recenzja- The Evil Within -GGK

The Evil Within – recenzja gry


Procesor: Intel Pentium i5-3570 3.40 GHz
RAM: 8GB Kingston
GPU: GeForce GTX460
OS: Windows 7 x64
AKCESORIA: Słuchawki HyperX Cloud, Podkładka Tesoro Ancile


Niedawno zmieniłem procesor z i3 na i5 i to był dobry pomysł, bo przy The Evil Within trzeba już mieć nieco lepszą maszynkę. Nie przeszkodziło mi to jednak w graniu przy 30 klatkach i rozdzielczości 1080p, aczkolwiek takie ustawienia nie każdemu mogą przypaść do gustu.





Ojciec serii Resident Evil — Shinji Mikami, opuścił szeregi Capcomu i postanowił pod inną banderą stworzyć kolejny survival-horror, w którym zakochają się nie tylko jego fani, ale i zupełnie nowi gracze. Czy The Evil Within sprostał wymaganiom i jest wart waszej uwagi?

Recenzowany tytuł od samego początku nie pozostawia żadnych wątpliwości, iż mamy do czynienia z produkcją spod ręki Mikamiego. Chwilowy spokój podczas intra dość szybko przeradza się w totalną makabrę i gdyby nigdy nic już jesteśmy w ciężkiej sytuacji, bez broni i jakichkolwiek medykamentów. Protagonista — policjant Sebastian Castellanos, czym prędzej musi uciec z małego więzienia, gdzie niedaleko czyha na niego rzeźnik, który spokojnie mógłby trafić do obsady kolejnego filmu Silent Hill, bądź innego horroru. Facet nie ma łatwego życia, ale chyba żadna z postaci występująca w tego typu grach nie miała lepszej sytuacji od niego. Kiedy nasz bohater ze zranioną nogą wydostaje się z tego chorego budynku, okazuje się, że znajduje się w nieznanym mu miejscu i wszystko, co go otacza, to jakiś straszny koszmar. Nic nie wygląda tak jak powinno, a napotkani „ludzie” to jakaś banda dziwolągów z powbijanymi przedmiotami w ciele i rzecz jasna, chcą jego natychmiastowej śmierci. Fabuła w odróżnieniu od serii Resident Evil, wydaje się być o wiele ciekawsza i bardziej złożona. Celowo pominąłem tutaj wiele istotnych elementów, aby nie popsuć wam zabawy, bo już od samego początku pojawią się postacie, których losy będziecie poznawać przez większość gry. Nie ma tutaj korporacji wypluwającej potwory stworzone za sprawią kilku wersji swojego wirusa, ale oczywiście zniszczone miasta, wielkie kreatury i setki nawiedzonych ludków nie wzięły się znikąd. Najlepiej jednak będzie, jak sami dojdziecie, kto odpowiada za taki stan rzeczy, a niespodziewanych momentów jest dużo.

