c451

Conglomerate 451 – recenzja gry


Procesor: intel i7 4790 @3.6GHz
Karta graficzna: GeForce 730 GT
RAM: 12GB
System: Win10 x64
Dysk SSD: 1 TB


Dramat. Nawet na najniższych ustawieniach, elementy zręcznościowe były w zasadzie niegrywalne. Reszta, czyli chodzenie i walka, dawały radę nawet na wysokich ustawieniach, choć było irytująco wolno.




Za młodu jak dziki zagrywałem się w dungeon crawlery takie jak Dungeon Master, czy Eye of the Beholder. Było w nich coś magicznego. Coś co przykuwało do monitora jak żadna inna gra. Po latach z radością usiadłem do Legend of Grimrock, które było odświeżoną wersją DM. Teraz dowiedziałem się o grze, która łączy tamtą mechanikę z cyberpunkiem. Oto Conglomerate 451.

Zajarany jak flota Stannisa usiadłem do gry. Conglomerate 451 wita gracza niemal standardowym światem z cyberpunkowej rzeczywistości. Trwa walka między rządem a korporacjami o sektor 451. Korporacje, jak to zwykle bywa wspomagają się grupami przestępczymi, więc na ulicach panuje chaos. I wtedy pojawia się gracz. Cały na biało, jako szef Agencji Specjalnej, która ma tymże korporacjom narobić koło pióra. Innymi słowy, będziemy wykonywać kolejne misje, eliminować kolejnych przeciwników i dzięki temu świat ma stać się lepszy.

1

Do naszej dyspozycji oddane są klony, z których będziemy tworzyć drużynę. Żeby nie było, będzie nam dane pobawić się nie tylko wyglądem naszych podwładnych, ale i ich specjalizacjami. Tak, aby złożyć jak najskuteczniejszą brygadę „czyszczącą” ulice sektora 451. Do tego rozwój naszego teamu wspomoże sprzęt znaleziony w trakcie misji – różnego rodzaju broń, czy wszczepy ulepszające nasze zdolności. Będzie też można ulepszać bazę organizacji, co również ma wpływ na naszych podopiecznych.

Sama misja, to klasyka gatunku z kilkoma dodatkami. Dostajemy widok z oczu drużyny, po terenie poruszamy się skokowo, z obrotem o 90 stopni. Jak w starym dobrym Dungeon Masterze (czy też Legend of Grimrock – dla młodszych czytelników). Kiedy napotkamy wrogów zaczynamy turową walkę. Wszyscy walczący zostają ustawieni w „kolejce” zależnej od inicjatywy i zaczynamy się naparzać.

2

W walce wykorzystujemy broń i całą masę umiejętności, jakie mają nasi podopieczni. Łącznie z hakowaniem celów, dzięki czemu osłabimy obronę wrogów, lub ich atak. Albo po prostu poznamy ich słabe punkty. Do walki dorzucono też możliwość wycelowania ataku w konkretną część ciała. Zyskamy wtedy różne efekty specjalne, ale atak może mieć większą szansę na to, że nie trafi w cel.

Podróżując po mieście znajdziemy też gdzieniegdzie sklepy, w których da się zrobić zakupy, aby ulepszyć naszych żołnierzy.

Ciekawym elementem są też „zręcznościowe” mini-gry, które musimy przejść, aby shackować jakieś drzwi, lub wydobyć specjalne procesory dla naszych podwładnych.

4

Jak dotąd wszystko brzmi dobrze. Jednak to co do tej pory napisałem, to nieco wyidealizowany obraz tej gry. Są na nim niestety poważne rysy.

Zacznijmy od grafiki. Jak na sektor, w którym działa przestępczość, jest chaos i w ogóle kiepsko się dzieje, wszystko jest dziwnie sterylne. Nawet jak trafiamy na sterty śmieci, czy ogólnie coś rozwalonego, to wygląda to potwornie sztucznie. Po drugie, metropolia jest wyludniona. Nie ma w niej zupełnie jakiegokolwiek życia, poza wrogami. Przemierzając kolejne „korytarze” miałem wrażenie chodzenia po plastikowej makiecie miasta, zbudowanej do celów filmowych, a ni po opanowanej przez przestępców metropolii.

3

Do tego całość jest tragicznie zoptymalizowana. Grafika nie jest rewelacyjna, a gra tnie się jak diabli. I o ile samo poruszanie, czy walka nie cierpią na tym za bardzo, to owe mini gierki stają się nie do zrobienia przy lagu i rwącej się animacji. I niestety nie pomogło nawet zjechanie na minimalne ustawienia graficzne.

Kolejna sprawa, to monotonia i nuda. Idź na misję, zabij wrogów, wróć do bazy. Idź na misję, zabij wrogów, wróć do bazy. Idź na misję, zabij wrogów wróć do bazy. Żeby oddać fantastyczne zróżnicowanie tego co robimy w grze, mógłbym to napisać jeszcze kilkanaście razy. Czytając to poczulibyście się tak jak w grze. Nuda i monotonia zabija w Conglomerate 451 szybciej niż wrogowie.

7

Ogólnie czas, jaki spędziłem w sektorze 451 uważam za bezpowrotnie stracony. Jedyną dobrą rzeczą, jaka się wydarzyła dzięki tej grze, to reinstalacja Legend of Grimrock 1 i 2. Wolę spędzić czas tam, niż w Conglomerate 451. Ba, wolałbym nawet wrócić do stareńkiego Dungeon Mastera, czy Eye of the Beholder, niż znowu zanurzyć się w sterylnej cyberpunkowej rzeczywistości sektora 451.

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post
Powrót do klasyki dungeon crawlingu. Ciekawe możliwości w walce. Zastosowanie "zręcznościowych" min gier.
Nuda i monotonia. Sterylność cyberpunkowego świata. Koszmarne działanie nawet na najniższych detalach, sprawiające, że część gry stawała się niegrywalna.
Leciwy już człowiek. Rocznik 76, XX wieku. Niektórzy mówią, że trzeba już złomować, ale się nie daje. Ciągle działa, dzięki swoim najlepszym cechom charakteru, czyli złośliwości i wyjątkowej wredocie. Prywatnie szczęśliwy mąż i ojciec. Córka Oliwia, urodzona na początku 1999, syn Gabriel urodzony na początku 2008 roku, żona Żaneta...nie powiem kiedy urodzona...w każdym razie ma 18 lat (wartość prawdziwa niezależnie od tego kiedy to czytacie :P).

Komentarze