umysłu Stevena Spielberga, aby dojść do wniosku, iż najlepszą zabawę zagwarantują nam najprostsze rozwiązania. W zasadzie mało istotne, kto wpadł na ten pomysł. Dla graczy najważniejsze jest, że ktoś to zrobił i dzięki temu powstało Boom Blox. Gdyby można było mówić o killer app’ach na Wii, zapewne zaliczyłbym do nich Boom Blox. To gra nietuzinkowa, dająca tak ogromną frajdę, nawet starym, growym wyjadaczom, że aż trudno uwierzyć.
Wiem, że dla Boom Blox,nikt raczej Wii nie kupi, ale jeśli macie już tę konsolę, to musicie mieć też grę Stevena Spielberga. Po prostu musicie.