feat - assassins creed 3

Assassin’s Creed III – recenzja gry

Ocena: 7,0

Plusy:
+ ciekawa historia
+ Haytham Kenway
+ misje morskie
+ multiplayer

Minusy:
- błędy graficzne
- błędy w logice świata
- gra nie zachęca do wykonywania zadań pobocznych
- banalny mechanizm walki
- kiepskie mechanizmy SI
- w zasadzie to już piąty raz to samo w innej scenerii


Na tę chwilę gracze czekali od momentu ogłoszenia serii Assassin’s Creed jako trylogii. Oto pojawił się Assassin’s Cred III i Desmond Miles poznał wspomnienia kolejnego swojego przodka. Czy było warto czekać?

Przygody Desmonda we wspomnieniach przodków mają już pięć lat. Od czasu pierwszej odsłony, gra przeszła olbrzymią metamorfozę. Jedynka była czymś nowym, jednak koszmarna powtarzalność i schematyczność działań gracza zabijały tę grę. Wraz z dwójką nadeszła rewolucja. Nadal całość była powtarzalna, ale zarówno nowy bohater, jak i fabuła zrobiły z tej części grę rewelacyjną. Zwłaszcza Brotherhood dało serii niezwykłego kopa, lekko przyhamowanego przez Revelations. Assassin’s Creed III nie prezentuje takiego skoku jakościowego jak to, czego doświadczyliśmy między jedynką, a dwójką. Dostajemy trochę nowości, kilka rzeczy jest starych, a kilka zmodyfikowanych. Część z nich jest świetna, a część kiepska, ale całość nadal jest bardzo dobra.

Początek gry jest pewnym zaskoczeniem. Wcielamy się bowiem nie w Connora, o którym trąbił na lewo i prawo Ubisoft, a w Haythama Kenwaya. Po pewnym czasie zaskoczenie przerodziło się u mnie w swego rodzaju frustrację i stało się pierwszym minusem gry. Dlaczego? Otóż grając Haythamem cały czas pamiętałem o tym, że głównym bohaterem ma być Connor, więc nie wiązałem się z postacią, bo i po co. Cały czas kombinowałem, kiedy poznamy naszego półindianina, co psuło w jakiś sposób odbiór gry. Po kilku rozegranych misjach zacząłem się wkurzać, bo Haytham okazał się bardzo fajną postacią. Gość ma jaja, ciekawy charakter, podobają mi się jego odzywki i stosunek do życia. Kiedy w końcu doczłapałem się do Connora stwierdziłem po czasie, że jest on bohaterem nudniejszym niż Haytham i wolałbym chyba grać właśnie tym przodkiem Desmonda. No ale Ubisoft uznał, że poprowadzi narrację w taki właśnie sposób, przez co musiałem pozostać w skórze Connora.

Assassin’s Creed III przerzuca nas w okres, kiedy wybuchła rewolucja amerykańska. Co za tym idzie, obok standardowego konfliktu assassyni kontra templariusze, mamy też wielki konflikt zbrojny, w czasie którego kolonie brytyjskie w Ameryce chcą zyskać niepodległość. Oczywiście te dwa konflikty są sprytnie połączone, ale tego można się było spodziewać.

Umiejscowienie gry w tym konkretnym czasie i miejscu nieco zmienia teatr naszych działań. W poprzednich odsłonach większość czasu spędzaliśmy w miastach, śmigając po dachach budynków. Teraz będzie trzeba zmienić przyzwyczajenia. Miasta oczywiście są, na przykład Boston, czy Nowy Jork. Jednak nie ma już takiego nacisku na bieganie ponad ulicami. Wszystko z uwagi na wygląd zabudowy. Wszystko jest niższe niż to, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie odsłony. Brak wielkich budowli, strzelistych wież i tym podobnych atrakcji. Zabudowa jest bardzo oszczędna, a w dodatku ulice są dużo szersze, co utrudnia, a miejscami nawet uniemożliwia, przeskakiwanie z dachu na dach. Dlatego zwiedzając miasta, dużo więcej czasu spędzimy biegając po ulicach, niż po dachach. Jeśli ktoś lubi śmigać ponad poziomem gruntu, to będzie musiał przenieść się poza tereny zabudowane. A jest ich mnóstwo. Tak jak wcześniej to, co było poza miastami, pełniło raczej marginalną rolę w grze, tak teraz staje się głównym teatrem działań. Dzikie ostępy Ameryki Północnej, to naturalne środowisko Connora. Zamieniamy więc dachy na konary drzew i śmigamy po gałęziach, skałach, i innych naturalnych przeszkodach. Co ciekawe, pomimo że odległości, jakie czasem przyjdzie nam przemierzyć są całkiem spore, to z konia korzystać będziemy rzadko. Nie dlatego, że nie ma ich zbyt dużo, ale dlatego, że jazda konna została „trochę” zepsuta. Rumaki wszelkiej maści mają niezdrową tendencję do zacinania się na większości kamieni, pniaków, czy innych przeszkód. Znacznie wygodniej przebiec się po drzewach. A jeśli ktoś jest wybitnie leniwy, gra posiada zmodyfikowany system szybkiego przemieszczania się. Nie trzeba już szukać wejść do kanałów, czy tym podobnego ustrojstwa. Do wielu miejsc można dostać się „szybką podróżą” z dowolnego miejsca mapy. Oczywiście nie do każdego miejsca tak się dostaniemy, więc czasem trzeba się nabiegać.

