Ocena: 7,0
Plusy:
+ intrygująca, z lekka surrealistyczna oprawa wizualna
+ nawiązanie do kanonu science fiction i gier z epoki 8-bitów
+ długość rozgrywki
Minusy:
- na dłuższą metę lekko nużąca
- nierówny poziom trudności
Gry, jako młode medium, często postrzegane są jako mało ambitny zjadacz czasu. Porównywanie branży elektronicznej rozrywki z innymi przedstawicielami sztuki wizualnej, jak chociażby film czy malarstwo, uznawane bywa często za przejaw braku gustu. Na szczęście z zero-jedynkowej otchłani coraz częściej wyłaniają się produkcje zadające kłam teorii, jakoby to gry nie powinny być uznawane za ambitne projekty artystyczne. Takim bez wątpienia jest Insanely Twisted Shadow Planet, za którego warstwę wizualną odpowiedzialny jest znany w środowisku komiksowym Michel Gagne. Więcej informacji na temat tego ciekawego projektu znajdziecie w recenzji, do której lektury zapraszam.
Old school
Założenia Insanely Twisted Shadow Planet są proste, a ich tradycja sięga około dwudziestu lat wstecz, do zamierzchłej epoki 8 bitów. Najprościej tytuł ten sklasyfikować jako „grę labiryntową” (ciężko uwierzyć, ale kiedyś taki gatunek rzeczywiście istniał). Jako pilot jednoosobowego latającego spotka przemierzamy tunele wewnątrz tytułowej Szalenie Wykręconej Cienistej Planety (wiem, brzmi to niewiarygodnie głupio, dlatego cieszę się bardzo, że tłumaczenia na nasz rodzimy język angielskich tytułów gier jest zjawiskiem marginalnym). Planeta jest swoistym labiryntem korytarzy i ślepych zaułków, jednak orientację znacznie ułatwia automatycznie aktualizowana mapa, dzięki której wiemy, czy odwiedzane przed momentem miejsce było już wcześniej eksplorowane. Wzorem klasycznych poprzedników, także tutaj dostęp do niektórych obszarów jest zablokowany i dopiero po zdobyciu odpowiednich modyfikacji naszego statku możemy tam się dostać. Podsumowując, zwiedzanie labiryntów i „lizanie” ścian stanowi sedno rozgrywki w Insanely Twisted Shadow Planet, chociaż dla grających przewidziano kilka miłych urozmaiceń, które utrudniają klasyfikację gatunkową recenzowanej tutaj gry.
Szare komórki w tymczasowym odwrocie
Wycieczkę po planecie utrudniają nam przedstawiciele lokalnej fauny i flory. Na drodze staną nam rozmaite wypustki skalne, strzelające macki, rosiczko-podobne rośliny, nietoperze czające się pod sufitem i szereg innych atrakcji czyhających na nasze życie. Rozprawić z nimi możemy się za pomocą działka pokładowego, w którego posiadanie wchodzimy na początku gry. System ostrzeliwania się zapożyczono z nieśmiertelnego Geometry Wars Retro Evolved, w którym to lewy analog odpowiada za poruszanie się statku, natomiast prawym wskazujemy kierunek strzału. Żeby nie było zbyt łatwo, każdy z przeciwników wymaga obrania innej strategii. Jedni błyskawicznie atakują z ukrycia, inni nacierają zasłaniając się chitynową tarczą. Trafiają się też osobniki starające się połknąć nasz spodek w całości. Na przeszkodzie stanie nam także ukształtowanie terenu oraz zasypane korytarze, przez które utorujemy sobie drogę za pomocą między innymi piły tarczowej, czy też rakiet. Chwilą odpoczynku dla zdrętwiałego na spuście palca są momenty, w których mamy możliwość zabawy fizyką. Przenoszenie kamieni i zabawa w przeciwwagę to najprostszy z przykładów. Wysilić szare komórki będziemy także musieli w trakcie batalii z bossami, którzy z ledwością mieszczą się na ekranie. Na każdego z nich trzeba znaleźć sposób, korzystając chociażby z ukształtowania terenu. Insanely Twisted Shadow Planet to gra czerpiąca garściami z klasyki i w sprytny sposób mieszająca współczesne gatunki. Rozgrywka jest ciekawa, a zdobywane po drodze dodatkowe umiejętności zmuszają do ponownego odwiedzenia znanych już lokacji, na których zróżnicowanie także nie można narzekać. Zwiedzimy podziemne tunele, akwedukty, gorące wulkaniczne regiony, czy chociażby tereny zasypane śniegiem.
Kończąc wątek poświęcony założeniom gry, warto wspomnieć o trybie multiplayer. Nazwany przez twórców tryb Lantern Run polega na współpracy graczy w trakcie ucieczki przed nadciągającym z lewej strony ekranu zagrożeniem. Poruszamy się w prawo i transportujemy tytułową latarnię. Co kilka chwil jesteśmy zatrzymywani przez zastępy wrogów lub przeszkodę terenową, musimy odstawić ładunek i jak najszybciej poradzić sobie z utrudnieniami. Gra ocenia odległość, jaką uda nam się pokonać. Nie mogło oczywiście zabraknąć list wyników graczy z całego świata, wobec czego łatwo możemy stwierdzić, czy nasz wynik jest dobry, czy raczej powinniśmy skupić się na trybie dla jednego gracza.
Stranger in the strange land
Oprawa Insanely Twisted Shadow Planet robi spore wrażenie przede wszystkim dzięki genialnym projektom graficznym. Wspomniany na wstępie Michel Gagne jest niezwykle ceniony za swój charakterystyczny styl, który w grze widoczny jest od pierwszych minut. Styl, który bardzo trudno przyrównać do czegokolwiek. Na myśl przychodzi mi właściwie tylko czarno-białe Limbo, chociaż w recenzowanej tu grze kolorów mamy pod dostatkiem. Innym skojarzeniem są filmy Tima Burtona lub Eda Wooda, w dużej mierze ze względu na projekty latających spodków. Wszystko z czym mamy tu do czynienia, wydaje się trochę dziwne i obce. Muzyka stanowiąca tło naszej wyprawy przypomina produkcje s-f z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Podobne wrażenie robią efekty dźwiękowe, które towarzyszą naszym działaniom. Całość akcji obserwujemy w standardowym dla ośmiu bitów widoku, czyli w tak zwanym „od boku”, jednak kamera potrafi robić efektowne zbliżenia i oddalenia kadru. Pośród współcześnie wydawanych tytułów, najbliższym kuzynem dla I.T.S.P. jest wydany na konkurencyjnej platformie PSN Pixeljunk Shooter.
Summa summarum
Ciężko jednoznacznie ocenić produkcję studia Shadow Planet. Dla osób takich jak niżej podpisany, który z grami ma styczność od ćwierćwiecza (jak to dziwnie, a zarazem dumnie brzmi), tytuł wydawać się może świetnym powrotem do przeszłości. Esencja prostoty i grywalności podana w odświeżonej formie przypomniała mi, dlaczego potrafiłem spędzić przed czarno-białym telewizorem w drewnianej obudowie kilka godzin dziennie. Niestety młodszych graczy odstraszyć może prostota rozgrywki i wkradająca się ukradkiem monotonia, która na dłuższą metę może uśpić grającego. Tej drugiej grupie sugeruję sprawdzenie dema, lub dawkowanie sobie Insanely Twisted Shadow Planet w małych dawkach. Tak zręczne połączenie eksploracji, strzelania i logicznych zagadek nie trafia się zbyt często. Pomimo ogólnie pozytywnego wrażenia, spotęgowanego wyśmienitą oprawą, muszę jednak stwierdzić, że do perfekcji zabrakło kilku czynników. Przede wszystkim wspomniana wyżej nuda wywołana zbyt długą zabawą obniża ocenę o punkt w dół. Czasami także poziom trudności w trakcie walk z bossami może zniechęcić mniej wytrwałych graczy. Osoby z łezką w oku wspominające czasy Atari 800XL (ewentualnie Commodore C64) mogą do końcowej oceny dodać jedno oczko. Dla pozostałych stawiam cyferkę, z którą po boiskach angielskiej Premier League biegał mój ulubiony piłkarz (poeta, aktor, filozof, malarz – niepotrzebne skreślić), czyli Eric Cantona. Mocna siódemka.