Ocena: 5,0
Plusy:
+ przystępna cena
+ ciekawe tryby single i multi
Minusy:
- zero własnej inwencji twórczej autorów
- błędy techniczne
Halo na sterydach z nielegalnego laboratorium farmakologicznego
Wydana dwa lata temu w wersji pudełkowej (sic!) gra Section 8 była słaba. Tylko tyle lub aż tyle można powiedzieć na jej temat. Nastawiona na rozgrywkę multiplayer gra TimeGate Studios całkowicie zignorowała samotnych graczy, dla których jedyną rozrywką pozostawało strzelanie do botów o inteligencji pijanego leminga. Na domiar złego stylistyka gry nachalnie kojarzyła się z pewną serią opowiadającą o Johnie 117 i innych Spartanach. Czas jednak sobie spokojnie płynął i tytuł zniknął w czeluściach cyfrowej otchłani. Dziś nawet ciężko znaleźć go na sklepowych półkach, choć miejsce na Section 8 powinno raczej znaleźć się w koszu obok filmów DVD za 5 złotych.
Mijają dwa lata i widmo grozy ponownie majaczy na horyzoncie. Section 8 Prejudice, kontynuacja poprzedniego „hitu” TimeGate, przypuszcza desant na spokojne połacie XBOX Live Marketplace. Autorzy obiecali poprawić błędy poprzednika i ponownie zdobyć serca fanów Halo. Posypali głowy popiołem i brzydząc się chciwością (jeden z siedmiu grzechów głównych) sprzedają swe nowe dzieło w cenie 15 dolarów amerykańskich (1200 punktów MS). Gwoli przypomnienia, cena pudełkowego poprzednika była wyższa w dniu premiery, niż np. Halo 3 O.D.S.T., które ukazało się w przybliżonym okresie. Czy tym razem się udało?
Mamy silnik, czas na podbój świata
Unreal Engine 3 to technologia, którą od 2006 roku możemy podziwiać w wielu tytułach. Niektórzy z tą technologią radzą sobie lepiej (EPIC), inni gorzej (reszta). Może lekko przesadziłem, ale prawdą jest, że najlepiej UE3 okiełznali jego twórcy, pozostali zaś, w tym m.in. BioWare i Square-Enix, potrzebują małych korepetycji. Mimo wszystko, po dziś dzień, wspomniany silnik graficzny jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej widowiskowych narzędzi programistycznych. Jak poradzili sobie z nim twórcy Section 8 Prejudice? Średnio na jeża. Z jednej strony mamy szereg widowiskowych efektów, jak np. rozmycia krawędzi ekranu, ciekawie zrobione niebo i efekty atmosferyczne, ale w porównaniu z Gears of War 2, czy też Bulletstorm recenzowany tu tytuł wypada słabo. Z drugiej jednak strony mówimy tutaj o grze z cyfrowej dystrybucji, a na tym rynku konkurencji zbyt dużej nie ma. Największe zarzuty mam jednak do wizji artystycznej. Praktycznie zero własnej inwencji twórczej. Zagłębiając się w rozgrywkę nie raz przecierałem oczy ze zdumienia, ponieważ takiej częstotliwości dejavu nie zaznałem nigdy w życiu. Wszystko gdzieś już było. Całkiem interesująca sekwencja desantu na pole bitwy przypomina starego MDK. Oczywiście z lekka ładniej wykonana, ale to już było. Przemierzane krajobrazy nieodparcie kojarzą się z Halo, zaś żeby dodać temu stwierdzeniu dramatyzmu nadmienię tylko, że ich poziom wykonania porównywać wypada z dwiema pierwszymi odsłonami przygód Master Chiefa. Czyli cofamy się do poprzedniej generacji konsol. Projekty postaci? Tutaj mamy swoisty koktajl. Wrzucamy do blendera Marcusa Fenixa z Gears of War i wspomnianego już szefa wszystkich szefów z Halo. Włączamy zasilanie i miksujemy kilka minut. W realnym świecie z kielicha pociekłaby czerwona breja z kawałkami metalu. W świecie twórców Section 8 Prejudice efektem takiego eksperymentu jest odziany w znany już (kolejne dejavu) kombinezon i hełm z charakterystyczną szybką jegomość o gabarytach Mariusza „Dominatora” Pudzianowskiego. Powiem krótko. W grach cenię przede wszystkim oryginalność. Nie tylko w kwestii rozrywki, bo tu zbyt wiele nowego wymyślić się nie da, ale także w sferze artystycznej. Tutaj, mówiąc delikatnie, plagiat plagiatem plagiat pogania. Rozumiem, że stylistyka gier Call of Duty, Medal of Honor i Battlefield będzie zbliżona, bo wszystkie osadzone są w podobnych realiach. W wyścigach samochodowych także grafika może być bliższa realizmowi lub nie. Ale proszę szanownych twórców – science-fiction daje szerokie pole manewru. Stworzenie własnego uniwersum wymaga sporego nakładu pracy, przynosi jednak efekty w postaci wyników sprzedaży. Wspomnę chociażby Mass Effect, czy też dwie wymieniane już wcześniej gry, ze wskazaniem tej sponsorowanej przez literkę H. Dlatego oprawa graficzna tego tytułu, choć technicznie trzymająca dobry poziom, jest dla mnie delikatnie mówiąc kpiną. Za to ocena leci w dół.
