Ocena: 8,5
Plusy:
+ oprawa wizualna nadal potrafi zaskoczyć
+ walki z Big Sisters
+ poprawione „hackowanie” maszyn
+ wspaniały tryb Multiplayer
Minusy:
- powielanie kilku schematów
- brak większych zmian
- lekkie spadki animacji
Gdy po raz pierwszy usłyszałem o BioShocku, byłem lekko zszokowany. Wszystko przez to, że zapowiadał się na duchowego spadkobiercę System Shock 2, który dość mocno utkwił w mojej pamięci. Dopiero, gdy ujrzałem screeny i koncepcję tej gry, zrozumiałem, iż twórcy zaprowadzą mnie do miejsca, gdzie wszystko jest zupełnie inne.
Rapture zostało zbudowane na potrzeby ludzi w połowie XX wieku, na dnie oceanu. Owa metropolia miała być utopią dla tych, którzy planowali robić rzeczy sprzeczne z przekonaniami, wpajanymi całej społeczności przez setki lat. W tym miejscu nikt nie musiał się tłumaczyć ze swojej pracy, cenzura nikogo nie obowiązywała, zaś odpowiedzialność za swoje czyny mogli ponieść jedynie ich wykonawcy. Oczywiście, taki świat nigdy nie pozostanie nietknięty; wystarczył jeden incydent, aby cały czar prysnął. Zagłada Rapture rozpoczęła się w momencie, gdy udało się odkryć substancję ADAM w nieznanym dotąd gatunku ślimaka morskiego. To właśnie ona całkowicie zmieniła utopię w prawdziwy chaos, który nieliczni chcieli kontrolować. Dzięki ADAMowi ludzie zyskiwali nadzwyczajne „moce”, takie jak wytwarzanie prądu, ognia, lodu czy też zdolność telekinezy. Wszyscy zapragnęli tej substancji, niestety, okazała się ona o wiele silniejsza, niż jakikolwiek narkotyk, a niosła za sobą nie tylko zmiany fizyczne, ale i psychiczne. W taki oto sposób powstały Splicery – dawni mieszkańcy Rapture, których jedynym celem jest zażywanie ADAMu. W bardzo krótkim czasie populacja nowo odkrytych ślimaków praktycznie zniknęła, ale odkryto, iż w ludzkim ciele generuje się więcej tej drogocennej cieczy, jednak nikt nie widział jak ją wydobyć. Do tego celu stworzono „sierocińce”, gdzie modyfikowano ciała małych dziewczynek, aby umiały pozyskiwać ADAM z ciał Splicerów. Podwodna metropolia coraz bardziej chyliła się ku upadkowi, ale Andrew Ryan miał zupełnie inny plan. Założyciel tego miejsca popadł w konflikt z jednym z mieszkańców. Obydwaj panowie mieli zupełnie odmienne wizje dotyczące tej utopii, dlatego ich spór dotknął wszystkich bez wyjątku. W pewnym momencie wkracza Jack, który musi rozwikłać zagadkę tego tajemniczego miasta, jakim jest Rapture. Jeżeli chcecie te tajemnice poznać, to zachęcam do przejścia pierwszej odsłony, gdyż w BioShock 2 nie ma już Andrew Ryana, Jacka czy też Fontaina. Minęły dwa lata i cały bałagan, który pozostawił twórca metropolii, przejęła Doktor psychiatrii, Sofia Lamb.
Little Sister: Hello mr. Bubbles.
W części drugiej budzisz się jako Big Daddy, ale nie taki, jakiego mogliście znać. Tatusiek jest nazywany Subject Delta i pochodzi z serii alfa. Okazuje się, iż jest to prototyp – jeden z pierwszych, który został stworzony na potrzeby ochrony Małych Siostrzyczek – jednak stosunkowo różni się od wersji finalnych. Po pierwsze, jego pancerz jest lżejszy, dzięki czemu potrafi się szybciej poruszać. Po drugie, potrafi korzystać z plazmidów i broni palnej jednocześnie, no i najważniejsze: posiada własną wolę. Tylko co z tego, jeżeli jego zadaniem powinno być ochranianie Little Sister, której obecnie nigdzie nie ma? Na dodatek Sofia Lamb, która obecnie „rządzi w Rapture, cały czas obserwuje każdy nasz ruch i nie pozwoli, abyśmy odkryli chociaż część prawdy. Big Daddy nie ma zamiaru się poddać; na jego drodze staną nie tylko znane już Splicery, ale także Big Sisters. Dorosłe osobniki, dobrze opancerzone, zwinne i bardzo zabójcze, no i posiadające te same moce, co nasz bohater. Walka z nimi, to naprawdę niezłe wyzwanie, o ile nie gracie na Easy; a kiedy można je spotkać? Tego „nikt” nie wie, ale jak usłyszycie przeraźliwy krzyk, to oznacza, że zaraz nastąpi atak na waszą osobę. Czasu pozostanie niewiele, więc warto się dobrze przygotować. Nie chcąc wam spoilerować fabuły powiem jeszcze, że znajomość jedynki nie jest konieczna, bo historia zawarta w tym tytule jest odrębna, ale pamiętajcie, że to taka jazda na Rollercoaster: wysokość 2 metry, niby szybko i efektownie, a jednak czegoś brakuje.
