metal_gear_solid_v_phantom_pain_pc_recenzja_gry_hideo_kojima_gildia

Metal Gear Solid V: The Phantom Pain — recenzja gry


Procesor: Intel Core i7-5820K@4.0GHz
Pamięć: 16 GB RAM DDR4@2666MHz
Karta graficzna: Asus Strix GTX970 OC 4GB
Dysk: Samsung SSD 850 Pro 256 GB
System: Windows 8.1 x64
Klawiatura: Logitech G910 Orion Spark
Myszka: Logitech G402 Hyperion Fury
Słuchawki: SteelSeries Syberia v3 Prism


Wszystko chodziło sprawnie i płynnie, niczym śmigłowiec podchodzący do strefy zrzutu. Jedynym problemem były niektóre z miejsc, gdzie światło generowane było w specyficzny sposób i powodowało spadki ze stałych 60 klatek do zaledwie 15-20. Na szczęście zdarzyło się to zaledwie kilka razy.




Seria Metal Gear Solid nie powinna być obca nikomu, kto chociaż przez chwilę zakosztował wirtualnej rozrywki. Oto bowiem MGS kończy swoją siedemnastoletnią historię. I to nie byle jak, bo w atmosferze przytupu, skandalu i wspaniałej gry. Nie można bowiem inaczej określić Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, jak tytułem niemal doskonałym.

mgsvtpp 2015-09-20 22-31-47-87

Teoretycznie przy najnowszym Metal Gear Solid stoi cyferka pięć, jednak nie należy sugerować się tym oznaczeniem. Przede wszystkim fabuła osadzona jest po wydarzeniach z MGS 3: Snake Eater, Metal Gear Portable Ops, Metal Gear: Peace Walker oraz prologu do The Phantom Pain, czyli Ground Zeros. Oznacza to, że w praktyce mamy do czynienia z częścią trzecią, pomijając te mniejsze i na konsole przenośne. Może to zniechęcić, ponieważ umkną Wam niektóre z istotnych fragmentów fabularnych i niektóre nawiązania oraz postaci wydadzą się co najmniej dziwne. Z drugiej jednak strony The Phantom Pain broni się całkiem dobrym scenariuszem własnym, a dla niektórych może okazać się dobrym punktem do wejścia w świat wykreowany przez Hideo Kojimę. Przede wszystkim luki w opowieści wypełniane są przez znakomite kasety magnetofonowe z nagraniami, a do tego mamy do czynienia z poruszeniem kwestii ponadczasowych, wokół których obraca się spora część fabuły. Niektóre z nich są kontrowersyjne, inne dość szybko przeminą, a jeszcze inne, jak niektóre potyczki z bossami, sprawią, że zastanowicie się, jaki to ma w zasadzie związek z grą…

Metal Gear Solid: The Phantom Pain jest grą z perspektywy trzeciej osoby. I w zasadzie to wszystko, co można powiedzieć o gatunku. Cała reszta zależy bowiem od Was. Może to być skradanka, gdzie będziecie przemykać niczym cień nie wzbudzając niczyich podejrzeń czy nie uruchamiając alarmów. Mieliście ciężki dzień? Wobec tego czemu nie wezwać wsparcia lotniczego lub nawet czołgu i wykonać zadania w głośniejszy sposób. Wszystko to w otwartym świecie, gdzie umieszczone zostały obszary z poszczególnymi misjami. Główne odcinki fabuły zostały jednak ograniczone przestrzenią, więc nie musicie obawiać się zabłądzenia czy przegapienia istotnych szczegółów. W sumie do wykonania jest 50 misji głównych oraz ponad 150 zadań pobocznych. Niemal do wszystkich można zastosować różne podejścia, a w przypadku tych z głównego wątku fabularnego dochodzą jeszcze dodatkowe cele do realizacji. Nadal mało? Kojima z zespołem przygotował również wstęp do rozgrywki wieloosobowej w postaci atakowania tak zwanych FOB, czyli Forward Operation Base, innych graczy.