Kolejne oczko odejmę za dźwięk. A w zasadzie za kolejny, wyjątkowo „zabawny inaczej” dowcip producentów. Animowanym scenkom towarzyszy głos narratora i występujących w nich postaci. Skąd to wiem? Ponieważ wyświetlanym na dole napisom towarzyszy informacja, kto właśnie wygłasza daną kwestię. Na ekranie widać twarz, której usta składają się do ruchu i produkują kolejne napisy na dole. I kolejne. A później inne usta otwierają się i napisy informują nas, że te usta rzeczywiście należą do innej osoby. A w głośnikach cisza jak makiem zasiał. Brakuje tylko akompaniamentu fortepianu i plansz z dialogami. Całość powinna zostać zapowiedziana przez pana Stanisława Janickiego. Kto ma więcej lat niż „…dzieści”, ten powinien wiedzieć, o kim mowa. Siląc się na powagę wspomnę tylko, że owa cisza w głośnikach jest błędem technicznym gry i spowodowana jest ustawieniem języka w menu konsoli na inny, niż angielski. Prawdę mówiąc, nie chce mi się nawet grzebać w opcjach systemowych przed każdym uruchomieniem gry. Dziwne natomiast jest to, że kilka miesięcy po premierze twórcy w dalszym ciągu nie poprawili tej irytującej usterki. Szkoda, bo czas na klepanie dodatków mają, natomiast problem tych dziwnych ludzi, którzy wybierają sobie język polski (i inny, którego nie znał Shakespeare) w swej konsoli ich nie interesuje. Nic dodać, nic ująć. Muzyka w grze jest obecna. Odgłosy wystrzałów i wybuchów też. O ich jakości niech świadczy fakt, że napisałem o nich w zasadzie wszystko.
Zagraj To Jeszcze Raz, Sam
Film z Woody Allenem i Diane Keaton nie był na szczęście kolejną z inspiracji twórców Section 8 Prejudice. Pasuje natomiast do kolejnych kilku zdań, które poświęcę rozgrywce. Muszę z żalem przyznać, że ta okazała się całkiem strawna, wobec czego etap naśmiewania się z TimeGate Studios mogę uznać za zakończony. Oczywistym jest, że nowości w gatunku zbyt wielu tu nie uświadczymy, ale pretensji do autorów mieć za to nie powinniśmy. W gatunku FPS-ów wymyślono już w zasadzie wszystko, więc równie dobrze o brak oryginalności posądzać mógłbym takie ekipy, jak Bungie, Infinity Ward czy DICE. Nie zrobię tego, bo gry sygnowane ich logiem to prawdziwe perełki. W recenzowanej grze także nie uświadczymy zbyt wielu nowych elementów, ale gra się przyjemnie. Oryginalnie prezentuje się automatyczne namierzanie celów, wspomniany już wcześniej desant na pole bitwy i odrzutowy plecak, który oprócz funkcji latania, przyspiesza nasze ruchy na lądzie. Poprawiono także główny mankament poprzednika, czyli żenująco nudny tryb dla jednego gracza. Tym razem mamy już fabułę (przeplataną niemymi przerywnikami), w miarę wyrazistych bohaterów i rozbudowane misje. Odpieranie ataków wroga na bazę, ochrona statków, misję snajperską z towarzyszem broni (Modern Warfare? Ależ skąd!). Kampania starczy na kilka godzin i zabierze nas w wiele różnorodnych miejsc.
Multiplayer to kilka wariantów walki drużynowej. Standardowy Conquest, w którym zdobywamy wraże fortyfikacje. Swarm, czyli delikatna kalka (znowu?) Hordy z Gears of War i Firefight z Halo. Tryb wieloosobowy przewidziano dla maksymalnie 32 graczy i wynik taki jest w pełni satysfakcjonujący. Szkoda tylko, że chętnych do gry nie znajdziemy znowu aż tylu, by o każdej porze dnia i nocy wskoczyć bezstresowo do zabawy. Mimo wszystko i tak jest lepiej niż dwa lata temu, bo wtedy serwery opustoszały kilka miesięcy po premierze.
Cóż mogę jeszcze dodać? Mam niemały dylemat. Oprawa, a w zasadzie jej styl drażni mnie niemiłosiernie. Osobiście mam nadzieję, że autorzy porzucą te niezbyt oryginalne uniwersum i stworzą coś ciekawszego. Mimo tych wiader pomyj, które wylałem powyżej, gra się całkiem przyjemnie. Problem jest jednak taki, że 1200 punktów MS to całkiem sporo, a okazji do ich wydania w usłudze XBOX Live Marketplace jest bez liku. Dla fanów pierwszoosobowych wyrzynek tytuł może okazać się natomiast miłą i w miarę tanią rozrywką, choć na trwałe w masowej świadomości graczy się nie zapisze. Jak miło ze strony Microsoftu, że co roku dają mi okazję powrotu do świata Halo. O Section 8 Prejudice zapomniałem szybko. Master Chiefa nie zapomnę nigdy.