Płyta główna: Asus Rampage V Extreme
Procesor: intel i7 5820K @ 4.5GHz
Pamięć: Corsair Dominator Platinum 8x8GB @ 2666MHz
Karta graficzna: Asus Strix GTX1080 OC Edition 8GB GDDR5X
Słuchawki: SteelSeries Syberia v3 Prism
Klawiatura: Logitech G910 Orion Spark
Mysz: SteelSeries Rival 700
System: Win10 x64
Boliwia wygląda pięknie, chociaż zdarzają się spadki do 30 klatek. Zazwyczaj obraz prezentowany jest w około 50-60 klatkach w 1440p na maksymalnych ustawieniach.
UbiSoft cały czas dzierży prawa do marki Tom Clancy. Gry pod tym sztandarem mają za sobą prawdziwą legendę w postaci nie tylko nazwiska autora, ale również świetnych tytułów, jak pierwsze Rainbow Six, a także równie dobrze przyjęte Vegas czy Future Soldier. Łącząc to z uwielbieniem UbiSoftu do otwartego świata powinniśmy być właśnie w siódmym niebie lub pukając do bram owego raju gdzieś w Boliwii…
Tom Clancy był świetnym pisarzem, któremu zawdzięczamy między innymi serię przygód Ryana (w tym Polowanie na Czerwony Październik czy Sumę Wszystkich Strachów) oraz rewelacyjny spin-off tejże serii, czyli Tęczę Sześć. Political fiction i snucie sensacyjnych opowieści było tam perfekcyjne. Pierwsze Rainbow Six potrafiło odwzorować zdecydowanie zmienione przeniesienie środka cieżkości na planowanie, natomiast przygody Sama Fishera pokazały skrytą akcję. Każda produkcja wtedy coś wnosiła i widać było, że czasami Clancy przy tym pomagał. Widać również, że najnowszy Ghost Recon, poza znaczkiem i marką, ma tutaj niewiele wspólnego z dziedzictwem pisarza. Szkoda. Akcja Wildlands, czyli najnowszej odsłony przygód elitarnej jednostki Duchów z uniwersum Toma Clancy’ego, przenosi nas do pięknej Boliwii. Wśród gór, pagórków, lam, alpak i innych przedstawicieli lokalnej fauny, tudzież flory, przyjdzie nam zmniejszyć populację kartelu narkotywego Santa Blanca. Zawiązanie fabularne jest proste: elita wśród elit pod przykrywką została odkryta, torturowana i zabita, więc teraz czas pomścić naszego z łopoczącą flagą USA w tle. Sama fabuła nie zachwyca i nie porywa, chociaż wstawki filmowe przedstawiające postępy fabuły. Co prawda jest też pewnego rodzaju zwrot fabularny, ale łaskawie pomińmy go milczeniem, bo do Clancy’ego mu zdecydowanie za daleko. Fabuła miała być zaledwie pretekstem do pokazania otwartego świata oraz trybu kooperacji.
Cała fabuła opiera się o przemierzanie prowincji, wykonywanie misji różnego rodzaju i pozbywanie się poszczególnych osób z wianuszką otaczającego szefa szefów. Badanie każdego obszaru najpierw rozpoczyna żmudny rekonesans, a następnie sukcesywne eliminowanie oporu. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że po czwartym lub piątym wyczyszczonym sektorze zaczyna się to stawać wtórne i nużące. Tym bardziej, że różnorodność zadań nie powala: uwolnij kogoś, eskortuj, zniszcz konwój, zabij, nastrasz. Raptem dwa typy misji wymagają zgrania i braku wykrycia, co jest parodią, jeśli mamy być tytułowymi Duchami. Do tego na mapie, trochę pustej swoją drogą, znajdziemy inne zadania poboczne, które przebiegają według tego samego schematu na każdym kolejnym obszarze. Naprawdę idzie zwariować, bo ile razy można w kółko robić to samo.