recenzja- the evil withing -GGK

Podobieństw do serii Capcomu jest całkiem sporo, czego dowodem jest chociażby obrazek powyżej. Takie samo ujęcie było w pierwszym Resident Evil, kiedy gracz spotkał na swej drodze zombi męczącego jakieś zwłoki. Tutaj sytuacja przebiega praktycznie identycznie. Oprócz tego, mamy także specyficzne ustawienie kamery za plecami bohatera, więcej strzelania niż momentów wywołujących dreszcze, a także arsenał, który po przejściu całej gry sprawia, że Sebastian zmienia się w Rambo. Mimo to, nie ma tutaj jakiegoś deja vu, bo The Evil Within nie jest klonem poprzedniego dzieła Mikamiego. W grze jest wystarczająco dużo nowych elementów, które sprawiają, iż rozgrywka jest zupełnie inna, a i klimat przerasta ten, który do tej pory serwowała firma z Japonii. Zaczynając od samego skradania, dzięki któremu nie tylko zabijamy przeciwników po cichu, ale przede wszystkim oszczędzamy nasze zasoby. Przez większość zabawy jest problem z amunicją i trzeba się strasznie liczyć z każdym nabojem, dlatego dorzucono tutaj kilka ciekawych pomysłów, aby jak najwięcej kombinować na własną rękę, używając zwykłych butelek, pochodni i pułapek. Rzucając w słabszego adwersarza „pustym żywcem” spowodujemy lekką dezorientację wroga i można mu wtedy wbić nóż w głowę. Napotkane na drodze pułapki możemy rozbroić i zebrać z nich części, albo zwabić w nie przeciwnika. W wielu miejscach są rozłożone ładunki wybuchowe, które uruchamiają się, gdy napotkamy aktywator w postaci rozłożonej linki, na którą można wejść. Wtedy dochodzi do wybuchu, ale jeżeli gracz będzie roztropny i wcześniej wybada teren, to może zbawić do nich jakąś maszkarę, która wtedy zmieni się w mielonego. Są też pochodnie, które pozwalają podpalić jednego delikwenta, takie przedmioty jednorazowego użytku. Oczywiście, nasz policjant oprócz tego ma na wyposażeniu pistolet, a potem shotgun, kuszę, a nawet wyrzutnię rakiet. Może też sam zastawiać miny i czekać, aż potwory same do niego przyjdą. Kombinowania jest tu sporo, bo gra ma strasznie nierówny poziom trudności i kiedy cała walka wydaje się być łatwa, to zaraz pojawiają się kolejne siły wroga i napierają na nas z każdej strony. Nigdy nie mamy poczucia, iż kontrolujemy sytuację, a szybki refleks to podstawa wygranej.

tumblr_ndu2cnzWad1sfwwaqo6_1280

Żeby na dobre wykończyć oprawców należy ich spalić. Z reguły używamy do tego zapałek, albo pochodni, bądź materiałów wybuchowych. Można też zbawić kogoś, aby wszedł w ogień, wtedy sam się wykończy, a może i nawet zahaczy o kolejnego popaprańca, by i ten zdechł zaraz obok. Trochę dziwne, że kawałek drewienka i mała ilość siarki wystarczą, aby ludzkiej postury kreatura od razu rozpaliła się niczym kartka papieru, ale kto wie, może sączą się w jakiejś nafcie, albo to efekt uboczny transformacji? Nie mniej jednak, system ten wypada naprawdę nieźle i w sumie, sprawia też sporo frajdy, jakkolwiek to brzmi. Zastanawia mnie, kto wpadł na taki „oryginalny” pomysł na rozwój umiejętności Sebastiana. Przechodząc przez zaczarowane lusterko trafiamy do dziwnego miejsca, jakby szpitalna dla obłąkanych, gdzie jest jedna pielęgniarka i straszny pokój z krzesłem do tortur. Podczas gry zbieramy pewną esencję i jeżeli mamy jej wystarczająco dużo, to siadamy na tym „tronie”, zakładają nam narzędzia na bohatera, a wtedy dochodzi do ulepszeń jego zdolności. Cały proces wygląda na naprawdę bolesny, dlatego u mnie takie zdziwienie, iż deweloper postanowił zaprezentować go w taki, a nie inny sposób. Nie mniej jednak, idealnie wpasowuje się w klimat całej produkcji, która jest jedną z najbardziej brutalnych, jakie widziałem. Czasami po prostu, aż strach się bać.

