feat-elite-dangerous

Elite: Dangerous – recenzja gry


Procesor: Intel Core i7 3,5 GHz
Pamięć: 16 GB RAM
Karta graficzna: GTX750Ti 2 GB
System: Windows 8.1 x64


Wszystko działa płynnie przy maksymalnych ustawieniach i rozdzielczości 1920x1080.




Elite był prawdziwym kamieniem milowym dla gatunku kosmicznych symulatorów z domieszką ekonomii. Stworzona praktycznie w całości przez dwie osoby gra była w stanie zachwycić nie tylko rozmachem, ale też wyjątkowo przemyślanym systemem rozgrywki.

Ciekawe połączenie kosmicznych batalii z niczym nieskrępowanym handlem otworzyło autorom furtkę dla kilku kolejnych odsłon, wśród których niewątpliwie najgłośniejszą był znany z 16-sto bitowych komputerów Frontier. Swój kamyk do ogródka wrzuciła również konkurencja, wypuszczając na rynek doskonałego Privateera, czy niedocenianego trochę Freelancera. Drugi ze wspomnianych tytułów był swego rodzaju gwoździem do trumny gatunku kosmicznych symulatorów i od czasu jego premiery nie dane nam już było skakać w nadświetlną.

rec-elite-dangerous-06

Sytuacja na rynku zaczęła zmieniać się wraz ze wzrostem popularności serwisów crowdfundingowych. Twórcy nie musieli już dwoić się i troić, by przekonać odzianych w garnitury i operujących wykresami sprzedaży wydawców do swoich wizji. Wystarczyło skierować pomysł bezpośrednio do graczy i przygotować zbiórkę funduszy. Kickstarter, największy serwis tego typu, stał się idealnym miejscem dla niegdysiejszych legend branży, nieco dziś zapomnianych, lecz posiadających nadzwyczaj imponujące CV. Przykładem jest choćby Chris Roberts, ojciec serii Wing Commander i wspomnianego wcześniej Freelancera. Tworzony przez niego Star Citizen bije wszelkie rekordy finansowe i rozrasta się do niebotycznych rozmiarów. Wszystko dzięki pieniądzom uzyskanym bezpośrednio od zainteresowanych tytułem graczy. Podobną drogą poszedł pracujący nad Elite: Dangerous David Braben.

rec-elite-dangerous-05

Piersze, co można powiedzieć na temat Elite: Dangerous, to że jest niebotycznie drogie. Ponad 200 złotych za grę na PC jawi się niczym rozbój w biały dzień. Grę, za którą nie stoi praktycznie żadna kampania marketingowa, a dystrybucja odbywa się wyłącznie drogą cyfrową. Co dostajemy w zamian? Przede wszystkim olbrzymi wszechświat, praktycznie pozbawiony granic, zapełniony planetami, stacjami kosmicznymi i tysiącami innych graczy. Tak, Elite: Dangerous, pomimo wcześniejszych zapewnień twórców, jest tytułem nastawionym na wieloosobową zabawę, choć nie opiera się na nieustannych walkach. Każdy gracz toczy w świecie gry własne życie, eksplorując systemy, handlując i polując na piratów. To główne zajęcia, którymi na obecną chwilę możemy się zająć. Gra ma budowę modułową, a twórcy już teraz zapowiadają kolejne atrakcje, jak choćby możliwość lądowania na planetach.

rec-elite-dangerous-04

Fabuły w zasadzie żadnej nie ma. Szczątkowe informacje zdobywane w trakcie rozgrywki ograniczają się do informowania o zadaniach. Cel jest prosty – jako początkujący pilot musimy piąć się w hierarchii i dołączyć do tytułowej kosmicznej elity. Zaczynamy z niewielkim i niezbyt potężnym statkiem, okupując platformę w jednej ze stacji kosmicznych. Przed rozpoczęciem podróży warto przebrnąć przez samouczek, by nauczyć się meandrów sterowania, obsługi broni pokładowej czy rozdysponowania mocy pomiędzy działami a pancerzem. Bez tej wiedzy pierwsze problemy pojawią się tuż po opuszczeniu bezpiecznej przystani, więc warto poświęcić godzinę na podszkolenie własnych umiejętności. Później do roboty pozostaje teoretycznie niewiele, a praktycznie ogromnie dużo. Możemy przyjmować zlecenia i bawić się w kosmicznego łowcę głów, handlować towarami, rabować transportowce lub eksplorować kosmos. Wszystko z konfliktem Federacji z Imperium w tle. Obie frakcje nieustannie toczą pomiędzy sobą walkę o wpływy w galaktyce, korzystając przy okazji z usług zaangażowanych w rozgrywkę graczy. To bardzo ciekawe rozwiązanie, dające grającym spory wpływ na rozwój wydarzeń. Nie ma się jednak co łudzić, że podejmowane przez nas decyzje zachwieją balansem sił – jesteśmy jedynie malutkim trybikiem w wielkiej wojennej machinie. Niemniej nagminne deptanie po odcisku jednej ze stron sprawi, że staniemy się w kontrolowanych przez nią obszarach personą non grata.

