Ocena: 3,5
Plusy:
+ pomysł na klimat steampunk
+ ciekawe akrobacje bohaterów
Minusy:
- SI przeciwników
- budowa poziomów
- sterowanie w trakcie walki
- zniszczony kapitalny potencjał
- grafika
- dźwięk
- i cała reszta
Co moglibyśmy dostać, gdyby połączyć Wojnę Secesyjną z robotami i ideą Steampunk? Moglibyśmy dostać kawał świetnej gry, która mogłaby być strzelanką, albo RPG, a nawet strategią. Mogłaby tam być niezła fabuła, fajne lokacje, ciekawe postacie. Brzmi zachęcająco, prawda? Niestety, zamiast tego dostaliśmy Damnation.
Damnation to właśnie Wojna Secesyjna w realiach Steampunk. Władzę nad Ameryką przejmuje niejaki Prescott. Udaje mu się ta sztuka dzięki robotom, wielkim karabinom i tajemniczemu serum, które daje jego żołnierzom nadludzką siłę. Jak się domyślacie ktoś musi go powstrzymać, a tym kimś jest gracz. Gracz, który wciela się w Hamiltona Rourke, członka gangu rebeliantów, który ma duże mięśnie i nosi duże giwery.
Historia banalna aż do bólu. Można by powiedzieć, że w trzecioosobowej strzelance, nie trzeba nic bardziej wydumanego. Niestety, to nie jest kwestia tylko prostego przedstawienia konfliktu. W całej tej historii w zasadzie nic nie trzyma się kupy. Mamy wiele całkiem niezłych części składowych, ale na złożenie ich w ciekawą całość zabrakło już albo umiejętności, albo chęci. Brak wyjaśnień, brak tego czegoś głębszego. Prescott jest zły, my jesteśmy dobrzy, a po prerii ganiają brzydkie roboty i tyle. W trakcie gry pojawiają się jakieś dziwne cut-scenki, jakieś fotografie, artykuły w gazetach, tylko że na dobrą sprawę nic nie tłumaczą. Za prostą historią, idą kolejne proste rzeczy.
Gra podzielona jest na kilka etapów, w trakcie których zadaniem naszego bohatera i jego towarzyszy, jest dostać się z punktu A do punktu B, eliminując po drodze wrogów. Pojawiają się jednak pewne problemy. Po pierwsze wrogowie nie występują na całym obszarze etapu. Zwykle gracz przez jakiś czas spokojnie przemieszcza się do przodu, aby trafić na miejsce, w którym znajduje się grupa do odstrzelenia. Po eliminacji zagrożenia, kolejny kawałek drogi jest spokojny. I tak aż do końca etapu.
Jeśli już trafiamy na wrogów, to człowiek miałby nadzieję, na jakąś naprawdę ciekawą akcję. Niestety poziom inteligencji naszych przeciwników, jest tylko nieco wyższy od tego, jaki prezentują kukły na strzelnicy. Różnica sprowadza się do tego, że kukły nie potrafią strzelać i są trochę bardziej nieruchome. Naszym oponentom zdarza się zmieniać magazynek na widoku. Nieważne, że obok jest ściana za którą można się schować. Oni są twardzi. Da radę zdjąć dwóch patrolujących gości, strzałami w głowę ze snajperki. Fakt, że kolega nagle traci głowę, nie jest ani trochę alarmujący dla drugiego z pary czujnych strażników.
Kolejna rzecz, to sama konstrukcja poziomów. Są one zbudowane tak, aby gracz musiał wykorzystać akrobatyczne umiejętności bohatera. Rourke jest niezwykle wygimnastykowany, aż do granic absurdu. Jedna rzecz, to przeskoczyć przez rozpadlinę, czy podciągnąć się do okna na pierwszym piętrze. Chodzenie po gzymsach, to też mały pikuś. Ale już akcje jakie wykonuje podciągając się z jednego gzymsu na drugi, sprawiają, że zasługuje na przydomek Spiderman. No i robi to wszystko z dwiema giwerami na plecach, które są niemal tak wielkie jak on sam. Nic tylko pozazdrościć.
Jeśłi już wspomniałem o momentach walki i o akrobacjach, to trzeba wspomnieć o sterowaniu. Mamy tu w zasadzie dwa światy. Pierwszy to świat poruszania się i gimnastyki. W zasadzie wszystko tu działa dość dobrze. Łatwo się skacze, wygina i wyczynia najdziksze akrobacje, choć czasem coś nie załapie tak jak powinno i zamiast skoku na gzyms, mamy skok w 100 metrową przepaść. Tak samo w przypadku łączonych skoków, kiedy to Hamilton musi odbić się od jakiejś ściany, aby potem skoczyć gdzie indziej i złapać się czegoś. Kamera pracuje momentami chaotycznie i można się pogubić.
Drugi świat sterowania tyczy się walki. Tu jest tragedia. Osobiście nie lubię strzelać na padzie, ale są gry, gdzie takie sterowanie jest rozwiązane bardzo dobrze. Jest łatwe, precyzyjne i nie drażni. Damnation do takich gier zdecydowanie nie należy. Próba wycelowania w głowę ze snajperki, bywa czasem potwornie irytująca. Jednego z wrogów usiłowałem namierzyć około minuty, bo przeskok celownika był zbyt duży i nie mogłem ustawić się na jego głowie. Na szczęście nie ruszał się z miejsca, więc miałem czas. Udało mi się go zdjąć dopiero gdy sam przesunąłem się nieco w bok. Makabra. Również szybka walka, w trakcie której strzelamy „z biodra” przypomina bardziej walenie na oślep. Byle mieć karabin maszynowy i pluć non stop ołowiem. Może wtedy coś się trafi.
Czas na grafikę i dźwięk. Nigdy nie przypuszczałem, że będę narzekał na grafikę w grze na Xboxa 360, ale gdy w filmikach zobaczyłem piksele wielkości stodoły, zwątpiłem. Potem nie było lepiej. Koszmarne tekstury na otoczeniu, koślawa animacja i okazjonalnie chrupnięcia framerate. Toż to woła o pomstę do nieba. To przecież Xbox 360. Konsola, która dała nam Gears of War. To co zobaczyłem w Damnation powaliło mnie na kolana i wcale nie zrobiło tego „pozytywnie”.
Gwoździem do trumny (nie wiem tylko czyjej – mojej, czy gry) stał się dźwięk. Giwery klekoczą jak nie z tej bajki, kwestia voice acting to zupełna porażka. Myślę, że sam odegrałbym lepiej głos głównego bohatera, a i do reszty postaci złożyłbym lepszą ekipę głosów spośród swoich znajomych.
Nie będę pisał długiego podsumowania, bo nie kopie się leżącego. Jeśli do tego dodać informacje o zwolnieniu ekipy odpowiedzialnej za stworzenie Damnation, to mamy pełen obraz tragedii. Damnation, to po angielsku Przekleństwo i ten tytuł w pełni pasuje do owej gry. Trzymajcie się od niej z daleka.