mgsvtpp 2015-09-20 22-29-47-87

Wszystko to w oparciu o ekwipunek, który sami skompletujemy. Jest w czym wybierać, bo do naszej dyspozycji oddano nie tylko różne rodzaje flint, jak na przykład SMG, karabiny automatyczne, snajperki, strzelby, ale również całą masę dodatkowych modyfikatorów do nich, w postaci tłumików, celowników, doczepianych magazynków. Nadal Wam mało? A co powiecie na pakiet granatów różnego rodzaju, min czy wyrzutnie rakiet? Nie zabrakło również kultowego kartonu, który tym razem ochroni nas nawet przed ogniem snajperów przeciwnika. Do walki nie ruszymy sami: poza znanymi już postaciami, które wspierają nas zza kadru dobrymi radami, znalazło się miejsce dla towarzyszy. W zasadzie jednej towarzyszki, dość kontrowersyjnej zresztą, a także dwóch zwierzaków. Quiet okazuje się przydatną postacią, kiedy już opracujemy dla niej karabin z tłumikiem, natomiast D-Dog oraz D-Horse przydają się cały czas. Czasami ciężko zdecydować się, kto wybierze się z nami na misję, a jest to dość istotne, bowiem po każdej akcji nagradzani jesteśmy punktami więzi. Bez nich nie opracujemy zbroi dla konia czy lepszych karabinów dla Quiet.

Nie mogło zabraknąć również rozbudowy bazy. Tutaj docieramy do chyba najbardziej kontrowersyjnej zmiany w TPP, czyli balonów Fulton do ekstrakcji ogłuszonych przeciwników, którzy następnie dołączają do Diamond Dogs. Przez taki zabieg odpada nam ukrywanie zwłok, a w późniejszym etapie możemy praktycznie wszystko, co nie jest spawane do podłogi, wystrzelić do naszej bazy. Z jednej strony jest to super zabawa, z drugiej nie dość, że po pewnym czasie staje się nudne, to jeszcze odbiera sporo przyjemności z rozgrywki. Pomijam już samo zarządzanie bazą, szczególnie w momencie kryzysowym, bo to zadanie dla masochistów i przygotowane przez zespół, który w życiu nie słyszał o myszce. Powodzenia dla wszystkich, którzy osiągną ponad 1000 osób personelu i będą chcieli zrobić z tym coś sensownego. Oczywiście załogę naszej bazy zdobywamy nie tylko poprzez wykonywanie misji, ale także przez wspomniane już inwazje na FOB innych graczy. Tutaj kolejny spory minus, czyli mikrotransakcje. Boicie się o życie swoich podopiecznych? Wykupcie im ubezpieczenie! W ten sposób nic nie stracicie podczas ataku, a Wasz portfel fizyczny i prawdziwy stanie się nieco lżejszy… A może dodatkowe FOB? Nie ma problemu! Zamiast czekać miesiąc czasu na zaoszczędzenie MB, czyli waluty w grze – jednej z wielu do tego – możesz zakupić brakujące środki za drobny przelew! Rozumiem płatne DLC fabularne, rozwijające coś w grze, ale żeby transakcje à la gry mobilne pojawiły się w takim tytule AAA? Na szczęście pozostają różnego rodzaju wydarzenia, dzięki którym możemy szybciej wzbogacić się o tę wyjątkową walutę.

mgsvtpp 2015-09-20 22-45-47-86

Sterowanie przeniesione z konsoli boli nie tylko podczas zarządzania bazą, ale również przy innych czynnościach, jak modyfikacja ekwipunku. Ba! Nawet podczas misji zdarzyło mi się szukać kursora przy wyborze poszczególnych elementów wyposażenia. Nie jest to jedyna bolączka gry. Zdecydowanie poważniejszą są zwyczajnie nudne walki z przeciwnikami oraz sama postać Skull Face’a, czyli głównego złego. Nie będę wypowiadać się na temat jego planów, żeby nie psuć Wam zabawy, ale nadmienię jedynie, że w praktyce w ogóle z nim nie walczymy… Natomiast pozostałe potyczki z ważniejszymi przeciwnikami, może za wyjątkiem Quiet, pozbawione są finezji i polotu, a skupiają się zamiast tego na zwykłym zadawaniu jak największej liczby obrażeń. Szkoda, bo potencjał był na zdecydowanie ciekawsze rozwiązanie.