rec-elite-dangerous-03

Pierwsze dni z Elite: Dangerous upływają na mozolnym gromadzeniu kredytów. Posiadany na starcie statek nie zapewnia ani zbyt dużej ładowności, ani siły bojowej, dlatego należy rozważnie podchodzić do podejmowanych zleceń. Uwikłanie się w konflikt z potężniejszym przeciwnikiem skończy się najprawdopodobniej nieuniknionym zgonem w próżni. Zdecydowanie lepiej postawić na dyskrecję i cierpliwie czekać, aż w hangarze pojawi się wystarczająco potężna maszyna. Wtedy dopiero będzie można siać w galaktyce postrach, tudzież stać się jej najzagorzalszym obrońcą.

Przemierzając Drogę Mleczną jest na czym zawiesić oko. Pomimo nagminnego korzystania przez twórców z systemu kopiuj/wklej, kosmos wygląda fenomenalnie. Majaczące za szybą planety, olbrzymie i migoczące tysiącem lamp stacje kosmiczne, przecinające próżnię rakiety, czy też przeczące prawom fizyki wybuchy – każdy wizualny aspekt Elite: Dangerous prezentuje się wybornie. Dźwięku zbyt wiele nie ma, ale ten co jest, spełnia swoje zadanie, o ile oczywiście odłożymy na bok teorię, że w próżni dźwięk się nie rozchodzi.

rec-elite-dangerous-02

Ciężko ocenia się grę tego typu. Elite: Dangerous przemyca elementy symulatora kosmicznego w świat MMO, w którym tysiące graczy tworzy w miarę spójny ekosystem. Można pokusić się o samotną grę z dala od serwerów, jednak narazimy się wtedy na nudę i uczucie, że jesteśmy jedyną myślącą istotą we wszechświecie. Dodatkowo musimy wziąć pod uwagę fakt, że gra jest jeszcze daleka od swojej ostatecznej formy i nie oferuje wszystkiego, co zaplanowali sobie ambitni twórcy.

Miłośników space opery odrzuci z pewnością brak fabuły i rozmachu towarzyszącego wydarzeniom na ekranie. Wielogodzinne przemierzanie kosmicznych szlaków w poszukiwaniu jakichkolwiek zadań może wywołać znużenie u mniej cierpliwych graczy, a dosyć skomplikowane sterowanie odrzuci od gry wielu początkujących astronautów. Z pewnością też zaliczyłbym się do tego grona, gdyby nie doświadczenie zdobyte lata temu przy poprzednich odsłonach. Gra dobrze dogaduje się z padem od X360, znacznie ułatwiając lawirowanie pomiędzy asteroidami i dokowanie w dosyć ciasnych portach.

rec-elite-dangerous-01

Podsumowując, warto dać najnowszej produkcji Davida Brabena szansę, o ile macie czas na mozolne zagłębianie się w świat gry. Tu nie ma co liczyć na szybką i nieskrępowaną rozrywkę – do wszystkiego trzeba dojść własnymi siłami. Zupełnie jak w życiu, chciałoby się rzec. Oscylujący w okolicach 200 złotych koszt zakupu nie należy do najniższych, ale zapewnia kilkadziesiąt, jak nie kilkaset godzin doskonałej zabawy, obiecując przy okazji stały rozwój projektu. Mam nadzieję, że nowe możliwości pojawią się w grze jako patch, a nie jako płatne DLC. Wtedy uznam, że kwota żądana przez twórców jest czystym zdzierstwem. Na obecną chwilę miłośnicy kosmicznych symulatorów nie mają zbytniego wyboru, a premiera konkurencyjnego Star Citizena to wciąż odległa przyszłość.

 

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Olbrzymi wszechświat z masą zadań do wykonania i świetna oprawa graficzna.
Przede wszystkim odrobinę zaporowa cena i fakt, że trzeba ją zapłacić za nieukończony jeszcze produkt.

Komentarze