4 studia i jedna gra…
BioShock 2 został stworzony przez cztery studia developerskie. W skład drużyny wchodzą: 2K Marin, 2K China, 2K Australia i Digital Extremes. Z początku sądziłem, że efekt finalny będzie daleki od pierwszej odsłony, którą uważam za genialną, ale mocno się myliłem. Współpraca tak wybitnych ludzi spowodowała, iż w moim napędzie znalazła się płyta z sequelem, którego żaden fan Rapture nie może się wstydzić. Zmiany dokonane w tej produkcji są raczej kosmetyczne, ale wprowadzają jakiś powiew świeżości do tego uniwersum. Zacznę od” hakowania”, które zmieniło zupełnie swoją postać. Teraz nie musimy układać jakichś dziwnych rur, aby płyn dotarł z punktu A do B. Zastąpiono to zwykłym wskaźnikiem, gdzie występuje kilka stref. Nas interesuje jedynie niebieska i zielona; ta pierwsza jest ważna, gdyż po zatrzymaniu strzałki na niej zostaniemy jakoś wynagrodzeni, zaś druga pozwoli nam na dalszy włam do danej maszyny. W innym przypadku zostaniemy potraktowani prądem, bądź włączy się alarm, a wtedy trzeba uważać na latające boty. Na dodatek, podczas „hakowania” gra się nie zatrzymuje, zaś my robimy wszystko w czasie rzeczywistym, więc nie zdziwcie się, jak ktoś was zaatakuje. Cieszy natomiast fakt, iż developer dodał do gry specjalne urządzenie, dzięki któremu możemy przejąć zdalną kontrolę nad jakąś maszyną. Dzięki temu, z łatwością poradzicie sobie z kamerami, które potem obrócą się przeciwko waszym wrogom.
Kolejną „nowinką”, jaką wprowadzili twórcy jest… jednoczesne korzystanie z plazmidów i broni palnej. Nie trzeba już nerwowo przeskakiwać z jednej ręki na drugą – teraz nic nie stoi na przeszkodzie, aby podpalić delikwenta i dobić go ze swojej „pukawki”. Ten motyw sprawdza się doskonale w walce i pozwala nam na ciekawsze manewry taktyczne podczas starć z takimi bestiami, jak Big Sister czy też „przypakowane” Splicery. Jeżeli zaś chodzi o asortyment, to plazmidy nie zmieniły się ani trochę – to zwykła kalka z pierwszej odsłony z tą różnicą, że teraz każdy z nich można ewoluować do trzeciego poziomu. Inaczej ma się sprawa pistoletów, ponieważ do wyboru mamy nitownicę, minigun, shotgun, wyrzutnię rakiet i harpun. Ten ostatni jest naprawdę ciekawy, gdyż wystrzeliwuje pociski, które przytwierdzają delikwenta do ściany. Potem można je odczepić i znowu z nich skorzystać, no chyba, że komuś podobają się takie „dekoracje”. Podobnie jak „mutageny”, nasze „giwerki” można nieco ulepszyć – służą do tego odpowiednie maszyny, którymi wykonujemy maksymalnie trzy przeróbki na danym sprzęcie. Na przykład taka nitownica po małym „upgradzie” podgrzewa naboje i dzięki temu nasz oponent szybko się podpali. Trzebanie trzeba wtedy dużo amunicji, aby wykończyć takiego słabeusza. Oprócz narzędzi do atakowania przeciwników, nasz Big Daddy zostanie wyposażony w kamerę video i teraz będzie kręcił filmiki z wrogami w roli głównej. Nie trzeba się męczyć z robieniem zdjęć; teraz wciskamy jeden przycisk, zaczynamy kręcić i automatycznie bohater wybiera inną broń. Od nas zależy, jakie „dziwactwo” sfilmujemy i ile za to punktów dostaniemy. Nagrody za najlepsze prace zostaną nagrodzone oceną „A”. Dzięki temu szybko otrzymamy ciekawe bonusy, a lepiej z nich nie rezygnować, gdyż są naprawdę bardzo przydatne podczas gry. Zapomniałbym o wiertle, w które nasz „kolos” jest wyposażony od samego początku. Możemy je rozkręcić i wwiercić się w oponenta – jednak zużywa przy tym paliwo – albo po prostu podejść i uderzyć go tym ciężkim żelastwem.