Na szczęście na ratunek przychodzą znajomi! Jeśli chcecie bawić się w Wildlands, to tryb kooperacji jest w zasadzie jedyną słuszną drogą. Sztuczna inteligencja sterująca naszymi kompanami w rozgrywce solo woła o pomstę do nieba z jednej strony, ale z drugiej jest niesamowicie skuteczna podczas wykonywania ataków synchronicznych. Za bardzo. Do tego stopnia skuteczna, że jednym z sensowniejszych rozwiązań jest siedzenie z dronem gdzieś daleko i eliminowanie obsady posterunków przez rozkaz strzału synchronicznego. Z żywymi graczami dochodzi element niepewności, komunikacji i wiele, wiele innych czynników, które grę czynią nie tylko zabawniejszą, ale również pełniejszą – bez żywych kompanów wszystko jest dość płytkie i mało atrakcyjne, a Ghost Recon pokazuje swoisty pazur w kooperacji. Co prawda część tego to zasługa włąśnie graczy, bo, nie ukrywajmy, nawet kiepską grę mogą uratować reakcje międzyludzkie oraz sama kompozycja ekipy grającej. In minus należy natomiast zaliczyć fakt, że silnik nie przewiduje uzupełniania składu graczami sterowanymi przez AI. Jeśli gramy tylko z jednym znajomym, to nasz oddział ograniczy się do dwóch postaci, a zza kadru będziemy słyszeć przeciętne żarty nieobecnych kompanów.
Tutaj docieramy do oprawy audiowizualnej. Głosy zrealizowane są zaledwie poprawnie, chociaż momentami faktycznie można poczuć się jak w dobrej ekipie przy niektórych dialogach. Wszystkie odgłosy strzałów brzmią bardzo dobrze, tłumik brzmi naturalnie, jak zresztą każdy inny odgłos batalistyczny. Mamy również odgłosy tła i radio, z którego poznajemy sporo informacji na temat fabuły i stanu całej Boliwii – niestety, tutaj częściej jest to zwyczajnie irytujące i przeszkadzające, zwłaszcza przy grze w kilka osób z zewnętrznym komunikatorem. Muzyka również budzi mieszane uczucia: trafiają sie utwory świetne i zapadające w pamięć, ale również totalne gnioty, które chce się pominąć. Na szczęście tło tego typu nie towarzyszy nam podczas zadań.
Zdecydowanie lepiej jest z szatą graficzną. Na początek może modele broni, które nie tylko są szczegółowe podczas wykonywania zadań, ale dodatkowo możemy obejrzeć w nich praktycznie każdy szczegół na ekranie rusznikarza. W tym małym cudzie możemy modyfikować poszczególne elementy, zależnie już od typu i rodzaju broni, a wszystko to ma wpływ nie tylko na jej parametry, ale również na wygląd. Łatwo poznać, co mam zamontowane na pistolecie, karabinie szturmowym czy snajperskim zwyczajnie patrząc na model postaci. Dalej jest jeszcze lepiej, bo NVIDIA postanowiła pomóc trochę ze swoimi technologiami. Przede wszystkim oświetlenie, czyli HBAO+, które szczególnie dobrze prezentuje się w zamkniętych pomieszczeniach, magazynach, podziemiach. Drugim jest technologia związana z widokami na zewnątrz i poprawiająca wygląd trawy i gleby. Tutaj również należą się słowa pochwały, bo rozwiązanie prezentuje się tak dobrze, że czasami zatrzymywałem się podziwiać widoki, a nawet podziwiałem zniszczenia pojazdów, które również potrafią zaskoczyć szczegółowością. Gdy do tego dodamy efekty pogodowe, różnorodne krajobrazy, tafle wody i zwyczajnie świetną oprawę graficzną, to aż serce boli na ciągłe wykorzystywanie tych samych modeli przeciwników.
