Płyta główna: Asus Rampage V Extreme
Procesor: intel i7 6850k@ 4.4GHz
Pamięć: Corsair Dominator Platinum 8x8GB @ 2666MHz
Karta graficzna: Asus Strix GTX1080Ti OC Edition 11GB GDDR5X
Słuchawki: SteelSeries Arctis 7
Klawiatura: Logitech G910 Orion Spark
Mysz: SteelSeries Rival 700
SSD 1: Samsung 960 Pro 512 GB (NVMe)
SSD 2: Samsung 850 Pro 256 GB
HDD 1: Western Digital Black 1 TB
HDD 2: Western Digital Black 1 TB
HDD 3: Seagate Barracuda 2 TB
PSU: Corsair AX860i
System: Win10 x64
Wszystkie włochate uszy płynnie poruszały się i wyszukiwały źródła dźwięku bez straty jakości. FFXIV: Shadowbringers nie jest tytułem aż tak wymagającym, więc nie było problem granie nawet na najwyższych ustawieniach.
Final Fantasy jest znaną chyba każdemu graczowi serią. Pojawiło się kilka podejść do tematu gier MMO, czego chyba najlepszym przykładem było właśnie Final Fantasy XIV. Po ciężkim starcie SquareEnix zdecydowało się nawet zrobić reboot całego tytułu… Dzisiaj jednak skupimy się na najnowszym dodatku, czyli Shadowbringers.
Całą historia produkcji Final Fantasy XIV pokazuje, że nawet nieudany start można przekuć w sukces, a następnie wydać kilka dodatków i stworzyć produkcję wręcz kultową (polecam serial na Netflixie, który to obraca się wokół FFXIV). SE z FFXIV wyraźnie wie co robi, jaki jest plan i jaka powinna być realizacja, a dodatkowo nie waha się słuchać głosu fanów czy wyciągać wniosków z każdego pakietu rozszerzeń. Związane jest to jednak z pewnymi niedogodnościami…
Shadowbringers kontynuuje opowieść prowadzoną w Final Fantasy XIV, Heavensword i Stormblood. Innymi słowy: nie wskoczymy do samej przygody od razu. Musimy mieć odpowiednie tło fabularne, poziom, sprzęt. Jest to z pewnością minus dla nowych graczy, chociaż oni będą mogli podejść do rozgrywki ze świeżym spojrzeniem i jedną z nowych ras. A tych otrzymujemy dwie, obie przypisane do konkretnych płci. W ten sposób nowe postaci kobiece mogą zyskać królicze uszy charakterystyczne dla rasy Viera, natomiast postaci męskie będą koto-podobnymi bestiami z nowej frakcji Hrothgar. Nie każdemu będzie to zapewne pasować, chociaż ilość napotkanych Viera mówi sama za siebie. Owe nowe rasy też poprowadzimy w całej fabule od początku, co przełoży się na około 80 godzin gry, a i to przed samym Shadowbringers.
Mało tego! Final Fantasy XIV zamiast klas oferuje profesje zwane też „jobs”. Jest to nic innego jak zmiana nazewnictwa, bo są to specjalizacje postaci w konkretnych archetypach (jak tank, healer, DPS). Jednak samo podejście jest do tego bardzo interesujące i odświeżające dla gatunku. W przypadku Shadowbringers zostały dodane dwie specjalizacje, po jednej w archetypie tanka oraz zasięgowego DPSa. Są to odpowiednio Gunbreaker oraz Dancer. Szczególnie ta druga klasa jest nietypowa i zadziwiająca świeżością mechaniki, a dla niektórych może być zbyt blisko Barda, co z pewnością będzie dla niektórych dość mylące. Jednak po bliższym przyjrzeniu się dostrzegamy jak bardzo Dancer jest unikalny: klasa oparta jest bowiem o mini-gry (kroki taneczne) dające odpowiednie buffy lub zadające obrażenia. Mało? To znajdźcie jeszcze partnera do tańca (poważnie!), z którym będziecie współdzielić buffy nałożone przez wykonywane kombinację. Wszystko to w bardzo płynnym i dynamicznym, a przy tym i naturalnym flow.
Zazwyczaj nowe dodatki to znakomity okres, żeby dołączyć do orszaku fanów, wskoczyć w wir walki i tak dalej. Niestety, nie przy FF XIV… Produkcja ze SquareEnix zupełnie nie zachęca, żeby nowicjusze próbowali swoich sił. Owszem, są nowe rzeczy, rasy, profesje, a co za tym idzie odświeżenie stref startowych i więcej ludzi. Jednak… Ilość zawartości przytłacza. Nowy gracz poświęci mnóstwo czasu nim skuszony zapowiedziami Shadowbringers faktycznie dostanie coś z tej zawartości. Wyjątkiem będzie podjęcie decyzji o zakupie tak zwanych content skipów, czyli pakietów umożliwiających przeniesienie postaci na kolejny rozdział fabularny bez żadnego wysiłku. Byłoby to dobre rozwiązanie, gdyby jednocześnie podnosiło poziom… Jednak za to uproszczenie musimy zapłacić po raz kolejny. Wszystko to przy kosztach zakupu dodatku oraz stałego abonamentu do gry. Sam sklep z mikrotransakcjami wręcz przeraża, a nie tędy droga.
