feat - torchlight rec_1

Torchlight – recenzja gry

Ocena: 8,0

Plusy:
+ nieskończone pokłady grywalności
+ oprawa graficzna i dźwiękowa
+ poprawiona względem oryginału

Minusy:
- całkowity brak trybu kooperacji
- okazjonalne chrupnięcia animacji
- mało urozmaicone zadania


Diablo dla ubogich

Takie wrażenie pojawiło się w mojej głowie około 1,5 roku temu, kiedy po raz pierwszy miałem do czynienia z opisywanym tutaj tytułem. Wydana na PC gra wydawała się raczej nieudolnym klonem Diablo, podlanym kreskówkowym sosem. Dodatkowo, wiele motywów sprawiało wrażenie ordynarnego plagiatu dzieła Blizzard. Głównym miejscem akcji jest górnicza osada Torchlight, w której to okolicach zalęgło się plugastwo czekające na wytępienie. Skojarzenia z Tristram są jak najbardziej na miejscu, ponieważ nawet towarzyszący naszym wędrówkom motyw muzyczny wydaje się dziwnie znajomy. Także projekty odwiedzanych lokacji posiadają wspólny mianownik – w obu produkcjach są one generowane losowo. Mając w pamięci wydane wcześniej nieudane klony Diablo (Titan Quest i Hellgate: London), odłożyłem grę na półkę. Dopiero nieoczekiwany sukces, jaki odniosło Torchlight i entuzjastyczne opinie recenzentów sprawiły, że ponownie sięgnąłem po ten tytuł. Godzina spędzona w opanowanych przez złe moce kopalniach uświadomiła mi, jak mylące potrafi być pierwsze wrażenie.

Na bezrybiu…

Za grę odpowiada studio Runic Games, założone przez byłych pracowników Blizzard. W tym momencie zrozumiałem, dlaczego podobieństwo do wspomnianej wyżej produkcji software’owego giganta bywało wręcz uderzające. Zachęcony sukcesem gry wydawca szybko zapowiedział planowaną na bieżący rok kontynuację oraz konwersję pierwszej części na konsolę Microsoftu, dostępną tylko i wyłącznie w formie cyfrowej dystrybucji na rynku Xbox Live Arcade.

Ważąca niespełna 200 megabajtów gra uszczupli nasze konto o 1200 punktów MS. Nie sugerowałbym się jednak niewielką wagą gry. Wbrew pozorom Torchlight jest tytułem niezwykle rozbudowanym i spokojnie jest w stanie zapewnić kilkadziesiąt godzin zabawy, co rzadko kiedy udaje się nawet tytułom wydanym w standardowej, pudełkowej wersji. Jak już wspomniałem wcześniej, poziomy są generowane losowo, więc z każdym podejściem do gry czeka nas masa zabawy w eksplorację podziemi, levelowanie bohatera i kolekcjonowanie dóbr osobistych, których ilość jest w stanie przytłoczyć mniej obeznanych z gatunkiem graczy. Rozpoczynając grę musimy zdecydować, w kogo przyjdzie nam się wcielić. Do wyboru mamy wojownika (Destroyer), łuczniczkę (Vanquisher) i maga (Alchemist). Każda z postaci posiada własne drzewka umiejętności, które rozbudowujemy dzięki zdobytym punktom doświadczenia. Kombinacji jest niezwykle dużo i dają spore pole manewru dla miłośników personalizacji swoich bohaterów. Sam trzon rozgrywki to już standard gatunku. Wyruszamy w długą wędrówkę, w trakcie której eliminujemy przeciwników, zbieramy złoto i inne skarby, które później sprzedajemy lokalnym kupcom. Od czasu do czasu, podejmujemy się wykonania określonego zadania, które zwykle ogranicza się do oczyszczenia konkretnej lokacji z wszelkich przejawów życia i odebrania nagrody. Nic nowego, jednak wbrew pozorom monotonia zbyt szybko nie wkrada się w schemat rozgrywki, a godziny spędzone w świecie gry mijają jak szalone.

