feat - alan wake

Alan Wake – recenzja gry

Ocena: 9,0

Plusy:
+ dobra grafika i dźwięk
+ fabuła
+ klimat
+ potrafi przestraszyć
+ misternie dopracowana
+ artyzm twórców

Minusy:
- podobne (choć zawsze ładne) lokacje
- małe zróżnicowanie broni
- drobne błędy w tłumaczeniu


Kłaść się do łóżka z myślą, że w mrokach nocy, za szafą, czy pod łóżkiem czai się nieprzeniknione zło. Czy to niewidoczne potwory, czy po prostu sam mrok każdego z nas kiedyś przerażał. Mógłbym tu powiedzieć, że: „To były czasy!”, ale czasy owe wszakże nie minęły. Jak to? A tak to. Stworzony został bowiem Alan Wake.

Gra, która tworzona jest przez pięć lat zazwyczaj budzi spore oczekiwania. Tak też było w wypadku Alana Wake’a wydanego w 2010 roku na konsole. Osobiście aż do teraz, do czasu gdy produkcja wspomniana została przekonwertowana na PC niewiele miałem z nią styczności. Obejrzałem parę gameplayów, przeczytałem ze dwie recenzje… Generalnie jednak słyszało się, że gra należy do tych niedocenionych tworów, które mimo swojego artyzmu i dopracowania znalazły niewielu odbiorców. Czy jednak jest to prawda?

Głównym bohaterem jest tytułowy Alan Wake – pisarz zwany następcą Lovecrafta, wzorujący się w swoich dziełach na sztuce Stephena King’a, którego książki sprzedają się niczym Diablo III. Pisarz, który od dwóch lat nie napisał nic. A to za sprawą braku weny, która mimo początkowego mistrzostwa w sztuce, wielkiego zaangażowania i świetnych pomysłów – minęła. Wraz z żoną – Alice udaje się on na wakacje do swojskiej mieściny o nazwie Bright Falls, która od początku wydaje się miejscem nietrafionym, bowiem wszyscy mieszkańcy Alana rozpoznają, część jest jego zagorzałymi fanami. Mimo to małżeństwo w owym miasteczku postanawia pozostać, co oczywiście nie kończy się dobrze. Alice zostaje porwana i oczywiście nasz pisarzyna chce ją uratować. Nie byłoby z tym problemu, gdyby nie fakt, że owym miasteczkiem… włada mrok. Za każdym razem kiedy niknie światło, gdy zapadają ciemności nocy, Alan musi mierzyć się z różnego rodzaju zmorami rodem z najgorszych koszmarów. Część z nich pochodzi wręcz prosto z jego książek. Mimo tych przeszkód dzielnie przedziera się przez nie, aby uratować ukochaną.

Tak mniej więcej prezentuje się podkład fabularny gry. Choć oczywiście niektóre sprawy w późniejszych fazach gry okazują się nieprawdą, to spoilerów umieszczać nie będę! Należy natomiast wyjaśnić, że produkcja w założeniu ma być hybrydą thrilleru i gry akcji. I powiem szczerze, że całkiem nieźle jej to wychodzi. Od samego początku czuje się wyśmienity wręcz klimat, który idealnie pasuje do serialowej otoczki całości. Serialowej, bowiem gra podzielona jest na kilka etapów imitujących odcinki serialu. I o ile w trakcie rozgrywki czuć to dość słabo (Ale bynajmniej nie wcale!), o tyle na początku i na końcu każdego etapu widnieją: stosowny wstęp, powtórka z poprzednich odcinków, czy napisy końcowe. I jak każdy dobry serial gra potrafi w fabułę wciągnąć bardzo mocno. Od samego początku, do ostatnich minut ciekaw byłem co stanie się za chwilę, kim jest dana osoba i jak rozwinie się akcja. Fabuła jest prowadzona bowiem fenomenalnie i w połączeniu z naturalnymi, dobrymi dialogami i wyśmienitym klimatem sprawia, że gra, nie przesadzając, jest fabularnie jedną z lepszych produkcji w jakie grałem.

W dodatku potrafi przestraszyć. Najciekawiej było grać w łóżku, około północy, ze słuchawkami na uszach. Ludziom lubiącym dreszczyk emocji – polecam. A to pojawiający się znikąd przeciwnicy, a to lecące w naszą stronę ptaki opanowane przez ciemne moce, a to wagon próbujący nas zabić. Najbardziej jednak przestraszyłem się, gdy sądząc, że zabiłem już wszystkich przeciwników, szedłem spokojnie, pewny siebie, aż tu nagle przewrócił się kosz na śmieci i wyleciał z niego kruk. Tego typu sytuacji jest w grze więcej, za co chwała twórcom, ponieważ mają one ogromny wpływ na budowanie klimatu.