Wróćmy jednak do samego Shadowbringers. Fabuła jest tutaj bardzo nietypowa i już od początku zaskakuje. Otóż: jasność i światłość jest zła! Zgadza się: to co zawsze było uważane za dobre, w Shadowbringers pokazuje pazur i jest naszym głównym antagonistą (generalizując). Można się tutaj po części odwołać do japońskich wierzeń, gdzie właśnie biały to kolor śmierci i żałoby, nawet czuć to nawiązanie. W związku z takim obrotem spraw, nasze alter ego musi zwrócić się ku ciemności i zdobyć w sobie siłę na walkę z nowym wyzwaniem, a co za tym idzie przeżyć wiele interesujących przygód. Fabuła w Final Fantasy XIV: Shadowbringers jest po prostu Doświadczeniem. Zgadza się, przez wielkie D. Jest to jedna z najlepiej napisanych historii, jeśli chodzi o serię Final Fantasy. Mowa tutaj o wielu aspektach fabularnych: samych Sin Eaters, sytuacji geopolitycznej, spiskach oraz konsekwencjach, jest to również opowieść o honorze, poświęceniu, obowiązku. Zadziwiające jest, jak to wszystko jest dobrze i logicznie ułożone, a przy tym wciąga na poziomie równym, a często nawet i lepszym, jak seriale. Czapki z głów z podziwu dla scenarzystów! Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zespół aktorski, który tchnął życie w postaci z Shadowbringers. Ponownie nie przesadzą dając znać, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych podkładów głosów w grach. Każda postać żyje, czuć jej motywacje, rozterki. Czuć serce włożone w te linie dialogowe, a to tylko napędza do dalszego poznawania fabuły. Dorównuje temu oprawa muzyczna, chociaż ciężko znaleźć tutaj charakterystyczne utwory, które będziemy później nucić.
W kwestii graficznej niewiele się zmieniło: nadal to ten sam silnik, który momentami potrafi zachwycić, a czasami jest po prostu przeciętny. Pazur pokazywany jest w doskonałej jakości przerywnikach filmowych, które budują atmosferę oraz fabułę. Widać tam wyraźnie kunszt, ogrom pracy oraz perfekcyjność. Dodajcie to do wspomnianej w poprzednim akapicie fabuły oraz świetnych aktorów, a otrzymacie prawdziwy majstersztyk. Żeby było ciekawiej, SE poszło o krok dalej z rozwiązaniami graficznymi, co jest bardzo widoczne podczas walki z różnego rodzaju bossami lub wymagającymi przeciwnikami. Standardem dla gier MMO są wskaźniki na podłodze, gdzie wyląduje dany atak. To jednak było nienaturalne w rozumieniu FFXIV i stąd ewolucja systemu. Owszem, wskaźniki nadal będą widoczne, ale teraz wystarczy patrzeć na animacje samego stwora, aby wiedzieć, gdzie za chwilę padnie atak, a naszego protagonistę odpowiednio do tego pozycjonować. Zerwanie z przyzwyczajeniami zabiera trochę czasu, ale jest to niewątpliwe ciekawe novum, które pozwala jeszcze bardziej przenieść się w świat gry.
Czy w takim razie mamy do czynienia z dodatkiem bez wad, gdzie największą bolączką będą mikrotransakcje? Niestety, nie. Shadowbringers, jak zresztą wszystkie gry typu MMO, zmaga się z wiecznym problemem balansowanie zdolności i klas. Twórcy postanowili obrócić pewne rzeczy do góry nogami i w nowym rozszerzeniu stare profesje zostały pozbawione niektórych zdolności i wyposażone zostały w inne na ich miejsce. Z kolei usunięte zdolności znalazły miejsce u innych profesji… Bardzo dziwny krok, szczególnie, że tego typu zmiany w balansie świadczą o nie do końca znanej ścieżce rozwoju i kreacji end-game. W większości wyszło to na dobre dla klas opartych o zadawanie obrażeń, ale przedstawiciele klas wspierających mogą czuć niedosyt oraz rozczarowanie. Z drugiej strony mamy skutecznie utylizujące te rozwiązania instancje końcowe, gdzie walki są wymagające, a przy tym interesujące. Owszem, nie zmieni to spojrzenia na balans profesji, jednak widać, że wszystko zostało jakoś ułożone.
Final Fantasy XIV: Shadowbringers jest produkcją bardzo zaskakującą. Znakomita fabuła, interesujące profesje, sama długość rozgrywki – wszystko to zachęca do powrotu w świat Hydaelyn. Przy obecnym układzie sił na rynku odstraszać może jednak zarówno abonament, jak i mikrotransakcje. Szczególnie nowych graczy, którzy widząc przed sobą tak olbrzymią górę zawartości, mogą zwyczajnie spanikować i znudzić się, zanim dotrą do Shadowbringers. Jeśli jednak mieliście okazję spróbować swoich sił w FFXIV, to teraz jest całkiem dobry czas, żeby zobaczyć, jak gra łapie kolejny oddech i implementuje nowe rozwiązania. Zdecydowanie jest to tytuł godny polecenia!