Ale czy naturalne tereny to tylko bieganie? Nie. Można tam robić wiele rzeczy. Na przykład polować na zwierzęta. Dostajemy w tym celu specjalne narzędzia, czyli pułapki i przynęty. Tyle że korzystanie z nich niewiele daje – może poza koniecznością nabicia wyzwań w grze. Polowanie najlepiej przeprowadzić standardowo. Strzałą w głowę albo tomahawkiem przez grzbiet. Czasem jednak natkniemy się na grubego zwierza, który postanowi zapolować na Connora. Niedźwiedzie, dzikie koty – te stworzonka nie należą do tych, które łatwo zabić. No dobra, należą, bo walka z nimi sprowadza się do poprawnego wykonania QTE, które zawsze zaczynają się kółkiem, a kończą innym klawiszem. Jak zwierz duży, to QTE trzeba powtórzyć. Tyle, że nie stanowią one rzeczywistego wyzwania i na dłuższą metę nudzą.

Inna specyfika terenu działań zmusza do nieco innego podejścia do zadań. Dostaniemy teraz więcej skradania się i śledzenia niż poprzednio. Pomimo tego, ze nie można biegać po dachach, jest dość prosto, gdyż Connor potrafi schować się za rogiem i ostrożnie zza niego wyglądać. Dodatkowo, od zauważenia naszego bohatera do wszczęcia alarmu, zwykle mija kilka sekund. Pozwala to schować się za rogiem, czy za skrzynią i „zmylić” wroga. Podobnie działa ukrywanie się w trawie, czy krzakach. Te naturalne kryjówki zwykle są tak rzadkie (w sensie gęstości, a nie częstotliwości występowania), że nasz bohater w krzykliwym stroju jest widoczny z daleka dla każdego średnio spostrzegawczego człowieka. Tylko że strażnicy, którzy potrafią stanąć kilka centymetrów od niego do takich ludzi nie należą. Oni go po prostu nie widzą. Choć może to nie błąd, a instynkt. Może wiedzą, że jak go nie zobaczą, to mają szanse dotrzeć do domu na kolację. A gdy tylko zainteresują się kolesiem w dziwnym kapturze, który udaje, że jest kamieniem, to skończą gdzieś z dodatkowym otworem w ciele. Tak czy inaczej, takie ich zachowanie irytuje.

Wkurza też system walki, który nie zmienił się w zasadzie od AC II. Chociaż nie, lekko się jednak zmienił. Niestety, na gorsze. Pomimo iż dostajemy mnóstwo nowych i ciekawych zabawek, to zestaw startowy, czyli łuk i tomahawk, są zabójczo skuteczne i ten fakt nie zachęca do rozbudowy arsenału. Zwłaszcza, że walka to nadal festiwal kontrowania ciosów przeciwnika. I tym razem jest chyba jeszcze łatwiej niż w dwójce. Znaczniki „uwaga atakuję” są widoczne z kilometra, a czas na reakcję dłuży się jak poniedziałek w pracy na kacu. Trochę to denerwuje, bo nie licząc sytuacji, w których wykrycie kończy misję, nie ma sensu się starać być niezauważonym. Bez problemu da się wyrżnąć tych, którzy stoją między nami, a celem zadania. Bardziej wygląda to wtedy jak Barbarian’s Creed.

W grze jest mnóstwo rzeczy do roboty. Obowiązkowe tony znajdziek, zadania poboczne związane z zarządzaniem gildią Assassinów, rozbudowa siedziby i okolicznej wioski, rzemiosło, wspomniane już polowania, zadania dla różnych frakcji, czy misje morskie. Z tej nieco skróconej listy na uwagę zasługują dwie rzeczy. Pierwsza to rozbudowa siedziby i wioski, wraz z wykonywaniem zadań i sprowadzaniem nowych mieszkańców. Co ważne, nie jest to zwykłe „wykonam misję i dostanę kowala”. Zagłębiając się w te zadania poznajemy życie tych ludzi. Dowiadujemy się o nich wielu ciekawych rzeczy i bierzemy udział w czymś większym, niż tylko nakłonieniu kowala do zamieszkania w naszej wiosce.

Druga sprawa to misje morskie. W pewnym momencie gry zyskamy własny statek, którym będziemy mogli wyruszyć na morze. Zabawa w kapitana statku jest naprawdę dobrze zrobiona, począwszy od sterowania okrętem, aż po bitwy morskie. Statek można oczywiście ulepszać, co znacznie ułatwia morskie wojaże. Jest to chyba jedyne w grze ulepszanie sprzętu, na które warto wydać gotówkę.