No dobrze, thriller mamy, ale gdzie tu gra akcji? Ano jest. Trzeba przecież jakoś owe mroczne siły przepędzić, czasem nawet zabić. Co ciekawe naszą podstawową bronią nie jest pistolet, a… światło. Znakiem rozpoznawczym Alana Wake’a jest latarka, którą bohater ma zawsze przy sobie. Odgania ona od nas przeciwników, a także osłabia ich wytrzymałość, dzięki czemu łatwiej zabić ich z konwencjonalnej broni. Oczywiście latarka również nieograniczonej mocy nie ma, bo w końcu energia elektryczna też się kończy. Dlatego trzeba ją przeładowywać niby zwykłą pukawkę, w tym wypadku posługując się bateriami. Do latarki dochodzi także rewolwer, strzelba, race (które odganiają i osłabiają przeciwników), granaty błyskowe (świetna broń, zabija większość niemilców od razu) oraz rakietnica (moja ulubiona, wystrzeliwuje wybuchający pocisk, podobnej mocy co granaty). Mimo pięciu rodzajów broni, typów owej jest niewiele. W zasadzie Alana wyposażyć możemy jedynie w kilka typów strzelb oraz ewentualnie w mocniejszą latarkę. Żeby jednak nie było łatwo amunicji wcale tak dużo nie ma. Zwłaszcza w pierwszych etapach, kiedy jeszcze nie umiałem owej oszczędzać, zdarzały się sytuacje, że musiałem powtarzać sporą część misji przez brak pocisków (walki wręcz w grze szukać na próżno).  Co jednak ciekawe, walka w grze wygląda lepiej niż w niejednym pełnowymiarowym shooterze. Zwłaszcza, ze musimy się umiejętnie posługiwać dwiema broniami na raz (w zasadzie nawet trzema: latarka, stosowna pukawka i granat/flara), jednocześnie patrzeć na wszystkie strony (wrogowie bowiem zazwyczaj atakują zewsząd) i unikać tego czym próbują nas pociachać lub w nas rzucić. Wspomniane właśnie uniki wyglądają bardzo dobrze i wymagają niekiedy nieziemskiego refleksu. Sama z resztą walka nie jest prosta i zanim dobrnąłem do końca zdarzyło mi się zginąć wiele razy. Mimo to gra nie frustruje. Zamiast typowego: „Co?! Po raz piąty zginąłem w tym miejscu? Idę zagrać w coś innego!”, czuje się bardziej chęć podjęcia wyzwania, spróbowania, zrobienia tego inaczej, przemyślenia sytuacji i wybrnięcia z niej. Poza tym nierzadkie zgony również składają się na świetny klimat.

Na początku denerwowała mnie dość niestandardowo umieszczona kamera (znajduje się ona bowiem po lewej stronie Alana), ale dość szybko udało mi się do niej przyzwyczaić i gdy odkryłem opcję zmiany widoku, pozostałem przy starej wersji, bo po prostu było łatwiej (zwłaszcza, że to promień latarki robi w grze za celownik, a Wake trzyma ją w lewej ręce). Choć oczywiście na konsoli steruje się zapewne lepiej, to gra została ogólnie przekonwertowana świetnie. Ani razu nie przyłapałem jej na jakimś bugu związanym z kamerą, czy niewygodnym sterowaniu. Poza tym na PC produkcja prezentuje się dużo lepiej niż na konsolach, co jednak jest już chyba standardem. Mimo to należy chłopaków z Nordic pochwalić za dopracowane tekstury, brak (co w liniowej produkcji, jaką jest Alan Wake graniczy z cudem) niewidzialnych ścian, świetne animacje (Alan zachowuje się jak żywy) i bardzo ładne modele. Nie można się również przyczepić do dźwięku. Głosy podłożono bardzo dobrze (lokalizacja jest kinowa, ale i tu nie wyłapałem jakichś wielkich błędów w tłumaczeniu, choć parę się pojawiło), odgłosy otoczenia i potworów przyprawiają o ciarki (Tak powinno być!), a soundtrack brzmi naprawdę fajnie.

Co zaciekawić może osoby lubiące misterne dopracowanie – w grze jest wiele smaczków. Często posłuchać możemy audycji radiowej, obejrzeć reklamę, przeczytać ogłoszenie, czy pooglądać serial „Night Springs”. Zwłaszcza ten ostatni przypadł mi do gustu. Jest to mianowicie serial horrorowy, opowiadający historie ludzi, którym coś się przytrafiło. Również przydaje grze klimatu, polecam obejrzeć wszystkie odcinki, które wszak nietrudno znaleźć. Większy problem można mieć natomiast ze znalezieniem ponad stu termosów z kawą, czyli typowych znajdziek dla osób lubiących wzwania, czy stron maszynopisu, na których zapisana została powieść Alana (oczywiście można ją przeczytać).

Bardzo ciekawym smaczkiem, dostępnym niestety tylko w edycji kolekcjonerskiej są komentarze twórców puszczane w trakcie gry. Generalnie samą kolekcjonerkę kupić się opłaca. Kosztuje ona bowiem tylko o 50zł więcej niż wersja podstawowa, a zawiera w sobie kilka ciekawych rzeczy (choć komentarze twórców sprawiły mi największą radochę). Poza tym na edycję rozszerzoną składają się dwie płyty z różnego rodzaju galeriami, filmami puszczanymi w trakcie gry, wywiadami z twórcami i innymi tego typu rzeczami, tradycyjnymi już dla edycji kolekcjonerskich. Oprócz nich dodana została książeczka: „Alan Wake: Akta”, w której zamieszczone są różne ciekawe artykuły z Bright Falls i inne po prostu związane z grą. Do tego dorzucić można kilka naklejek i pocztówek. Poza tym znaleźć w niej można (choć to znajduje się także w podstawowej wersji) płytę z soundtrackiem.

Czy więc gra faktycznie została niedoceniona przez dzisiejszych graczy, nastawionych nie na artyzm, nie na fabułę, czy klimat, ale na szybką, wartką akcję, strzelanie do nieprzerwanych fal wrogów i generalnie radosną rozpierduchę? Moim zdaniem tak. Alan Wake to gra dopracowana, o świetnej fabule, dobrej grafice i udźwiękowieniu, fenomenalnym klimacie, gra wciągająca, będąca świadectwem artystycznych chęci twórców, gra po prostu dobra. Ja na pewno wrócę jeszcze do Bright Falls, aby zebrać więcej termosów z kawą, czy skompletować maszynopis. Wam również polecam odwiedzenie tej mieściny, bo bawić się w niej można naprawdę przednio!

FacebookGoogle+TwitterPinterestLinkedInBlogger Post

Komentarze