feat - splatters rec

The Splatters – recenzja gry

Ocena: 6,0

Plusy:
+ ciekawy pomysł
+ atrakcyjna forma
+ dobry sposób na odreagowanie ciężkiego dnia

Minusy:
- idea bliższa smartfonom, niż konsolom stancjonarnym
- nie wszyscy dadzą się wciągnąć w wir zabawy


Sukces odniesiony przez Angry Birds uświadomił mi, jak prosty pomysł potrafi przerodzić się w wielomilionowy interes. To nie jedyny taki przypadek. Było World of Goo, Super Meat Boy i przede wszystkim Minecraft (zadebiutował na XBLA w maju). The Splatters to kolejny przykład gry, której zasady można streścić w kilku krótkich zdaniach. Chodzi tutaj przede wszystkim o jak najefektowniejszy zgon na ekranie telewizora. Brzmi to może z lekka makabrycznie, ale słodka stylistyka wszystko łagodzi. Tytułowi bohaterowie to galareto-podobne stworzenia, których skłonności samobójcze popychają do coraz to nowych aktów samounicestwienia. W chwili śmierci Splattersi eksplodują i wylewa się z nich kolorowa ciecz, która bardziej przypomina różne warianty soków owocowych, niż krew. Oczywiście w całym tym zamieszaniu musi być jakiś cel, jest więc i w tej grze. Celem są rozmieszczone na planszy bomby, a jedynym sposobem na rozbrojenie niewypałów jest zalanie ich płynem. Nietrudno się domyślić, że ów płyn to „zawartość” sterowanych przez gracza samobójców.

Zaczynam czytać cały dotychczas napisany tekst i czuję się jak scenarzysta jakiegoś absurdalnego skeczu. Pomysł na rozgrywkę rzeczywiście jest oryginalny, choć stanowi wypadkową produkcji pokroju Worms, czy wspomnianych na początku Angry Birds. Na oczyszczenie z bomb czeka sporo plansz, których zaawansowana konstrukcja wymusza stosowanie rozmaitych strategii. Pierwszą wymaganą czynnością jest wskazanie kierunku, w którym Splatter zostanie wystrzelony. Impet kinetyczny w połączeniu z przeszkodą na drodze owocuje pęknięciem bohatera i uwolnieniem jego wilgotnej zawartości na najbliższe otoczenie. Ot i cała filozofia. Na szczęście podstawową rolę odgrywa tutaj fizyka – zarówno obiektów stałych, jak też cieczy. Z mechanizmami rozgrywki zapoznani będziemy w trybie Become a Talent, gdzie nauczymy się podstaw na dwunastu prostych planszach. Opanowanie zmiany kierunku lotu i efektownego „rozpryskiwania się” w powietrzu to absolutne minimum, jakie potrzebne będzie na późniejszych etapach. Kolejne dwa tryby: Combo Nation i Master Shots to już kwintesencja zabawy, oraz arcytrudne wyzwania. Czego wymagają od nas twórcy? Przede wszystkim potrzebna jest spora doza myślenia i przewidywania efektów swych działań. Znajomość elementarnych praw fizyki też byłaby mile widziana, podobnie jak zręczność i koci refleks. Krótko mówiąc, wszystkiego po trochu. Stopień skomplikowania łamigłówek rośnie wraz z postępami, lecz warto zwrócić uwagę na jeden mały szczegół. W The Splatters nie ma jedynej słusznej drogi do sukcesu. Metod na usuwanie bomb jest wiele i tylko od gracza zależy, którą wybierze. O tym, która z nich jest najlepsza, decyduje system ocen. Podsumowuje on skuteczność, widowiskowość i przede wszystkim minimalizm w podjętych działaniach. Pomimo krótkiego stażu na rynku, gra skupiła już wokół siebie całkiem sporą grupę wirtuozów, którzy swoimi dokonaniami dzielą się poprzez Splatter TV, dostępne w menu głównym gry. Opcja ta pozwala także na nagrywanie własnych dokonań i dzielenie się nimi ze światem zewnętrznym, a trzeba uczciwie przyznać, że jest co nagrywać.

Efektowne rozbryzgi przedstawione są w zwolnionym tempie, a kamera dokonuje bezlitosnych zbliżeń, na których widać, że graficy solidnie przyłożyli się do swojej pracy. Nie ma co liczyć na wyjątkowe projekty graficzne, bo bohaterowie wyglądają jak „kolorowe ekskrementy” z dolepionymi twarzami. Mają jednak swój urok, podobnie jak poziomy, na których dokonują beztroskich aktów samozagłady. Uznanie wzbudza przede wszystkim animacja. Wszystko ładnie się rozrywa, rozlewa, gnie i przecina. W towarzystwie przyjemnych, choć infantylnych dźwięków i takiej też muzyki.

Muszę stwierdzić, że ocena The Splatters zabiła mi sporego ćwieka. Z jednej strony to wciągająca i poprawnie zrealizowana produkcja, której niestety bliżej do tabletów, niż konsol określanych mianem current gen. Poziomy zaliczane często w kilkanaście sekund i forma, która idealnie sprawdziłaby się na dotykowych ekranach, nie pozwala mi na wystawienie zbyt wysokiej noty. W przeniesionym ze smartfonów Fruit Ninja autorzy dodali sterowanie Kinectem i zabieg ten idealnie sprawdził się na X360. Tutaj niestety zabrakło takiego decydującego czynnika, który zmusiłby mnie do poświęcenia grze wielu godzin. Angry Birds na dużych ekranach PC też traci większość magii, którą emanuje na małych wyświetlaczach, a The Splatters to gra o takim samym „ciężarze gatunkowym”. Sugeruję zatem zapoznanie się z wersją demonstracyjną, która może, ale nie musi, przekonać do wydania 800 MSP.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Komentarze