W przypadku tak otwartej i – nie bójmy się użyć tego sformułowania – olbrzymiej gry, ważne jest podejście do zabawy. Trzeba wiedzieć, czy gra wymusza na graczu zagłębianie się w te wszystkie poboczne zabawy, czy też nie. Assassin’s Creed III zachowuje się na tym polu według mnie nieco dziwnie. Misje poboczne nie są wymagane do zakończenia gry. To oczywiście dobrze, ze gra nie zmusza nas do polowań, szukania piórek, czy odbijania wszystkich fortów, jeśli nie mamy na to ochoty. AC III świetnie sprawdza się nawet wtedy, gdy sprowadzimy go jedynie do rozgrywki fabularnej i zajmiemy zadaniami pchającymi grę do przodu. Z drugiej jednak strony, nie robi w zasadzie nic, aby zachęcić nas do zagłębienia się w tym olbrzymim worku możliwości, jakie czekają tuż obok głównej ścieżki. Zupełnie inaczej, niż miało to miejsce w świetnym Brotherhood, czy nawet Revelations (choć w tym drugim już nieco mniej). Często miałem wrażenie, ze gra pokazuje mi możliwości, a potem mówi „Widzisz ile możesz zrobić? Tylko po co się będziesz męczył, skoro i tak nic specjalnego Ci to nie da”. Dziwne.

To, co mnie zdziwiło jeszcze bardziej, to ewolucja silnika graficznego. Od części pierwszej minęło pięć lat, więc to, co dostaliśmy powinno być dużo lepsze. I w większości przypadków jest. Tylko dlaczego do finalnej wersji przedostało się tyle błędów graficznych i bzdur. Niektóre postacie w cut-scenkach mówią bez otwierania ust, co chwilę można zaobserwować częste w czasach rewolucji amerykańskiej zjawisko lewitującej broni. Pomimo iż śnieg leżący na ziemi podaje się prawom fizyki (zostają ślady i takie tam), to ten leżący na gałęziach zachowuje się jak warstwa cementu, a nie śniegu – biegnąc po gałęziach nie strącimy na ziemię nawet jednego płatka. Co więcej, gałęzie nie zdradzają najmniejszej ochoty do uginania się pod ciężarem Connora. Wiem, że to półindianin i w dodatku assassyn, a wszystko dzieje się w Animusie, ale jakaś spójność mogłaby być zachowana. Przecież nawet nie trzeba by było aktualizować zachowania strażników, w reakcji na spadający z drzew śnieg. Oni i tak są maksymalnie przygłupi i nie reagują na oczywiste sygnały. Nie rozpoznają podejrzanego kolesia nawet kiedy ten zeskakuje z kościoła do tego malutkiego wozu z sianem tuz przed ich nosem. Jest więc ładniej i z większa dbałością o szczegóły, jednak gdzieś bokiem wyłażą błędy, których moim zdaniem być tam nie powinno. Czyżby oznaka niedbałości?

Zapomniałbym: oprócz gry dla jednego gracza, jest jeszcze tryb wieloosobowy. Pograłem i według mnie jest co najmniej tak dobrze, jak ostatnio. A miejscami nawet lepiej. Doszły nowe tryby zabawy, mamy oczywiście nowe postaci, dopasowane do czasu i miejsca akcji. Zabawa naprawdę jest przednia. Co prawda nie byłbym sobą, gdybym nie znalazł i tu czegoś, co mnie denerwuje. Jest taka jedna rzecz, a mianowicie system ostrzegania przed prześladowcami i informujący o bliskości ofiary. Opiera sie on na odgłosach odpowiednio szeptów i bijącego serca. Obie te rzeczy są dość ciche w porównaniu do reszty odgłosów. Kiedy gram późnym wieczorem i w nocy (to w zasadzie jedyne momenty „dnia” kiedy mogę zasiąść do konsoli) mam przyciszony telewizor, aby nie budzić rodziny. No i wtedy nie słyszę tych „zbliżeniówek”. A gdy zrobię głośniej, by je słyszeć, reszta odgłosów potrafi obudzić umarłego. Niestety nie mam słuchawek na dość długim kablu, aby grać wygodnie na PS3.

Muszę przyznać, że ciężko mi podsumować Assassin’s Creed III. Z jednej strony, to bardzo dobra gra. Ma ciekawą fabułę, niezły multiplayer, sporo możliwości w trybie dla jednego gracza i na swój sposób wciąga. Ma też nowe elementy, których w poprzednich częściach nie było. Z drugiej jednak strony oferuje tych nowości niewiele i nie naprawia tego, co aż się prosiło o poprawę, czy zmianę. Do tego dorzuca kilka błędów (mniejszych i większych) oraz niespójności w logice świata gry. W większości opiera się na tych samych schematach i rozwiązaniach co, poprzedniczki (choć nie ma się co dziwić, bo w większości były to rozwiązania dobre). Tyle, że to już piąta gra z rzędu, która na nich bazuje. I zaczyna to już powoli nużyć.

Tak czy inaczej, fani serii na pewno kupią, a ludzie, którzy nie grali w poprzednie części i tak nie mają tu czego szukać. Poznawanie historii Desmonda i walki między assassynami i templariuszami od AC III to tak, jakby poznawać przygody Froda, zaczynając od Powrotu Króla.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze