Ocena: 9,0
Plusy:
+ grafika
+ japońskie dialogi
+ system walki
+ Rachel
+ długa rozgrywka
+ AI wrogów
Minusy:
- praca kamery mogłaby być lepsza
- wpadki z otwieraniem drzwi w trakcie walki
Bardzo często można zagrać w grę przekonwertowaną z jednej platformy na drugą. Zwykle są to przeniesienia z konsoli na PCta, lub w drugą stronę. Ewentualnie ze starszej konsoli jednej firmy, na jej nowszy odpowiednik. Ninja Gaiden Sigma, jest również przeniesieniem. Tyle, że nieco bardziej ciekawym. Przeniesiono ją z Xboxa, na Playstation 3. Ciekawa rzecz, czyż nie?
Zanim zacząłem grać w wersję na PS3, najpierw zasięgnąłem co nieco informacji w temacie wersji oryginalnej, aby choć trochę być w stanie ocenić jak wyszło przeniesienie. I porównując to, czego się dowiedziałem, z tym co zobaczyłem, wyszło, że nie jest to zwykłe przeniesienie gry z jednej platformy na drugą.
Ninja Gaiden Sigma opowiada dość prostą historię. Jej głównym bohaterem jest Ryu Hayabusa, ninja, który przeszedł najbardziej wyszukane treningi, a na dodatek dzierży w dłoniach legendarny miecz. Jakby tych wszystkich wspaniałości było mało, jego klan strzeże w ukrytej wiosce w górach potężnego ostrza zwanego Dark Dragon Blade. Ostrze to jest tak potężne, że już sam fakt trzymania go w ręku zamienia właściciela w potężną i bezlitosną istotę. Jak można się domyślić, jeśli ktoś chroni taki przedmiot, to po to, aby nie dostał się on w łapy tych złych. Ale musi się on w nie dostać, bo inaczej nie było by z czego robić gry. Tak jest i w tym przypadku. Wioska Hayabusa zostaje splądrowana i spalona przez niejakiego Doku, który zabiera miecz dla swojego pana. Tym samym Ryu dostaje świetny pretekst, aby ruszyć przed siebie zostawiając za sobą tylko ciała tych, którzy nieopatrznie próbowali go zatrzymać.
Ninja Gaiden Sigma, to oczywiście szybka gra akcji. Jakże mogłoby być inaczej, gdy wcielamy się w postać Ryu Hayabusy, który jest obeznany w sztuce ninjitsu, macha na lewo i prawo kataną i znaczy swój szlak krwawym tropem? Przez większą część czasu spędzonego przy grze będziemy walczyć. Ciąć mieczem, lub dwoma, rzucać shurikenami, szyć z łuku, a nawet posługiwać się tajemnymi sztukami. Nie myślcie jednak, że walka to zwykły masher. Tu nie da się daleko zajść wciskając na oślep przyciski odpowiedzialne za ciosy i mając nadzieję, na sukces. Wszystko za sprawą diablo sprytnych przeciwników. Choć ci pierwsi nie grzeszą pomyślunkiem, to jednak im dalej w las, tym więcej czerwonych kapturków. Wrogowie nie zachowują się jak przeciwnicy w filmach karate, gdzie pomimo iż jest ich siedmiu na jednego bohatera, to atakują grzecznie po kolei dając się wyrżnąć. Tu atakują grupami, a dodatkowo w późniejszych etapach jeden z nich potrafi przełamać blok Ryu, aby inni mogli go wypatroszyć. Dodatkowo pamiętajcie, że Hayabusa to ninja. Potrafi on znacznie więcej niż zadać tylko dwa ciosy na krzyż. De facto w pewnym momencie dostajemy do dyspozycji taki ogrom ciosów, że gra przypomina chodzone mordobicie (a właściwie mieczobicie). Combosy z wariantami na niemal każdą broń, jaką potrafi się posługiwać nasz bohater sprawiają, ze w czasie walki zaczyna się myśleć co i kiedy nacisnąć, zamiast mashować guziki jak szaleni. Jego umiejętności akrobatyczne sprawiają, że zupełnie inaczej wygląda sprawa wykorzystania pola walki na swoją korzyść. Jasne, że można odskoczyć, albo przeturlać się na bok. Ale można też odbiec od wrogów po ścianie, lub z rogu pokoju wyskoczyć na jego środek odbijając się po drodze od ścian. Walka zaczyna przypominać układ gimnastyczny, a nie chlastanie mieczem na wszystkie strony.
Pomimo iż jest to gra walki, zadbano też o elementy do myślenia. Nie jest to nic wielkiego, ponieważ zagadki, jakie napotkamy w grze sprowadzają się do znalezienia jakiegoś przedmiotu w jednym miejscu i zaniesieniu go gdzie indziej. Mimo wszystko czasem trzeba zastanowić się na chwilkę nad czymś więcej niż tylko nad kwestią kogo i kiedy trafić.
Ryu Hayabusa nie jest w Ninja Gaiden Sigma sam. Gracze na PS3 dostali bonus w postaci pięknej i dobrze wyposażonej (w broń i umiejętności) Rachel. Postać ta pojawiała się w wersji Xboxowej jedynie w cut-scenkach. Na PS3 dostała całe trzy własne rozdziały, które całkiem sprawnie wpasowują się w całą historię. Co sympatyczne, Rachel nie jest tylko kobiecą formą Ryu. Choć można znaleźć podobieństwo w ruchach tych dwóch postaci, to jednak styl walki Rachel jest zupełnie inny. Podczas gdy Hayabusa bazuje na szybkości, zwinności i swoim ostrzu, to Rachel jest nieco wolniejsza i przebija się przez zastępy wrogów olbrzymim młotem.
Póki jestem jeszcze przy walce, to wtrącę dwa słowa o tym, co w tego typu grach jest nieodzowne. Walki z bossami. W NGS bossów uświadczymy oczywiście w kluczowych momentach gry i zawsze są to walki niezapomniane. Nie tylko dlatego, że są trudne jak diabli. Nie tylko dlatego, że na każdego bossa trzeba znaleźć ten jeden dobry sposób. Ale również dlatego, że bossowie zapierają dech w piersiach gdy się pojawiają. Zostali zaprojektowani naprawdę rewelacyjnie i z rozmachem.
Tak gładko przeszliśmy do spraw technicznych, czyli grafiki i dźwięku. Grafika jest prześliczna. Osoby, które widziały pierwowzór zapewne „lekko” oniemieją, widząc jaką metamorfozę przeszedł ich pupil. Gra wygląda absolutnie oszałamiająco. Obszary po jakich się poruszamy, animacja i modele postaci, dokładnie wszystko.
Dźwięk też nie odbiega od wysokich standardów. Dodatkowo gra dostaje u mnie plusa, za możliwość włączenia japońskiego dialogu. Tak jak w przypadku Genji, tak i tutaj można w opcjach nakazać grze, aby wszystko co jest mówione, było mówione po japońsku. Napisy i cały HUD oczywiście zostają po angielsku, ale klimat gry idzie automatycznie wysoko w górę.
Pod koniec recenzji czas oczywiście na rozprawienie się z niedociągnięciami gry. W trakcie zabawy przeszkadzały mi trzy rzeczy.
Pierwszą była kamera. Nie wiem dlaczego, ale kiepska praca kamery jest w tego typu grach niemal tradycją. To tak, jakby istniało porozumienie nakazujące twórcom, psucie gry marną kamerą. Nie jest ona tragiczna, ale i tak trzeba jej często pilnować. Na szczęście można nią sterować używając prawego analogu, ale to i tak straszna krzywda, zmuszać gracza do korygowania jej położenia w trakcie gry. Raz zdarzyła mi się też dość ciekawa sytuacja. Podczas walki w zamkniętym pomieszczeniu, kamera ustawiła się tak, że aby widzieć walczących, gra musiała usunąć sporą część tekstur z ekranu. Kiepsko to wyglądało.
Sprawa kolejna to przycisk odpowiadający za tak banalną sprawę jak otwieranie drzwi. Jest to ten sam przycisk, który w trakcie walki odpowiada za standardowy cios. Domyślacie się czym to grozi? Jeśli nie, to spróbujcie walczyć przy drzwiach. Nie ma nic bardziej irytującego, niż przejście do innej lokacji w trakcie walki. Na szczęście nie zdarzało mi się to zbyt często, ale kilka razy mnie to trafiło.
Jest jeszcze jedna rzecz. Może nie tyle niedociągnięcie, co śmiesznostka. Gdy Ryu wykorzystuje swoje tajemne umiejętności i rzuca czar, można zwiększyć jego moc. Dokonuje się tego potrząsając Sixaxisem. Strasznie to głupawo wygląda, nawet żona zapytała mnie raz, czy pad mi się zepsuł.
Pomimo tych niedociągnięć, o których napisałem powyżej, Ninja Gaiden Sigma jest grą świetną. Jest w niej coś magicznego, co przyciąga i nie pozwala od niej odejść. Dodatkowo jak na grę akcji jest dość długa. 19 rozdziałów, to niezły wynik jak na siekankę. Decydując się na recenzję NGS, „odrzuciłem” Darkness’a i muszę przyznać, że nie żałuję wyboru, pomimo iż ta druga pozycja jest też hitem. Co więcej, jak napisałem na początku, nie jest to zwykłe przeniesienie. Posiadacze PS3 mogą cieszyć się sporymi nowościami, jak na przykład możliwością wcielenia się w Rachel, czy nowym wyborem broni dla Ryu. Dlatego też mogę z czystym sumieniem napisać. Kupujcie i grajcie. Ninja Gaiden Sigma jest przykładem na to, że gry na PS3 nabierają rozpędu i niedługo nikt już nie powie, że nie ma w co grać.