Wszystkie wymienione tu przeze mnie cechy gry nieodparcie kojarzą się z Diablo, jednak twórcy postanowili wprowadzić co nieco od siebie. Przede wszystkim bohaterowi towarzyszy zwierzak (do wyboru mamy trzech przedstawicieli fauny – psa, drapieżnego kota i smokopodobną jaszczurkę, która pojawiła się jako bonus dla posiadaczy X360). Nasz pupil z chęcią pomaga nam w walce, dodatkowo mamy możliwość wysłania go do wioski w celu sprzedaży łupów. Miłym urozmaiceniem są mini gry związane z łowieniem ryb, które stanowią pokarm dla naszego zwierzaka i potrafią zmienić jego formę fizyczną (czasowo lub na stałe). Największą różnicą w stosunku do wymienianej już wielokrotnie w tej recenzji gry jest całkowite zrezygnowanie z trybu multiplayer. Brak trybu kooperacji, zarówno lokalnej jak i online, jest największą wadą Torchlight, która niestety ma wpływ na końcową ocenę. Argument o maksymalnym dopieszczeniu trybu single kosztem rozgrywki wieloosobowej jest w tym wypadku absolutnie nie na miejscu, ponieważ jakakolwiek fabuła ma tutaj marginalne znaczenie i liczy się tylko kolekcjonowanie sprzętu i podbijanie statystyk bohatera. Wielka szkoda, bo nawet wydany kilkanaście lat temu port Diablo na pierwszą PlayStation oferował tryb kooperacji z siedzącym obok graczem. Na szczęście Torchlight potrafi zatrzymać przy sobie na bardzo długi czas, ponieważ po zakończeniu wątku fabularnego pojawia się możliwość nieskończonego penetrowania podziemi. Tryb ten wystawi na próbę naszą cierpliwość i udowodni, ile godzin jesteśmy w stanie spędzić przy gierce, która swą objętością nie zajęłaby nawet połowy zwykłej płyty CD.

  

 Technikalia

W kwestii grafiki wersja na Xboxa 360 nie różni się w zasadzie niczym od starszego o dwa lata pecetowego pierwowzoru. Komiksowa stylistyka, żywe barwy i olbrzymia ilość efektów świetlnych sprawia, że na tytuł patrzy się z olbrzymią przyjemnością. Dodatkowym atutem jest fakt, że obrana przez twórców gry wizja artystyczna praktycznie się nie zestarzała i ten stan będzie trwał jeszcze przez kilka lat. Jedynym minusem są okazjonalne spadki płynności animacji, gdy na ekranie dzieje się zbyt wiele. Mowa tu o dużej ilości przeciwników i wyładowań spowodowanych używanymi czarami. O muzyce już wspominałem. Odpowiednio buduje napięcie, łącząc w sobie melancholijne nuty gitary akustycznej z zagrzewającymi do walki sekcjami rytmicznymi i orkiestralnym patosem. Dialogi w zasadzie prawie nie występują, a spotykane postacie NPC od czasu do czasu coś tam burkną pod nosem. Sterowanie za pomocą pada opracowano wzorowo. Czary przypisujemy wolnym przyciskom i dosyć szybko możemy przejść do płynnej gry. Chwilę uwagi wymagać mogą jedynie okna ekwipunku i rozwoju postaci, ponieważ czasem ciężko połapać się, którą sekcję menu podświetlamy. Po paru chwilach uczucie zagubienia jednak mija i nic już nie przeszkadza nam w wykonywaniu stawianych przed nami zadań.

Podsumowując, Torchlight jest wyśmienitym przykładem na to, że w cyfrowej dystrybucji można znaleźć tytuły, które potrafią przykuć do konsoli na naprawdę długi czas. Świetnie wyważona rozgrywka sprawia, że produkcja Runic Games jest jedyną słuszną alternatywą dla Diablo, a dodatkowo niezmiernie cieszy fakt, że swych sił możemy także spróbować na konsoli.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Komentarze