tumblr_ndt3zq0zjV1sfwwaqo5_1280

Jak pewnie już sami zauważyliście, The Evil Within dostał dwa czarne paski na górze i dole ekranu. Zabieg ten powoduje, iż całość przypomina film w kinie, a spora ilość ziarna — jeden z efektów wizualnych, jeszcze bardziej uwydatnia ten efekt. Dodaje to sporo uroku tejże produkcji, ale także zabiera nam nieco pola widzenia. Często można coś przeoczyć przez te prostokąty i na przykład wpaść we wnyki lub inna pułapkę. Dodatkowo, nasza postać nie należy do tych szybko zwrotnych, a i zwykłe ataki są dość powolne. Wszystko to sprawia, że rozgrywka zostaje w dość specyficzny sposób utrudniona, co mnie akurat się podoba, bo jeszcze bardziej wymaga od nas przemyślanych działań, ale zdaje sobie sprawię, iż może to komuś przeszkadzać. Dorzućmy do tego kamerę, która czasami jest zbyt blisko Sebastiana i zasłania nam fragment ekranu, co powoduje jeszcze mniejsze możliwości działania. Małe sztuczki, niby nie celowe, a tak mocno wpływają na ogólny obiór i formułę zabawy. Często to one będą winne naszej śmierci, a w TEW ginie się naprawdę dużo. Przejście tego tytułu zajmuje od 15 do 20 godzin, a licznik zgonów przekroczył u mnie cyfrę 70, co mówi samo za siebie. Produkcja trudna jak diabli i nie wybacza naszych błędów. Rzadkie checkpointy także mogą sprawić, iż krew was zaleje, gdy przez 30 minut skradaliście się, aby załatwić przeciwników, a zabije was coś innego i okazuje się, że tyle czasu macie w plecy. Frustrująca, wymagająca i strasznie brutalna, ale co z tego, jeżeli wciąga człowieka tak mocno, że nie chce puścić?

tumblr_ndt3zq0zjV1sfwwaqo2_1280

Duże brawa należą się za oprawę wizualną, która prezentuje naprawę wysoki poziom. Materiały prezentowane przed premierą nie oddawały tych wszystkich detali, o jakie zadbano w tym tytule. Masa wspaniałych animacji, w tym tych, które oglądamy podczas zgonu bohatera, bądź naszych adwersarzy to pierwsza liga. Można w pełni zrozumieć, dlaczego TEW ma takie, a nie inne wymagania, choć są one lekko zawyżone. Na moim PC, którego dokładne dane macie na początku recenzji, gra działała w 30 klatkach przy rozdzielczości 1080p. Dla mnie, taki tytuł przy 60 klatkach mocno traci na klimacie i staje się strasznie sztuczny, ale to już kwestia indywidualna, choć przy tych „strasznych” trzydziestu grało mi się wspaniale, a komputer mam raczej przeciętny. Lokacje są godne podziwu, nie powtarzają się i zadbano w nich o każdy, nawet najmniejszy element. Nigdy nie miałem wrażenia, że jakiś poziom został wykonany gorzej, bądź lepiej, gdyż wszystkie trzymają kapitalny poziom. Muzyka została dobrze dobrana pod charakter tego tytułu i nie mogę się jakkolwiek do niej przyczepić, podobnie jest w kwestii wszystkich wybuchów oraz podkładanych głosów. Dobrze przemyślana gra, zarówno w kwestii fabuły, jak i spraw technicznych.

tumblr_ndt3zq0zjV1sfwwaqo4_1280

Na koniec chciałbym jeszcze dodać, iż The Evil Within to bardziej survival, niż horror. Nie brakuje w nim momentów grozy, które wywołują gęsią skórkę, ale przez większość czasu będziecie skupiać się na tym, aby przeżyć, niżeli z pampersem na sobie obawiać się kolejnych drzwi. Mimo to, w kwestii klimatu wypada o wiele ciekawiej, niż ostatnie części Residenta. Jeżeli planujecie zakupić produkcję, która starczy na kilkanaście godzin, nie boicie się wyzwań i macie ochotę, na coś a’la Silent Hill, czy wyżej wymienione dzieło Capcomu, to wydaje mi się, że i ta gra zostanie przez was zaakceptowana. Nie wiem jak na konsolach, ale na PC warto zwrócić uwagę na wymaganie, bo może i są zawyżone, to i tak trzeba się liczyć z tym, iż maszyna poniżej średniej półki cenowej nie da sobie rady.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Ciekawa historia i charyzmatyczny bohater. Masa pomniejszych smaczków. Dobra oprawa A/V. Długość rozgrywki. Wymagające walki z bossami. Ogólny poziom trudności. Możliwość skradania się.
Nierówny poziom trudności. Zawyżone wymagania sprzętowe. Nie każdemu spodoba się ilość filtrów graficznych i czarne paski na ekranie. Kilka bezsensownych momentów, aby wydłużyć grę. Bardziej survival niż horror.

Komentarze