Ocena: 8,0
Plusy:
+ Aerosmith
+ nieco łatwiejsza
+ to wciąż Guitar Hero
Minusy:
- niektórym może być nie w smak to, że gra oparta jest tylko o utwory Aerosmith
- czasem zbyt łatwa
- brak kilku kawałków
Można było się tego spodziewać. Seria Guitar Hero doczekała się pierwszej odsłony poświęconej konkretnemu zespołowi. Początek nowego trendu, czy pojedynczy wyskok? Zobaczymy. Na razie odjeżdżamy ze Stevenem Tylerem i Joe Perrym. Oto Guitar Hero: Aerosmith.
No Surprise
Jak się zapewne domyślacie GH: Aerosmith bazuje na kawałkach Powietrznych Kowali. Nie oznacza, to, że innych w grze się nie uświadczy. Oczywiście, że zagramy też utwory innych zespołów, ale Aerosmith ma oczywiście przewagę. W trakcie kariery w każdym „rozdziale” gramy pięć utworów. Trzy z nich to kawałki Aerosmith, dwa innych zespołów. Dla oddanych fanów zespołu znaczenie może mieś umiejscowienie poszczególnych rozdziałów gry. Pierwszy to Nipmuc Regional High School gdzie odbył się ich pierwszy występ. Jest też na przykład Max Kansas City czy występ wzorowany na show w przerwie meczu Superbowl, gdzie chłopaki wystąpili razem z N-Sync.
Kariera zawiera ogółem 31 utworów podzielonych na 6 rozdziałów. Rozdział szósty ma sześć kawałków, gdyż dorzucono do niego bitwę gitarową z Joe Perrym. Oprócz tego gracz ma możliwość odblokowania dodatkowych 10 utworów, tym razem granych tylko przez Aerosmith lub samego Joe Perry’ego, co razem daje nam 41 utworów, przy których można katować wiosło.
Pandora’s Box
Skoro już mowa o liście utworów. Fani Aerosmith na pewno mają swoje oczekiwania. Chcieliby zobaczyć na niej konkretne utwory. Czy zadowoli ona wszystkich, tego nie wiem. Sam mam mieszane uczucia. Choć znalazły się na niej takie kawałki jak Walk this way (grane razem z Run DMC i przez sam zespół), czy Rag Doll, Love In Elevator i Livin’ on the Edge, to jednak zabrakło mi kilku „pewniaków”. Gdzie na przykład I Don’t Want to Miss a Thing, albo Crying, czy Amazing? Nie ma. Nie ma też kilku starszych hitów jak na przykład Dude Looks Like a Lady, albo Janie’s Got a Gun. Trochę szkoda. Mam nadzieję, że pojawią się jako piosenki do pobrania, za przystępną cenę.
Rag Doll
Graficznie Guitar Hero: Aerosmith nie odbiega daleko od części trzeciej serii. Graficy skupili się na odtworzeniu postaci Stevena Tylera i Joe Perry’ego, jednak zrobili to w tej komiksowej konwencji, która charakteryzuje tę grę. Daje to całkiem ciekawy efekt, zwłaszcza mając na uwadze mimikę wokalisty Aerosmith. Animacja całkiem sprawnie oddaje zachowanie zespołu na scenie.
O dźwięku raczej nie ma co wspominać w przypadku gry, która w zasadzie cała bazuje na utworach muzycznych…prawda? Kawałki grane są porządnie i wszyscy fani będą na pewno świetnie przy nich się bawili. Tu nie ma miejsca na ściemę.
Walk This Way
Technicznie i grywalnościowo, Guitar Hero: Aerosmith jest tą samą grą, co GH III: Legends of Rock. No może z niewielkimi wyjątkami. Walka z bossem jest tylko jedna. Ponadto nie jestem pewien jak to jest z poziomem trudności. Easy, jest zdecydowanie zbyt łatwy. Tak samo zresztą jak kolejne poziomy. Osoby, które grały w Legends of Rock na pewno zauważą, że GH: Aerosmith jest dużo łatwiejsze niż poprzedniczka. Zakładam, że nie jest to wynikiem tego, iż Joe Perry jest mało wymagającym gitarzystą. Mimo wszystko niekiedy bywa nudno, choć są też utwory, gdzie nagle zaczynałem zastanawiać się nad doszyciem sobie kilku dodatkowych palców. Albo przynajmniej dołożeniem stawów w tych, które już mam.
Poza tymi dwoma rzeczami mamy w zasadzie to samo co w poprzedniczce. Rytmiczne wciskanie kolorowych przycisków na kontrolerze, szarpanie struny, młócenie Whammy Bar’em aby wyciągnąć więcej punktów na długich nutach. Ładowanie Star Power i uwalnianie energii celem podwojenia zdobyczy punktowej. Nic się nie zmieniło. Co właściwie nie dziwi, bo nie zmienia się tego, co jest dobre.
Livin’ on the Edge
Guitar Hero: Aerosmith to gra dość ciężka do jednoznacznej oceny. Jako kolejny tytuł z linii Guitar Hero jest świetna. Daje masę zabawy i nie odrzuca od telewizora. Jednak ma też pewną cechę, która z jednej strony jest ogromnym plusem, a z drugiej tak samo wielkim minusem. Jak pewnie się domyślacie jest to fakt oparcia jej o utwory Aerosmith. Są ludzie, którzy kochają ten zespół, albo po prostu lubią go słuchać. Dla nich będzie to plus. Ale są też tacy, którzy Stevena Tylera i spółki po prostu nie mogą słuchać. Myślicie, że kupią tę grę? Raczej nie. Jednak Powietrzni Kowale mają tak liczną rzeszę fanów, że raczej nie da się źle wyjść na tym tytule.
Mnie gra się bardzo spodobała, bo i bardzo lubię to co grają Aerosmith. Dla mnie zasługuje to na 8,5. Jednak bezstronnie zjadę o pół punktu, żeby uwzględnić gusta tych, którzy po prostu raz na jakiś czas słuchają takiej muzyki. Mimo wszystko, nadal czekam na Guitar Hero: AC/DC