To wszystko odciska swoje piętno na silniku gry i optymalizacji. W zasadzie wszystko, co tylko zobaczymy od początkowych minut gry w śmigłowcu czy samolocie, możemy fizycznie odwiedzić i to już, od razu, natychmiast! Bez dodatkowych ekranów wczytywania! A gra jest ogromna. Prawodpodobnie odbija się to na niezbyt dobrych klatkach wyświetlanych na sekundę, bo przecież gdzieś to wszystko musi być generowane. Przez to czasami zdarzały mi się chwilowe spadki nawet do wartości poniżej 30 klatek. Benchmark w grze na maksymalnych ustawieniach pokazywał przy rozdzielczości 1440p około 48-50 fps, natomiast w praktyce wartość ta oscylowała w okolicach 50-60, więc tak źle nie było.
Jakby tego było mało, to UbiSoft postanowił chyba zażartować z graczy i stworzyć model jazdy i fizyki, któremu daleko do jakiegokolwiek realizmu. Owszem: pociski opadają sensownie, celowniki optyczne się sprawdzają, dalmierze również. Jednak cały misterny plan bierze w łeb, kiedy wsiadamy do samochodu albo, jeszcze lepiej!, na motor. Była kiedyś taka przyjemna gra Elastomania i chyba ktoś z UbiSoftu dobrze ją wspomina, bo motory crossowe prowadzi się dokładnie w taki sam absurdalny sposób. Ba! możemy na niech przeskoczyć nawet kilkaset metrów nie ginąć… Chyba że spadniemy i nasz motor po nas przejedzie, bo i takie rzeczy się zdarzały. Z samochodami nie jest lepiej. Nadsterowne i jeżdżące jak po lodzie, do tego często powodujące spadki klatek. Model lotu dla jednopłatowców też pozostawia wiele do życzenia, a jedynym sensownym środkiem transportu okazują się śmigłowce. Chociaż tutaj też nie ma dużego znaczenia, czy wybierzemy Kobrę, Black Hawka czy zwykły zwiadowczy, bo wszystkie mają dokładnie ten sam model lotu.
Spore wątpliwości budzi również ekwipunek. Bawimy się w uniwersum Toma Clancy’ego, do tego elitarnym oddziałem, którego jedyną nowinką technologiczną jest dron? Albo różowy Kałasznikow? Niektóre z tak zwanych legendarnych broni, które otrzymujemy jako nagrody za wykonanie poszczególnych zadań, budzą, co najwyżej, uśmiech politowania. Tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żeby całą grę ukończyć z podstawowym wyposażeniem i poczuć się jak prawdziwy komandos na tyłach wroga. Wszystko to za sprawą zachowania prostej zasady realizmu: jeśli głowa istoty ludzkiej przywita się z pędzącym pociskiem to zwyczajnie tej głowy już tam nie ma. Sprawnie zaplanowana akcja i dobre celowanie pozwala na bardzo efektywne wykorzystanie nawet skromnych zasobów. Należy jednak pamiętać, że, przynajmniej na poziomie Ekstremalnym, który gorąco polecam, zasada „jedna kulka jeden trup” działa również w odniesieniu do postaci graczy – towarzysze sterowani przez AI są bardziej odporni.
Ghost Recon: Wildlands miał potencjał na świetny tytuł. Tymczasem otrzymaliśmy nużącego przeciętniaka dla jednego gracza i całkiem sympatyczny tryb kooperacji. Twórcy zapowiedzieli już darmowe rozszerzenie dodające grę wieloosobową, ale ciężko mi sobie wyobrazić coś takiego przy zachowaniu obecnej mechaniki, gdzie jeden strzał powoduje w większości przypadków zgon. Jeśli nie macie przynajmniej dwóch osób, z którymi wybierzecie się na wycieczkę do Boliwii, żeby powalczyć z handlarzami białą śmiercią, to możecie sobie ten tytuł darować. Daleko tutaj do Toma Clancy’ego i do Ghost Recona, a zdecydowanie bliżej do Just Cause. Szkoda.