Jednak te wszystkie błędy nie są w stanie przekreślić ogromu i kunsztu MGSV. Każda z misji fabularnych jest starannie wyreżyserowana, okraszona znakomitymi dialogami, świetnymi efektami. Oprawa graficzna jest cudowna, co możecie zobaczyć na zrzutach ekranu. Co prawda otrzymujemy w zasadzie jedynie trzy typy obszarów: pustkowia Afganistanu, afrykańskie stepy oraz betonowo-metalową konstrukcję FOB i bazy głównej. Niemniej widoki na każdym z tych obszarów potrafią zapierać dech w piersiach. Podobnie jak same modele postaci, pojazdów, broni. Nawet korzystanie z iDroida, który godzi miłośników Jabłuszka i Google, jest atrakcyjnie wizualnie. Mimika twarzy i odwzorowanie ruchów również budzi podziw, ale tutaj nie ma się co dziwić przy takiej ekipie. Sam FoxEngine jest niemal doskonały. „Niemal”. ponieważ zdarzają się wpadki, jak na przykład wygląd niektórych włosów czy drastyczne spadki klatek w dziwnych miejscach. Te ostatnie zdają się mieć miejsce przy dużej ilości efektów świetlnych, co jest wyjątkowo dziwne.

mgsvtpp 2015-09-20 19-28-07-86

Na uwagę zasługuje również ścieżka dźwiękowa, która jest kapitalna. Pomijam tutaj kasety, które znajdujemy i dzięki którym możemy posłuchać klasyków, jak chociażby Rebel Yell czy Final Countdown. Owe utwory z kaset możemy nawet ustawić jako dźwięk towarzyszący pojawieniu się śmigłowca, czyli naszego lotniczego wsparcia. W tym momencie bardzo zabrakło mi Cwałowania Walkirii Wagnera. Inna kwestia to głosy postaci. Te dobrano perfekcyjnie i Kiefer Sutherland jest klasą samą dla siebie. Momentami naprawdę można się poczuć jak przy porządnym filmie akcji.

Wiecie jednak, jaka jest najważniejsza zaleta MGSV: The Phantom Pain? Gra nie potrafi znudzić. Zawsze znajdzie się „jeszcze jedna misja” czy „jeszcze jeden FOB”. Zawsze jest coś do odkrycia i znalezienia. I to pomimo faktu, że drugi rozdział jest bardzo wtórny i opiera się w sporej części o powtarzanie zadań z pierwszego. Dość rzec, że przy niemal 60 godzinach na liczniku miałem ukończone zaledwie około 55%. Do tego dodajmy zapowiadany tryb wieloosobowy i już dostępne infiltracje POB, a otrzymamy tytuł kolosalny, nawet pomimo wyciętych misji czy fragmentów rozgrywki. Szkoda, że jest to pożegnanie z serią oraz Hideo Kojimą, ale z całą pewnością jest to pożegnanie godne. Zarówno samego Kojimy, jak i polecenia każdemu, nawet graczom, którzy do tej pory nie mieli styczności czy z Metal Gear Solid, czy nawet grami, w których chodziło o skradanie.

mgsvtpp 2015-09-20 17-00-07-87

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Wspaniała oprawa audio-wizualna, genialna reżyseria poszczególnych scenariuszy i filmowość rozgrywki. Ogrom i swoboda rozgrywki, a przy tym ilość możliwych opcji. Długość gry oraz możliwość powtarzania poszczególnych zadań. Nawet ten szczątkowy tryb dla wielu graczy, czyli infiltracje FOB.
Bezbarwne potyczki z bossami, a także wtórność w drugim rozdziale gry. Mikrotransakcje nie powinny być częścią takiego tytułu.

Komentarze