Opieka nad Little Sister
W pierwszym BioShocku mogliśmy uratować te małe istotki, bądź je „zharvestować”. Pierwsza opcja nie była tak opłacalna, gdyż dostawaliśmy za nią mniej substancji ADAM, ale za kilka takich gestów otrzymywaliśmy prezent w postaci misia, który zawierał jej już sporo. Nie zmienia to faktu, że najzwyczajniej w świecie można było pozbyć się „bachora” i zgarnąć cenny łup. Wybór należał tylko do gracza; w części drugiej sytuacja jest podobna, ale tym razem możemy się zaopiekować Little Sister. Wtedy ta „słodka” dziewczynka siedzi nam na ramieniu i podróżuje wraz z nami po Rapture, aż znajdziemy tzw. „anioła”, z którego będzie mogła wydobyć ADAM. Niestety, podczas wykonywania tego procesu trzeba się liczyć z tym, że chmara Splicerów zbiegnie się i zacznie atakować to „bezbronne” dziecko – no i tutaj wkraczamy do akcji. Jak na prawdziwego Tatuśka przystało, bronimy tego brzdąca za wszelką cenę; przecież nie możemy dopuścić do tego, aby ktoś zrobił mu jakąś krzywdę. Gdy już siostrzyczka zbierze wystarczająco dużo tej wspaniałej substancji, to znowu czeka nas wybór: czy „zharvestować” czy uwolnić – tutaj nie będę doradzał nikomu, jak należy postąpić.
Sprawy techniczne, czyli grafika i spadki animacji…
Wersja na PS3 potrafi czasami trochę zwolnić tempo, ale zdarza się to sporadycznie i nie wpływa za bardzo na rozgrywkę. Podobnie jak w jedynce, w opcjach jest taka funkcja, dzięki której sama gra nabierze płynności, ale czasami oprawa wizualna może ulec lekkiej deformacji. Osobiście nie przejmowałem się tym i grałem normalnie; sama produkcja wypada naprawdę dobrze i nie można się czepiać Unreal Engine 3, który nadal nieźle się trzyma. Lokacje są zaprojektowane bardzo dobrze – znajdziecie tam masę różnych elementów i nie można powiedzieć, że w Bioshock 2 jest lokacja, która nie została dobrze przemyślana. Cały czas patrzyłem na wszystko, będąc pod wielkim wrażeniem i do tej pory nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniale zaprojektowano Rapture. Zmiana developera nie zaszkodziła temu tytułowi ani trochę i powiem więcej: nowe spojrzenie na to podwodne miasto jest naprawdę wspaniałe. Szkoda tylko poziomów, w których poruszamy się pod wodą, gdyż wypadają one znakomicie, a my możemy je sobie jedynie pozwiedzać… i to by było na tyle. Stały się one zaledwie przerywnikami, pomiędzy jedną a drugą lokacją. Jeżeli chodzi o sprawę audio, to możecie być spokojni – za udźwiękowienie odpowiada ta sama osoba, co w oryginalnym BioShocku. Muzyka grająca podczas rozgrywki, to prawdziwe mistrzostwo świata i wspaniale buduje klimat tej produkcji – nic, tylko się wsłuchać i ruszać na podbój Rapture.
Multiplayer, czyli tryb, w którym zazwyczaj nie ma fabuły…
Z początku byłem bardzo sceptycznie nastawiony do trybu sieciowego w takim tytule. Przecież BioShock, to mistrz w klasie Singleplayer, po co więc pakować do niego Multi? Odpowiedź jest niezwykle prosta: bo można i tyle. No i wyszło jak wyszło, czyli bardzo dobrze. Za ten aspekt zabrało się studio Digital Extremes, które ma na koncie takie hity jak Unreal Tournament, więc chłopaki wiedzą, jak dobrze wykonać swoją robotę. Sama rozgrywka dla wielu osób nie wprowadziła nic nowego do tematu, ale jest tak dobrze dopracowana, że aż chce się grać. Na początku wybieramy jednego ze Splicerów, którym mamy chęć kierować. Poznajemy jego historię i dostajemy własny pokój. Możemy tam ubrać oraz wyposażyć naszego adwersarza, by potem ruszyć w bój. Następie wybieramy jeden z trybów, na przykład Capture the Sister, i naszym zadaniem jest odnalezienie małej siostrzyczki i doprowadzenie jej w bezpieczne miejsce. Podczas rozgrywanego meczu możemy korzystać z plazmidów i broni palnej, które wcześniej wybraliśmy w lobby. Ciekawostką są boty i maszyny, które można „hakować”, bądź zamieniać w pułapki – wtedy nasi oponenci mają duży problem, czy atakować was, czy te urządzenia. Same miejscówki pochodzą z pierwszego BioShocka, ale jeszcze przed tym, jak zostały zniszczone. Ja osobiście zostałem mile zaskoczony, bo nie spodziewałem się takiej niespodzianki – brawo dla twórców. Po za tym, w Multiplayerze został zaimplementowany system rozwoju postaci, bardzo popularny ostatnimi czasy. Zdobywamy punkty doświadczenia i patrzymy, jak nasz bohater rośnie w siłę.
Na koniec powiem tylko, iż BioShock 2 przerósł moje oczekiwania. Mimo czterech developerów, sama gra zyskała na tym i na dodatek dostała wspaniały tryb sieciowy. Może i nie wprowadza nic nowego i powiela trochę schematy, ale i tak prezentuje się znakomicie.